Piotr Machalica: Teksty Wojciecha Młynarskiego to czysta poezja
„Mój ulubiony Młynarski” to tytuł płyty, na której Piotr Machalica oddaje hołd polskiemu mistrzowi słowa. Ten bardzo osobisty wybór piosenek jest efektem wieloletniej fascynacji wybitnego aktora twórczością autora słynnego „Jeszcze w zielone gramy”.
Kiedy i jak pojawiła się w pana życiu muzyka?
Towarzyszyła mi od dzieciństwa. Najpierw mama słuchała w radiu rozmaitych polskich przebojów. Potem była audycja Lucjana Kydryńskiego, w której leciały zachodnie piosenki - Beatlesi czy Rolling Stonesi. Ojciec grał na harmonijce ustnej, śpiewał nam „Głęboką studzienkę” i inne tego typu utwory. Dopiero później dostaliśmy adapter, na którym mogliśmy odtwarzać płyty przysyłane przez rodzinę mieszkającą za granicą. To były rzeczy kompletnie tutaj nieznane. Właśnie wtedy dostałem pierwszy album Johnny’ego Casha albo składankę „The Best of Louis Armstrong”.
A skąd zamiłowanie do piosenek Wojciecha Młynarskiego?
W połowie lat 60. miałem dziewięć lat i pewnego razu mój brat Krzysiek pożyczył od kolegi magnetofon szpulowy, na który nagrywał piosenki z radia. Na takiej taśmie znalazła się piosenka „Szajba”. Kiedy zrozumiałem o czym ona jest, stałem się wielkim fanem jej autora. Kupowałem każdą kolejną płytę z piosenkami Młynarskiego. Ciekawostka - egzemplarz tej pierwszej, z żółtą okładką, posiadam z dedykacją dla Adama Hanuszkiewicza. Jak ona do mnie trafiła - nie wiem. Widziałem też z siedem recitali Młynarskiego - choćby w Kołobrzegu czy w warszawskiej kawiarni „Słoneczna”.
Poznał pan Młynarskiego osobiście?
Kiedyś, świeżo po szkole aktorskiej, chyba w 1983 roku, jechałem do Dębek na wakacje i na stacji benzynowej, przed okienkiem, stał Młynarski. Powiedziałem mu „Dzień dobry” - on tylko sucho odparł „Dzień dobry”, a i tak byłem z tego powodu szczęśliwy. Później podczas festiwalu w Opolu, na którym występowałem, Wojtek podszedł do mnie - i znowu moje szczęście nie miało granic. Przysiadł się do stolika, przy którym siedziałem, by zaprosić mnie do programu z piosenkami Mariana Hemara, który robił w Teatrze Ateneum. Co ja będę mówił - dla młodego człowieka, niedługo po szkole, to był szok.
Jak wypadła ta współpraca?
Byłem już wtedy aktorem Teatru Powszechnego, ale nie miałem w planach żadnych produkcji, które mogłyby kolidować. Zaczęliśmy więc próby, kierownikiem muzycznym był Janusz Stokłosa, choreografią zajmował się Janusz Józefowicz. Fenomenalnie to szło. I nagle woła mnie Zygmunt Hübner, dyrektor Teatru Powszechnego i mówi, że niestety musi mnie „wyjąć” z tego Ateneum, bo dostał w połowie sezonu dofinansowanie i musi za nie coś wyprodukować. Był to „Nawrócony w Jaffie”, gdzie po raz pierwszy miałem okazję zagrać z Januszem Gajosem. Z jednej strony się ucieszyłem, ale z drugiej ból mój był wielki, że nie mogę zaśpiewać tego Hemara. Wojtek napisał mi taki liścik, że szkoda, że żałuje, że spotkamy się kiedy indziej. A zrobili fantastyczny spektakl. To było - użyję tego słowa, choć go nie lubię - „kultowe” przedstawienie, które odbiło się szerokim echem.
Kiedy zatem panom udało się współpracować?
W dalszej części:
- Kiedy Piotr Machalica współpracował z Wojciechem Młynarskim
- Czym różni się kontakt z widownią aktora w teatrze od występu wokalisty na koncercie
- Jakiej muzyki aktor słucha na co dzień?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień