Piotr van der Coghen: Turysta ma prawo być głupi [WYWIAD]
O tym, jak przygotować się do górskiej wspinaczki i jakich zasad trzymać się na szlaku - mówi Piotr van der Coghen, ratownik górski, były naczelnik GOPR na Jurze.
Pan robi lub robił tysiące rzeczy: jest ratownikiem górskim, był politykiem, samorządowcem, biegłym. Skąd bierze Pan „parę” na te wszystkie aktywności?
Jestem przede wszystkim ratownikiem górskim. Zawodowym ratownikiem górskim, byłym naczelnikiem GOPR na Jurze i członkiem Zarządu Głównego GOPR w Zakopanem oraz Rady Fundacji GOPR. Z tego wynika też moja aktywność biegłego ds. wypadków górskich. Z kolei moja działalność w samorządach i polityce krajowej wynikała nie z zainteresowania samą polityką jako taką, ale z potrzeby skuteczniejszego dobijania się u władz lokalnych, wojewódzkich oraz władz najwyższych o sprawy związane z bezpieczeństwem ludzi w górach i na wodzie i o losy szeroko pojętego ratownictwa specjalistycznego w Polsce. Będąc tam, łatwiej mi było w sprawach publicznych uzyskać życzliwość urzędników dla czasem kontrowersyjnych spraw. Tylko życzliwość i chwilę skupienia nad problemem. A to już tak wiele...
Którąś z nich lubi, ceni sobie Pan szczególnie?
No cóż, z żyjących obecnie naczelników GOPR jestem jedynym, który utworzył od podstaw samodzielną grupę ratownictwa górskiego, wyszkolił kilkuset ratowników i przeprowadził kilka tysięcy akcji ratunkowych w skałach, jaskiniach, na stokach narciarskich i wobec katastrof. To wielka satysfakcja. Takie dzieło życia. Miło mi gdy mówią o mnie: twórca i pierwszy naczelnik Grupy Jurajskiej GOPR, bo to prawda. A ratownictwo górskie właśnie, to moja największa pasja.
A tak swoją drogą, nie brakuje Panu polityki? Bo ci, którzy w niej zasmakowali często się od niej uzależniają.
Polityki nie, natomiast samej pracy w parlamencie trochę tak. Wbrew pozorom bowiem, potrafi być ona szalenie ciekawa, jeśli tylko ktoś lubi pracować. Ja będąc posłem, byłem wiceprzewodniczącym komisji sejmowej zajmującej się bezpieczeństwem obywateli tego kraju, przewodniczącym lub członkiem kilku zespołów parlamentarnych i kilkudziesięciu grup bilateralnych unii międzyparlamentarnej, a efektem mojej pracy jest chociażby ustawowe uregulowanie spraw bezpieczeństwa i ratownictwa górskiego i wodnego w Polsce czy współdziałania służb ratowniczych ze służbami krajów sąsiednich. To znaczy, że jeśli się chce, to niekoniecznie praca posła musi się ograniczać wyłącznie do siedzenia w ławach sejmowych i naciskania na guziki.
Nie mogę o to nie zapytać byłego polityka - jak Pan ocenia to, co dzieje się dzisiaj na polskiej scenie politycznej?
Jedna opcja polityczna dzięki udanej kampanii wyborczej, dyscyplinie własnych fanów, a następnie dość bezkompromisowym posunięciom, uzyskała najbardziej pełną władzę, jaką tylko można było zdobyć w tym kraju. To nieprawdopodobnie potężny oręż. Może on budować wielkie rzeczy albo niszczyć wszystko. Niestety, tak naprawdę dopiero historia osądzi efekty działań obecnych władz.
Dobra zmiana się Panu podoba?
Ta zmiana, jak każda radykalna zmiana, ma wiele twarzy. Jedne są żenujące, inne kontrowersyjne, ale są też zmiany oczekiwane przez zwykłych ludzi. Przykładowo dla wysłużonych, ponad 60-letnich ratowników i pielęgniarek ciężko pracujących w zawodzie, niezwykle istotne jest powrócenie teraz do poprzedniego czasu przejścia na emeryturę. Oni nie marzą o emeryturze, bo są leniwi albo cwani, ale dlatego, że będąc starymi ludźmi już nie dają rady dźwigać ciężkich pacjentów. Wiem coś o tym. Wszak jestem jednym z nich.
Góry, wspinaczka, to Pan pasje - skąd się u Pana wzięły?
Cóż, jestem z urodzenia góralem. Góry to mój dom. Wybrałem w życiu drogę zawodową ratownika i przewodnika górskiego, instruktora wspinaczki, narciarstwa i survivalu. Podjąłem się wspaniałego zadania,jakim jest uczenie ludzi wspinaczki, narciarstwa i ochrona ich przed zagrożeniami górskimi, a w razie wypadku, podjęcie zaciętej walki o ich życie.
Jakąś górką wyprawę, pamięta Pan szczególnie z jakiegoś powodu?
Każda akcja, bądź wyprawa jest inna. Bo innego zdarzenia i miejsca dotyczy. A było ich w moim życiu tysiące. Najgorsze to te, podczas których docieramy do poszkodowanego, który jest śmiertelnie ranny. Jeszcze rozmawia z nami, ale my widzimy, że życie z niego uchodzi jak woda z wanny. Staramy się podtrzymać go na duchu. Pocieszamy, a mamy świadomość, że on umiera nam na rękach, a my już nic nie możemy zrobić. Nie możemy zatrzymać go wśród nas. To dla ratownika straszne uczucie.
A była jakaś wyprawa, może wspinaczka, na których walczył Pan o przetrwanie? Życie?
Takich było wiele, gdyż nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Dla przykładu: niemal 30 lat temu założyłem wraz z moja żoną Ireną zwaną Szarotką, Szkołę Survivalu Narciarstwa i Alpinizmu „Vancroll”. To nie jest partnerski klub wysokogórski, gdzie każdy odpowiada za siebie. To komercyjne zajęcia górskie, na które często trafiają ludzie kompletnie przypadkowi i nie mający żadnego doświadczenia górskiego. Wiele lat temu, pewnego zimowego dnia z grupą kilku takich, zupełnie „zielonych” klientów udałem się wysoko w góry. Pogoda piękna, a oni byli bardzo sprawni i mieli wielkie ambicje oraz doskonałe samopoczucie i ocenę własnych możliwości. Niestety, nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Zerwała się wichura, śnieżyca, chwycił mróz, dalszy marsz był nieprawdopodobieństwem. Ci pozornie bardzo silni ludzie szybko opadli z sił, siadła im psychika i niepokojąco szybko przestali walczyć o swoje życie. Każdy skulił się i skupił się wyłącznie na sobie i swej niedoli. W tym stanie zamarznięcie ich było tylko kwestią czasu.
Nie jest bezpiecznie wyruszać w góry prosto zza przysłowiowego biurka, trzeba przygotowywać się dużo wcześniej
Co Pana wtedy zgubiło? Pech? Zbytnia pewność siebie?
Góry są często nieprzewidywalne, a w owych czasach dostępne dziś powszechnie mobilne urządzenia techniczne przewidujące zjawiska meteorologiczne były nieosiągalne. My mieliśmy po prostu niefart.
I co was uratowało?
Doświadczenie, opanowanie i szybkie poderwanie tych ludzi do walki. Trzeba było, pobudzając ich w różny, nie zawsze konwencjonalny sposób, błyskawicznie zorganizować biwak w śniegu, rozdzielając wszystkim zadania możliwe przez nich do wykonania. Ludzie musieli poczuć, że tylko solidarny wysiłek ocali każdego z nich, a ponadto ważne było przekonanie ich, że ktoś kto nimi kieruje, wie co robi. Potem była już tylko gorąca herbata w namiocie pita z głębi ciepłych śpiworów. Rano wichura nieco przycichła, a oni obudzili się w zupełnie dobrej formie.
Co ciągnie ludzie w góry, jak Pan myśli?
Pomijając niezaprzeczalny urok gór, ludzie lubią udowadniać sobie i innym, że są niezwykli, a góry się do tego świetnie nadają. Niektórzy co prawda wchodzą w góry nie wiedząc kompletnie, czym one są i wówczas często dochodzi do tragedii, ale to zupełnie inna sprawa. Myślę też, że w każdym człowieku jest coś ze zdobywcy. Wspinając się mozolnie na górę, mamy szansę na niesamowite emocje, których doznajemy za każdym razem, gdy nie da się już wyżej wejść.
Z drugiej strony góry, tak mi się przynajmniej wydaje, uświadamiają nam, jak niewiele możemy w starciu a naturą? Jak bardzo jest piękna, silna, ale i nieobliczalna.
Goethe powiedział: „Góry są poza Dobrem i Złem”, co należy rozumieć, że z samego istnienia nie są groźne. Groźne się stają, gdy wkraczają w nie ludzie nieprzygotowani albo ryzykujący nad miarę. To trochę tak jak w powiedzeniu, cytowanym często przez mojego młodszego syna zwanego Aderem (st. instruktora GOPR): „Nie ma złej pogody, są tylko ludzie źle ubrani”. Nie możemy jednak pominąć aspektu nieszczęśliwego wypadku. Tak jak wszędzie, tak i w górach może się on stać naszym udziałem. I pamiętajmy: w górach nie ma nietykalnych! Przecież legendarny Klimek Bachleda, mistrz wspinaczki i przewodnictwa wysokogórskiego, zginął w początkach ubiegłego wieku w Tatrach na Małym Jaworowym podczas udziału w akcji ratunkowej, porwany przez kamienną lawinę, na którą nie ma mocnych.
Jak ważne jest przygotowanie do wyprawy, nawet kilkugodzinnego spaceru po górach?
Nigdy nie należy lekceważyć choćby najbardziej łagodnego i krótkotrwałego wyjścia w góry. W sumie taki sam ekwipunek bierzemy wybierając się w góry na kilkugodzinny spacer jak i na całodniową włóczęgę. Pamiętajmy też, żeby rozsądnie dozować wysiłek. Pomysły szturmowania najbardziej „honornych” szczytów bezpośrednio po dotarciu do podnóża gór, bez przygotowania, kończą się często smutno.
I jak takie przygotowanie powinno wyglądać? Co musimy zrobić, jak takie wyjście na przykład na Kasprowy zaplanować?
Do wyjścia w góry powinniśmy się zacząć przygotowywać na długo przed wyjazdem. Jeszcze w domu. Nie jest bowiem ani bezpiecznie, ani zdrowo wyruszyć w góry prosto zza przysłowiowego biurka. W najlepszym razie skończy się to bolesnymi zakwasami. Dlatego róbmy wszystko, żeby się trochę ruszać w ciągu roku: biegać, jeździć na rowerze, gimnastykować się, pływać, a nie raptownie obciążać organizm potężnym wysiłkiem podczas urlopów czy wakacji w górach.
Co musimy koniecznie wziąć ze sobą - nawet nie na wielką wprawę, ale kilkugodzinne wejście na szczyt?
Przede wszystkim to, o czym najczęściej turyści zapominają: a więc wodę. Pamiętajmy, że przy podejściu pod górę tracimy jej mnóstwo podczas wkładanego w to wysiłku. Słońce, oczywiście też wysysa z nas swój haracz płynów, ale często się zapomina, że tak pożądany latem w górach wiatr, to prawdziwa suszarka. Przy czym odradzałbym picia słodzonych napojów gazowanych. One, choć smaczne, tylko wzmagają pragnienie. Najlepiej się wchłania do organizmu i uzupełnia braki, zwykła woda niegazowana. Niezależnie od skali wyprawy zachęcam też gorąco do noszenia plecaków, a nie siatek. Noszenie w ręku podczas marszu czegokolwiek, utrudnia ów marsz. Kolejnym ważnym elementem wyposażenia są buty. Powinny być one wygodne, obejmować pewnie staw skokowy, a przynajmniej śródstopie, oraz chronić palce przed kopnięciem w kamień (to uwaga dla amatorów sandałów). Pamiętajmy, że pogoda w górach jest kapryśna, więc czapka, skafander przeciwdeszczowy i polar powinny się znaleźć w plecaku bez względu na pogodę i czas zaplanowanej wędrówki (nawet podczas upałów). W górach zdarzają się latem nadchodzące raptownie nawałnice z gradem bądź śniegiem. I nie jest to nic niezwykłego. Do wyposażenia plecaka dodajmy jeszcze mapę turystyczną i kompas, żebyśmy wiedzieli gdzie idziemy lub abyśmy mogli skorzystać z innego wariantu szlaku, a także latarkę, gdyby z jakichś nieprzewidzianych przyczyn nasza wędrówka przeciągnęła się do zmroku. Jeśli wrzucimy do klapy plecaka jakieś węglowodany (czekoladę lub owoce kandyzowane), to mamy komplet, przy czym pamiętajmy, że czekolada, ta kwintesencja słońca, cudowna jest zimą, ale podczas upałów przechodzi w stan płynny i klei wszystko. Mała apteczka, to też niezły pomysł na doposażenie naszego plecaka, sęk w tym, żeby zawierała tylko niezbędne leki i środki opatrunkowe. Nie zapominajmy przy tym o środkach przeciwbólowych z uwagi na częste migreny podczas zmian ciśnienia oraz o środkach przeciwbiegunkowych, która może się przydarzyć, gdy przyjeżdżając w góry zmieniamy sposób odżywania się i skład chemiczny wody. Plaster na odciski też może się przydać. Jeśli jednak apteczka będzie zbyt wielka i ciężka, to na pewno z niej w końcu zrezygnujemy w ogóle, a to nie jest dobre rozwiązanie. Naładowany telefon komórkowy z zapamiętanym numerem do górskich służb ratunkowych (601 100 300) to dziś wręcz obowiązek i świadectwo odpowiedzialności i rozsądku, bowiem najbardziej nowoczesne i świetnie wyszkolone górskie służby ratunkowe nie przyjdą nam z pomocą, jeśli nie będą miały pojęcia, że zdarzył się wypadek. Przy zgłaszaniu nieszczęśliwego zdarzenia nie zapomnijmy o tym, że dla ratowników górskich najbardziej istotne jest maksymalnie dokładne określenie - gdzie doszło do wypadku, przy czym pamiętajmy, że nazwy się w górach powtarzają lub są podobne i nie doprecyzowując możemy niechcący skierować ratowników w zupełnie inne miejsce. Przykładowo: Studnisko, to trudno dostępna jaskinia na Jurze pod Częstochową, w której kilka lat temu doszło do śmiertelnego wypadku uczennicy, ale też skała w Ogrodzieńcu. Z kolei Polana Pisana znajduje się w Tatrach w Dolinie Kościeliskiej, ale Hala Pisana już jest w Beskidzie Sądeckim. O różnych Jaworzynach nie wspomnę, bo jest ich w górach jak naprał. I tak dalej, i tak dalej.
W szpilkach, klapkach po górach nie chodzimy - to niby wszyscy wiemy, ale jednak takie przypadki wciąż się zdarzają. Jak Pan myśli skąd to się bierze: z głupoty, niewiedzy, lekceważenia natury - gór, braku wyobraźni?
Wyjście w góry przy braku jakiegokolwiek podstawowego wyposażenia, to znów wynik braku powszechnej edukacji górskiej, której powinniśmy zazdrościć Niemcom, Czechom i Austriakom, u których trudno znaleźć dyletantów. W dobie powszechnie dostępnego Internetu i innych form masowego przekazu, taka, często spotykana u nas ignorancja jest niepokojąca. Jest w niej też odrobina nonszalancji i głębokiej wiary, podobnej do tej, panującej wśród kierowców na drogach jezdnych, że wypadki co prawda się ludziom zdarzają, ale nie nam, bo niby dlaczego?
W lecie są jakieś oznaki, sygnały, że pogoda może się bardzo szybko zmienić? Że warunki pogodowe mogą w ciągu kilku minut być ekstremalnie różne? Ja wiem o ptakach, które nagle zaczynają latać bardzo nisko, ale może można odczytać taką zmianę jeszcze w inny sposób.
Żeby być bardziej bezpiecznym w górach, warto obserwować przyrodę. Ona sygnalizuje zmianę pogody znacznie wcześniej niż nam się wydaje. Wróble kąpiące się w piasku zwiastują deszcz. Gdy chmury pojawiają się na tle zachodzącego słońca, to sygnał, że pogoda się zepsuje. Krwawy zachód słońca zwiastuje silny wiatr, ale piękny, złoty, przepowiada pogorszenie się pogody. Zjawisko gdy powietrze staje się szczególnie „nośne” dla dźwięków (np. zaczynamy słyszeć dzwony kościoła w sąsiedniej wsi, których dźwięk zwykle do nas nie dociera), jest to zwiastun zmiany słonecznej pogody na deszczową. I tak można bez końca. Przysłowiowi górale, którzy przepowiadają dość trafnie pogodę nie są genialni, tylko bacznie obserwują świat i zapamiętują sygnały, jakie niesie przyroda.
Jeśli już znajdziemy się w takiej sytuacji, że załamanie pogody zaskoczy nas w górach - gdzie szukać schronienia i czekać na pomoc? A jakich miejsc unikać?
Najlepiej by było, gdybyśmy umieli rozróżnić lokalną burzę od totalnego załamania pogody. Burzę można przeczekać, ale długotrwałego załamania pogody, niosącego często, prócz deszczu, śnieg i radykalny spadek temperatury - nie. Podczas burzy należy uważać na zagrożenie tworzone przez pioruny, przy czym niech nam się nie wydaje, że pioruny biją tylko w szczyty górskie. Będąc w Tatrach można na przykład zaobserwować w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, pioruny uderzające podczas burzy w powierzchnię stawów, podczas gdy wokół piętrzą się potężne góry i skaliste granie. Co oczywiście nie znaczy, że szczyt lub grzbiet górski, to wymarzone miejsce, aby przeczekać burzę. Pamiętajmy jednak, że pioruny, które uderzyły np. w szczyt, schodzą w dół po ciekach wodnych. Dlatego zdarzają się porażenia osób znajdujących się znacznie niżej. Unikać należy dlatego potoków i żlebów z wodą płynącą w nich podczas ulewy. Gdy jesteśmy w jaskini, nie powinniśmy stawać w jej otworze wejściowym, ani nie powinniśmy opierać się plecami o jej zawsze wilgotną ścianę. To może być właśnie trasa zejścia ładunku elektrycznego, który nas dosięgnie. Chronienie się przed deszczem podczas burzy pod wysokimi drzewami, to też jest kiepski pomysł. Gdy drzewo wyrosło takie wielkie, znaczy to, że miało świetny dostęp do wody gruntowej, a pioruny często do niej właśnie dążą. Jeśli więc zrobi się szczególnie parno, a słońce ni stąd ni zowąd zacznie nagle szczególnie intensywnie przypiekać, to zwiastun, że pogoda nagle się zepsuje. Im pogoda była gorętsza i piękniejsza, tym bardziej zmiana ta będzie gwałtowniejsza. Warto skierować wówczas swe kroki do najbliższego schroniska, aby przeczekać zły czas przy kubku gorącej herbaty. Po to w końcu te schroniska w górach są.
W każdej akcji ratunkowej ratownicy górscy narażają swoje życie, ale była jakaś akcja szczególnie dla Pana trudna, ekstremalna?
Kiedyś na stawie pod starym człowiekiem załamał się lód. Gdy doń dotarliśmy z moim kolegą Robertem Zamojskim, czołgając się po niepokojąco trzaskającym lodzie, widziałem już tylko głowę tego człowieka wystającą z na wpół zamarzniętej wody. Ciągnąc za sobą po lodzie nosze pływające wiedziałem, że mam tylko jedną szansę: muszę chwycić tonącego pod pachę i wciągnąć go do tych noszy. Jeśli mi się nie uda, jeśli wyślizgnie mi się z ręki, to wpłynie pod lód i będzie po nim. Te emocje dodały mi olbrzymiej siły i gdy go złapałem potężnie szarpnąłem za ramię! I wówczas rozległ się trzask i ręka ratowanego została mi w ręku. Jezu! - pomyślałem odruchowo - Urwałem człowiekowi rękę! Musiała chwila upłynąć żebym się zorientował, że była to proteza. Ten ratowany był inwalidą! Miałem go już w noszach więc rozpoczęliśmy, czołgając się po lodzie, ewakuację poszkodowanego z miejsca zagrożenia, ale wrażenie, że zrobiłem pacjentowi krzywdę, pozostanie we mnie do końca moich dni.
Który okres w górach jest trudniejszy: zimowy czy letni?
Nie rozgraniczałbym tych okresów na trudny i łatwiejszy, są one bowiem po prostu inne. Pamiętajmy też, że ze względów społecznych, jak ferie czy wakacje, natężenie ruchu turystycznego pojawia się falowo i wówczas ilość wypadków rośnie. Wynikające z nich akcje ratunkowe są oczywiście różne w zależności od skali i miejsca, tak jak trudno porównywać standardową „zwózkę” ze stoku narciarza ze skręconym stawem skokowym, z wielogodzinną wyprawą poszukiwawczą po zaginionych turystów w trudnym, górskim terenie, brnąc w zadymce śnieżnej po pas w śniegu. Latem może to być opatrzenie zdartej skóry na kolanie rowerzysty, albo też i skomplikowana akcja w ścianie skalnej po rannego taternika.
Pomijając niezaprzeczalny urok gór, ludzie lubią udowadniać sobie i innym, że są niezwykli, a góry się do tego nadają
Chodzenie po skałach, czy wspinaczka na nich też bywa niebezpieczna - jakie błędy najczęściej popełniają ci, którzy wyjeżdżają w Jurę się wspinać?
Jura działa na ludzi lekceważąco. Piękne białe ostańce, wydają się niewielkie i bardzo bezpieczne. Początkujący wspinacze nie doceniają ich, a doświadczeni alpiniści po powrocie z gór wysokich i tysiąc metrowych ścian - lekceważą. Tymczasem są to skały o wysokości od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów, a grawitacja działa niestety wszędzie tak samo, zarówno w górach wysokich jak i na wyżynach, w związku z tym upadek z wysokości niesie podobne skutki np. złamania kręgosłupa.
Wie Pan, ja podziwiam ratowników górskich.
Ratowników górskich czy morskich nie ma co podziwiać. Jesteśmy szczęściarzami. Po prostu urodziliśmy się bardzo sprawni i bardziej może od innych odporni na stres. To taki fart, albo jak kto woli, dar od Boga. Mieliśmy też szczęście, że ktoś nas kiedyś nauczył niezwykle rzadkiego fachu ratownika górskiego, który przynosi nam tyle satysfakcji. Przecież każde uratowane przez nas w górach życie, to jak zdobyty złoty medal na Olimpiadzie.
Ale często wiecie, że często narażacie życie dla tych przysłowiowych pań maszerujących w szpilkach na Giewont, dla ludzi, którzy lekceważą podstawowe zasady bezpieczeństwa.
Dlaczego oczekuje pani od turystów w górach większej inteligencji od tych, którzy kierują samochodami na drogach? Przecież to ci sami ludzie. Jeśli wielu ludzi na drogach zachowuje się, jakby nie posiadali rozumu lub wyobraźni, to dlaczego nagle w górach ma podskoczyć ich IQ?
To nie jest załamujące? Irytujące?
Uważam, że turysta, bez obrazy, ma prawo być głupi. On nie ma doświadczenia i wiedzy jaką posiadają ludzie gór:ratownicy, przewodnicy, alpiniści. Zdarza się, że trafia w góry zupełnie przypadkowo. Dlatego często z naszego punktu widzenia zachowuje się irracjonalnie. Jeśli zaś dzieją się wypadki wybitnie kuriozalne, to wynika to niestety wciąż z braku podstawowej wiedzy w społeczeństwie czym są góry, prowadzonej już od wieku szkolnego. To trzeba zmienić lecz w to trzeba włożyć wiele wysiłku i pracy w skali całego kraju. Natomiast zwróci się to z całą pewnością spadkiem ilości wypadków górskich, oszczędzając poszkodowanym wiele strachu i cierpienia, a górskim służbom ratowniczym, pracy.
Otrzymuje Pan podziękowania, wyrazy wdzięczności od ludzi, którym uratował Pan życie?
Bardzo rzadko. Wynika to, jak sądzę, z faktu, że wypadek jest zdarzeniem przykrym, do którego wspomnieniami się niechętnie wraca. Turysta/narciarz/grotołaz wyrzuca ze swojej pamięci ten stres i ból, które były jego udziałem, a wraz z nimi i nas. Choć pamiętam dziewczynę, która spadła z murów zamku w Mirowie i zawisła na skałach z pękniętą czaszką, złamaną miednicą i uszkodzonym kręgosłupem. Udało się nam opuścić ją na linach ze skał, zabezpieczając rzecz jasna przed pogłębieniem urazów. Po roku przyjechała do nas wraz ze swym ojcem o własnych siłach i z bukiecikiem fiołków alpejskich. Dziś jest modelką.
Którąś z takich osób uratowanych przez siebie zapamiętał Pan szczególnie?
Była taka kilkunastoletnia dziewczynka, narciarka, którą cudem znalazłem samotnie nocą na brzegu nartostrady, w potoku, z połamanymi nogami. Zamarzała w wodzie. Udało mi się ją uratować. Po kilku miesiącach przesłała mi list: „Dziękuję za życie” i maleńkiego słonia, aby przyniósł mi szczęście. Przyniósł! Bo kilka lat później zostałem naczelnikiem GOPR na Jurze i członkiem Zarządu Głównego GOPR w Zakopanem, a po kolejnych kilkunastu latach posłem na Sejm RP i autorem obowiązującej dziś ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich.