Piotr Wróblewski: Elektrownia Żarnowiec to również moja osobista historia
Kiedy zapadła decyzja o budowie elektrowni w Żarnowcu, to absolutni pasjonaci rzucali wszystko i przyjeżdżali z różnych stron Polski, po to, by ją budować. A potem zostali z niczym, bo zamknięto im jedyną możliwość pracy w kierunku, który sobie wymarzyli – mówi dziennikarz Piotr Wróblewski, autor książki „Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej”.
O budowie elektrowni jądrowej w Żarnowcu słyszał w Polsce chyba każdy. Co dla Ciebie było najbardziej interesujące w tej historii, że postanowiłeś napisać o tym książkę?
Najciekawsi – w opowieści o budowie nigdy nieukończonej elektrowni jądrowej – są ludzie. Na początku lat 80., na Pomorze, w miejsce wcześniej zupełnie niedoceniane, zjechali młodzi, zdolni, wykształceni inżynierowie, osoby o szerokich horyzontach, którzy chcieli zbudować coś nowego. Jeden z moich rozmówców skończył jedno z najlepszych liceów w Polsce – gdyńską „trójkę” i był laureatem olimpiad. Mógł wybrać każdy kierunek studiów, a wybrał energetykę jądrową. Stwierdził, że to najlepszy, najciekawszy i najnowocześniejszy kierunek. W momencie, kiedy zapadła decyzja o budowie elektrowni, to tacy ludzie, absolutni pasjonaci, rzucali wszystko i przyjeżdżali z różnych stron Polski, po to, by ją budować. A potem zostali z niczym, bo zamknięto im jedyną możliwość pracy w kierunku, który sobie wymarzyli.
„Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej” – taki jest tytuł Twojej książki. To fascynujący reportaż o elektrowni, która powstawała z ogromnym rozmachem, a której budowę przerwano wraz z upadkiem PRL. Kiedy zaświtał Ci pomysł, aby dotrzeć do zaangażowanych w to wielkie wyzwanie ludzi i opisać tę całą skomplikowaną historię?
Ta historia jest również moją osobistą historią – wychowałem się w blokach, które zostały zbudowane przez elektrownię. Mój ojciec pracował na tej budowie. Urodziłem się, kiedy budowa elektrowni już upadła, ale wychowywałem się z rówieśnikami, których rodzice podejrzanie często byli inżynierami i podejrzanie często zajmowali się rzeczami, które dla znajomych z innych stron Polski były kompletnie abstrakcyjne. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak jest. O Żarnowcu mówiło się dużo, ten temat był obecny nawet przy rodzinnym stole. Na spotkaniach ze znajomymi moich rodziców wciąż padała ta nazwa – Żarnowiec. Temat do mnie wrócił, kiedy zacząłem pracować jako dziennikarz; zdałem sobie sprawę z tego, że dla tego regionu to była bardzo ważna historia, która właściwie nie została do końca opowiedziana. Mało kto dziś pamięta, że Żarnowiec był większą inwestycją niż Huta Katowice. Tylko, że nigdy nie doprowadzono jej do końca.
Jakie były początki? Krótko mówiąc, jak to z decyzją o budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu było? Dlaczego wybrano to miejsce?
Po analizie rozmów, jakie przeprowadziłem z osobami zaangażowanymi w jej budowę, doszedłem do wniosku, że była to bardzo przemyślana decyzja. Jeśli spojrzymy na mapę Polski, to widać, że elektrownie znajdują się głównie na południu, jest też kilka w centralnej Polsce, a na północy ich brakuje. Dyskusje na temat, co zrobić, aby elektrownie pojawiły się również na północy, trwały już w latach 60. Wzięto wtedy pod uwagę kilka lokalizacji; ciągnęły się one w pasie wzdłuż wybrzeża, od Szczecina po Olsztyn. Z czasem kolejne lokalizacje eliminowano. Pod Szczecinem uruchomiono budowę elektrowni węglowej Dolna Odra, działającej do dziś. Wówczas już było wiadomo, że pierwsza elektrownia jądrowa zostanie wybudowana najprawdopodobniej na Pomorzu, między Helem a Ustką. Badania trwały kilka lat, sprawdzano dokładnie grunt. Co ciekawe jednym z miejsc był Żarnowiec, a drugim – Lubiatowo-Kopalino. Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że ówczesne planowania okazały się ponadczasowe.
Zwłaszcza, że Kopalino wskazuje się dziś jako lokalizację do budowy przyszłej elektrowni jądrowej.
Dokładnie. To miejsce jest oddalone od Żarnowca około 20 km i było również brane pod uwagę w latach 70., kiedy zastanawiano się, gdzie powstanie wówczas elektrownia atomowa. Ostatecznie wybrano Jezioro Żarnowieckie, ale Kopalino też było brane pod uwagę.
Dziś nie ma szans na to, aby wrócić do budowy elektrowni atomowej na tym, co zostało w Żarnowcu?
Nie ma szans. To dość ponury widok, przypominający sceny rodem z filmów postapokaliptycznych. Uświadom sobie, że to są Kaszuby, pofałdowany, górzysty teren, w którym nagle znajduje się ogromna wyrwa przygotowana pod elektrownię. Tylko, że dziś jej nie ma, są jedynie kikuty i betonowa płyta fundamentowa. Notabene jest ona tak gruba, że, jak mówili mi inżynierowie, nawet wybuch bomby atomowej w tamtym miejscu nie mógłby jej rozkruszyć. Ona nigdy nie zostanie rozkruszona.
Jak się ta budowa rozpoczęła?
Dość przewrotnie. Chodziło o to, że decyzję podjęto w styczniu 1982 roku, na początku stanu wojennego, więc w momencie, kiedy wydawało się, że taka decyzja nie może zostać podjęta. Zespół, który przygotowywał się przez kilka lat do tego, by tę budowę rozpocząć, czekał tylko na sygnał, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że akurat w czasie stanu wojennego, gdy sytuacja polityczna jest bardzo niestabilna, zostanie podjęta decyzja o budowie elektrowni jądrowej. To było zaskoczenie dla wszystkich.
W książce sugerujesz, że datę mógł wyznaczyć generał Wojciech Jaruzelski.
Prawdopodobnie. To wersja, którą usłyszałem. W 1981 roku, w momencie, kiedy wybuchł stał wojenny, władzę w Polsce przejęło wojsko. Wojskowi lepiej rozumieli czym jest atom – to po pierwsze. A po drugie od władzy odsunięte zostały osoby zajmujące się energetyką i górnictwem, powiązane ze Śląskiem. W wielu rozmowach, jakie prowadziłem, przewija się ten wątek, że już od lat 60. istniało pewnego rodzaju napięcie między energetykami jądrowymi, osobami które chciały budować w Polsce elektrownię a górnikami i energetyką opartą na węglu.
Dotarłeś do najważniejszych osób, które stały za budową elektrowni. Co dzisiaj się z nimi dzieje i jak oni dzisiaj wspominają tamten czas?
To jest dość smutna historia o ludziach którzy, mam wrażenie, minęli się ze swoim powołaniem. Sama budowa elektrowni była bardzo wysoko oceniana przez zachodnich ekspertów, którzy po 1989 roku zaczęli przyjeżdżać nad jezioro Żarnowieckie. Wprowadzono wiele norm, które używane były przez lata, choćby system zapewnienia jakości. Ale koniec końców potencjał tych ludzi nie został wykorzystany. Jak dzisiaj się z nimi rozmawia, to część ma za sobą pewną karierę, części udało się coś osiągnąć w innej dziedzinie, ale praktycznie wszyscy czują niedosyt. Liczyli na to, że rozpoczynając pracę w Żarnowcu, na początku lat 90., kiedy elektrownia miała zostać uruchomiona, będą tam pracować do emerytury, że to będzie praca ich marzeń. Te marzenia im zabrało.
Jakie jeszcze nadzieje budziła ta elektrownia w Polsce?
W istocie Żarnowiec miał być częścią większego projektu. To też widzimy z dzisiejszej perspektywy, kiedy pojawiły się informacje o budowie pierwszej elektrowni, a za nią były informacje, że na tym nie koniec, że powstaną kolejne. Zbudowanie jednej elektrowni nie ma sensu, ponieważ trzeba stworzyć cały system, zatrudnić naukowców, mieć odpowiednio wykwalifikowaną kadrę inżynierską, która potrafi obsłużyć te elektrownie. W czasach, kiedy planowano Żarnowiec, opracowywano całą listę nowych elektrowni jądrowych, które miały powstać do roku 2020. A zatem było to planowanie na 40 lat naprzód. Co ciekawe – gdyby doprowadzono do ich budowy, tak jak zakładano, to dziś te elektrownie generowałyby 22 tysiące megawatów mocy, czyli tyle, ile dziś potrzebujemy do zapewnienia w stu procentach energii dla naszego kraju.
Jaki wpływ na budowę elektrowni w Żarnowcu miał wybuch w Czarnobylu w 1986 roku?
To ważna historia, bardzo mi zależało, aby mocno ją w książce zaznaczyć, dlatego, że w powszechnej świadomości to Czarnobyl doprowadził do klęski Żarnowca. Uważam, że niekoniecznie tak było.
Ale były protesty przeciwko budowie elektrowni w Żarnowcu.
Poważne protesty zaczęły się dopiero w 1989 roku. Wcześniej – w latach 1987-1988 – prace posuwały się do przodu i to na dość dobrym poziomie; najwięcej budowano właśnie wtedy, czyli już po awarii w Czarnobylu. Wydaje mi się więc, że Czarnobyl nie miał bezpośredniego związku. Natomiast w momencie przełomu, w sytuacji, kiedy zmieniało się bardzo wiele rzeczy w kraju, głos ruchów ekologicznych, które wówczas powstawały, okazał się również ważny. Choć akurat minister Syryjczyk, który niemal osobiście podjął decyzję o likwidacji Żarnowca, powiedział mi, że nie wpłynęło to na jego decyzję.
Wracając do 1986 roku i wybuchu w Czarnobylu – na jakim etapie była budowa elektrowni w Żarnowcu?
Zakończyły się prace przygotowawcze, czyli wyrównanie terenu, postawienie zaplecza. Doprowadzono kolej na budowę, zbudowano część bloków dla przyszłych pracowników elektrowni. De facto, dopiero rozpoczynała się praca nad częścią jądrową. Ten projekt był na tyle ambitny, że sam budynek elektrowni – patrząc całościowo – to była jedynie niewielka część tej inwestycji. W całej okolicy zbudowano masę różnych innych inwestycji towarzyszących. Wiele z nich udało się doprowadzić do końca. Natomiast kamień węgielny pod rozpoczęcie budowy jądrowej części kładziono dopiero w 1985 roku, więc kiedy doszło do wybuchu w Czarnobylu, to budowa samej elektrowni miała raptem kilka miesięcy.
Piszesz, że przerwanie budowy elektrowni było decyzją polityczną; jak odnosił się do niej prezydent Lech Wałęsa, który przecież pochodzi z Pomorza, a na dodatek był elektrykiem? Czy w ogóle był ktoś wśród polityków, kto chciał walczyć o Żarnowiec?
Wygląda na to, że zabrakło kogoś po stronie rządowej, kto chciałby walczyć o to, aby ta elektrownia powstała. Już w czasie obrad Okrągłego Stołu poruszano temat elektrowni, podpisano protokół rozbieżności – strona rządowa i strona opozycyjna miały inne zdanie na ten temat, co nie znaczy, że „Solidarność” była przeciwna. Również delegacje międzynarodowe, które w tym czasie przyjeżdżały do Polski, oferując wsparcie i pomoc w dokończeniu budowy, odwiedzały Lecha Wałęsę. Do lidera „Solidarności”, jeszcze przed wyborami prezydenckimi, pojechała też delegacja składająca się z przedstawicieli z samej budowy. Im Lech Wałęsa miał powiedzieć, że rozumie wagę tematu, że nie jest przeciwnikiem energetyki atomowej, ale obecnie nie ma czasu zajmować się tym tematem. Wspomniany już przeze mnie były minister przemysłu w rządzie Mazowieckiego, Tadeusz Syryjczyk, z którym rozmawiałem kilka miesięcy temu, nadal uważa, że decyzja o zamknięciu Żarnowca była słuszna, a jego działania, które do tego doprowadziły, jak najbardziej prawidłowe. Jego zdaniem, w tamtym czasie Polski nie było stać na to, żeby tę budowę kontynuować, a gdyby nawet została otwarta, to i tak byśmy jej nie wykorzystali, bo mieliśmy na tyle dużo elektrowni węglowych i na tyle tani prąd, że elektrownia atomowa by się zupełnie nie opłacała.
Zanim zdecydowano o zamknięciu budowy, wydano na nią miliard dolarów. Mówiąc kolokwialnie, tyle pieniędzy poszło w błoto! Odzyskano coś ze sprzedaży elementów tej elektrowni?
Za naprawdę niewielkie pieniądze sprzedawaliśmy podzespoły warte bardzo wiele. Dość powiedzieć, że dwa reaktory, które zostały wyprodukowane przez czeską Skodę – zakład, który do dziś całkiem dobrze się nam kojarzy – cały czas działają. Jeden trafił do Finlandii, drugi na Węgry. Co prawda teraz nie obsługują już bezpośrednio elektrowni, ale pracują w ramach różnego rodzaju treningów, testów, są wykorzystywane cały czas, mimo że minęło lat 30, bo przetransportowano je do tych krajów odpowiednio w 1994 i 1996 roku.
Teren po elektrowni może się dziś do czegoś przydać?
Dziś jest tam specjalna strefa ekonomiczna. To pomysł, który pojawił się już po zamknięciu budowy. Wtedy mało komu zależało na tym, aby cokolwiek z tych rzeczy, które tam były, odzyskać.
A jednak coś odzyskano. Piszesz o pomniku w Wejherowie, który powstał z betonu upadłej elektrowni. Coś jeszcze wykorzystano?
Największym wydarzeniem był wspomniany przeze mnie transport dwóch reaktorów, a poza tym, jeśli chodzi o specjalistyczne urządzenia, to wiele rzeczy trzeba było zezłomować. Dość powiedzieć, że firma Rafako, o której ostatnio jest głośno zbudowała stabilizator ciśnienia, który miał trafić do Żarnowca. Ale nie trafił, bo budowa upadła. Ustawiono go więc przed firmą – jak powiedział mi jeden z moich rozmówców, jest to chluba polskiej myśli technicznej, z kolei inny nazwał go pomnikiem niespełnionych nadziei i klepy wielkiej budowy. Wychodzi na to, że obie te osoby miały rację. Sprzedano drobiazgi, rzeczy biurowe, płyty, z których układano drogi, a w końcu – za niewielkie pieniądze – także kilka tysięcy mieszkań, które wybudowała elektrownia. W pierwszej kolejności odkupywali je byli pracownicy oraz gminy.
No właśnie, rozmach tej budowy był ogromny, bo to nie tylko elektrownia, ale i cała infrastruktura, zaplecze dla pracowników, jak hotel, stołówka; to był ogromny obszar.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie hotel, który powstał na terenie budowy. Był tak ładny, że produkowano pocztówki z jego widokiem. Położony nad samym jeziorem, z salą gimnastyczną, z kinem Megawat, w którym można było oglądać zagraniczne filmy. Istniał też sklep, w którym można było kupić pomarańcze, bo często się tam pojawiały. A miejmy na uwadze, że były to lata 80., czasy potężnego kryzysu i kartek w sklepach. Osoby, które mieszkały w pobliżu budowy tłumaczyły, że na samym początku, czyli w 1982 roku, nikt w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że trwa tam stan wojenny. Na ulicach nie było wojska, przychodziło się do pracy, było smaczne jedzenie, w pobliżu zielono, jezioro, łódki, można było pływać, zorganizowano nawet klub żeglarski. Życie tam toczyło się w zupełnie innych warunkach niż w pozostałych częściach kraju.
Uderzyły mnie słowa Henryka Torbickiego, jednego z głównych budowniczych Żarnowca, z którym się spotkałeś. Powiedział, że zabrakło kilka miesięcy, że gdyby zainstalowano reaktory, nie można byłoby tej budowy przerwać.
Wydaje się, że Henryk Torbicki, który jest racjonalną osobą, mocno sobie tę sytuację zracjonalizował. To jedyna osoba, która udzieliła mi tak jasnej odpowiedzi. Rzeczywiście, gdyby reaktory, które już do Polski dotarły, zostały zamontowane, to już chyba nikt nie chciałby podjąć decyzji o zamknięciu tego projektu. Bo jak te reaktory wydostać, bo wszystkie urządzenia już są zgromadzone. Wiele osób, z którymi rozmawiałem, mówiło też, że możliwy był scenariusz słowacki, czyli doprowadzenie budowy do pewnego momentu, a następnie przerwanie, by poczekać na czasy, gdy znajdą się pieniądze, możliwości i chęci, aby elektrownię jądrową dokończyć. Słowacy tak właśnie zrobili z elektrownią, którą uruchomili ostatecznie pod koniec lat 90., nawiasem mówiąc, przy dużej pomocy polskich naukowców, którzy uważali, że my mielibyśmy lepszą elektrownię. Wśród dyrekcji Żarnowca istniało przekonanie, że my też pójdziemy tą drogą. Do końca nie zdawali sobie sprawy i nie wierzyli w to, że można zatrzymać budowę na którą wydano miliard ówczesnych dolarów.
Bardzo ciekawie piszesz o pierwszych aktywnościach powstających w Polsce ruchach ekologicznych, którzy organizowali protesty przeciwko budowie elektrowni. Spotkałeś się nawet z jednym z ekologów z tamtych czasów - Jarosławem Dubielem.
To fascynujący temat, narodziny ruchu ekologicznego i antyatomowego. Bo wtedy protestowano też przeciwko innej planowanej elektrowni jądrowej w Klempiczu oraz przeciwko składowisku odpadów radioaktywnych w Międzyrzecu. To był protest, który wziął się według mnie z tego, że polskie ruchy ekologiczne zaczęły działać z wielkim pomysłem. Pojawiały się żartobliwe, łatwe do zapamiętania hasła , jak „Żarnobyl dupa” czy „Chcemy papier toaletowy, a nie reaktor atomowy”. Organizowano się happeningi, pierwsze formy protestu, kiedy uczestnicy siadają na ziemi, a milicja nie ma zielonego pojęcia, co z nimi zrobić. Protestujący spotykali się na Długim Targu w Gdańsku co piątek o piątej, to mocno wdrukowało się tym wszystkim aktywistom w głowy. A zatem opowieść o Żarnowcu jest też opowieścią o narodzinach polskiego ruchu ekologicznego.
Czy Żarnowiec – nawiązując do tytułu Twojej książki – to był tylko sen? Dziś przecież wracamy do pomysłu budowy elektrowni jądrowych.
Wracamy do pomysłu, ale po 40 latach; większość ówczesnych naukowców jest już dziś na emeryturze. Z uwagą i nieskrywaną sympatią patrzą na to, co się dziś w tym temacie dzieje. Ale oni już swoje życie naukowe i możliwość zaangażowania się w ten projekt stracili.