PiS nie jest niezatapialne. W Polsce partie przegrywają same ze sobą
Koalicja Obywatelska nie walczy o to, żeby wygrać te wybory, ale walczy o to, żeby mieć w nich jak najlepszy wynik i żeby za cztery lata mogła przejąć władzę. Natomiast wyzwaniem dla PiS nie jest wygranie tych wyborów. Bo PiS je wygra - mówi dr Sergiusz Trzeciak, politolog, ekspert ds. marketingu politycznego i komunikacji strategicznej, autor 10 książek, m.in. „Drzewo kampanii wyborczej, czyli jak wygrać wybory”.
Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło program gospodarczy, zakładający radykalne podniesienie płacy minimalnej. Czy nie jest tak, że nawet jeśli ktoś nie zgadza się pod względem ideologicznym z PiS, to jednak będzie skłonny postawić na tę partię właśnie ze względów ekonomicznych?
Z sondaży wynika, że dla wyborców najważniejsze są sprawy społeczno-ekonomiczne. A więc przede wszystkim poprawa warunków życia, ochrona zdrowia, edukacja. Trudno, żeby partie w swoich programach politycznych nie odpowiadały na te oczekiwania wyborców. Jeśli zaoferuje się im konkretne korzyści, najlepiej takie, które można przeliczyć na pieniądze z podaniem konkretnych kwot i terminów ich wypłat, to wyborcy mają jasną odpowiedź, co będą z tego mieli, jeśli zagłosują na daną partię. Natomiast tematy ideologiczne czy światopoglądowe pełnią inną rolę w programach wyborczych. One mają wywołać emocje, które są elementem mobilizującym, dodatkowym bodźcem, żeby głosować na daną partię. Zgodnie z tym mechanizmem działa PiS. Serwuje wyborcom konkretne obietnice i do tego zestawu dodaje jeszcze tematykę ideologiczną, aby wzbudzić emocje i tym samym zmobilizować wyborców do głosowania.
Niektórzy mówią, że to, co prezentują partie w tej kampanii, to raczej licytacja na zasadzie „kto da więcej”, a nie przedstawianie merytorycznych programów.
Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy „program wyborczy”. Rzeczywistość w polityce jest dynamiczna i bardzo często obietnice pojawiają się pod wpływem jakichś wydarzeń lub obietnic innych partii. Są one potem wpisywane do programu i z nim powiązane, nadaje się im szerszy kontekst. Uznajemy, że program odpowiada na pytanie, co partia chce zrobić, kiedy i najlepiej w jaki sposób. Obietnica PiS, taka jak 500 zł dodatku na dziecko, jest elementem programu społeczno-ekonomicznego i wpisuje się w politykę prorodzinną tej partii.
Ekonomiści i pracodawcy jednoznacznie twierdzą, że obietnica PiS mówiąca o podwyżce pensji minimalnej zrujnuje gospodarkę i że jest oderwana od rzeczywistości. Jest prawdopodobne, że PiS pozyska dzięki niej rzeszę wyborców. Dlaczego PiS tak łatwo rzuca obietnice i kompletnie nie liczy się z ocenami większości ekonomistów?
Mamy teraz starcie dwóch podstawowych narracji. Z jednej strony mamy PiS, z drugiej strony - pracodawców i wielu ekonomistów. Narracja PiS podoba się wyborcom tej partii i dokładnie trafia w ich potrzeby. Nie można dziwić się protestom pracodawców, którzy będą mieli problem, z czego pokryć obietnicę podwyżki płacy minimalnej. Ktoś za to przecież będzie musiał zapłacić. Każdy program wyborczy służy interesom jednej grupy i narusza interesy innych grup. Nie da się tych interesów w stu procentach pogodzić. Politycy każdej partii kalkulują - najpierw zadają sobie pytanie, gdzie są ich wyborcy, wsłuchują się w ich potrzeby i potem oferują im coś, co zostanie przez nich pozytywnie odebrane. To, co będzie dobre dla wyborców np. PiS, nie musi być dobre dla wszystkich. PiS doskonale wie, że eksperci ekonomiczni i większość pracodawców to nie ich elektorat. Ale tej partii opłaca się w tym momencie bardziej przyciągnąć pracowników, których jest przecież więcej, niż pracodawców. W demokracji liczy się większość. Za korzyści, które uzyska większość, płaci mniejszość albo grupy, które nie stanowią elektoratu danej partii - w tym przypadku są to pracodawcy. To są proste mechanizmy, z którymi mamy do czynienia w systemach demokratycznych na całym świecie.
Za to, co obiecuje PiS - jak mówią ekonomiści - będą musieli ostatecznie zapłacić wszyscy, również elektorat PiS. Szykują się podwyżki cen żywności, za prąd... Dlaczego wyborcy PiS nie biorą tego pod uwagę?
Interesuje ich doraźna korzyść, tu i teraz. Nie myślą, co będzie później i jakie będą tego konsekwencje w przyszłości. Politykom zależy na tym, by dać wyborcy korzyść, którą on zauważy natychmiast. Obserwując systemy polityczne w Europie Zachodniej i USA, mam wrażenie, że polityka tzw. długofalowa, w której liczy się przyszłość i to, jakie będą konsekwencje działań za kilka czy kilkanaście lat, ustępuje polityce doraźnej, krótkoterminowej. Ona skupia się na działaniach taktycznych, takich, by „przetrwać do następnych wyborów”, i odpowiada na pytanie, co zrobić, żeby dziś kupić wyborców. Politycy wychodzą z założenia, że jeśli już zdobędą władzę, to później będą się martwić, jak ją utrzymać. Albo też uważają, że to ich następcy powinni się martwić, co zrobić z konsekwencjami podjętych wcześniej działań. To jest znak naszych czasów. W tym kierunku idą partie w wielu krajach.
Czy ktoś wcześniej w Polsce obiecał więcej niż PiS?
Myślę, że nie. Rzeczywiście ostatnio mamy do czynienia z prawdziwą lawiną obietnic wyborczych. Ale też pamiętajmy, z czego to wynika. Mamy dobrą koniunkturę i PiS to wykorzystuje. Nie może też użyć wymówki, że nie da, bo nie ma z czego dać. Ludzie zauważyli, że poprawiła się sytuacja gospodarcza. Wcześniej presji płacowej nie było, bo nie było tej narracji, że Polska rozwinęła się gospodarczo i że mamy jeden z najwyższych wzrostów gospodarczych w Europie. Dlatego też obietnice partii politycznych były kiedyś skromniejsze. Dziś ludzie myślą w takich kategoriach, że skoro mamy wzrost gospodarczy, to oczekujemy wyższych pensji. To prosty mechanizm psychologiczny: jeśli widzę, że tort jest duży, to chcę dla siebie wykroić większy kawałek. A skoro ludzie tego oczekują, to politycy im to dają. A że to może przynieść negatywne konsekwencje długofalowe? To na razie dla wyborców i polityków ubiegających się o mandat nie jest istotne. Z reguły jest też tak, że jeśli jedna partia coś obieca, to inna chce ją przebić. I wychodzi z tego licytacja na obietnice wyborcze.
Partie, które formułują obietnice rozważnie i w oparciu o realia gospodarcze, nie są doceniane przez wyborców?
Najczęściej pozostają w tyle i przegrywają wybory. Takie partie mogą, oczywiście, znaleźć swoją niszę, ale wtedy nie walczą o wygraną, tylko o te 5-6 proc. poparcia, aby przekroczyć próg wyborczy. Partia, która stawia na wygraną, robi to za cenę formułowania daleko idących obietnic. Łatwiej je przedstawiać, gdy sytuacja gospodarcza jest dobra.
Mam wrażenie, że większość Polaków wie, co chce dać PiS. Natomiast gdybyśmy zapytali na ulicy o najważniejsze propozycje Koalicji Obywatelskiej, to sądzę, że ludzie mieliby kłopot, żeby je wymienić.
Ja też miałbym taki kłopot. Jeśli zapyta mnie pani, jaka jest najważniejsza propozycja KO, to nie jestem w stanie tak na szybko odpowiedzieć. Koalicja zaproponowała szóstkę lub jak mówią inni sześciopak Schetyny. To może jest chwytliwa nazwa, ale kto pamięta, co dokładnie jest w tym sześciopaku? Nie wystarczy przedstawić obietnicy, trzeba ją jeszcze sprzedać w taki sposób, żeby była zapamiętana. Najbardziej zapamiętane jest coś, co jest konkretne - łatwiej zapamiętać 500 zł na dziecko, 300 zł wyprawki, 13 emeryturę niż brzmiące jednak dość enigmatycznie propozycje KO. W tym starciu narracji Koalicja Obywatelska zdecydowanie przegrywa. Nie potrafi dotrzeć ze swoim przekazem do większości wyborców. Chcę też zaznaczyć, że na potrzeby tej analizy na scenę polityczną staram się patrzeć oczami wyborcy, z punktu widzenia skuteczności komunikacji i marketingu politycznego, a nie z punktu widzenia długofalowych interesów państwa. Pamiętajmy, że inną perspektywą jest wygranie wyborów, a inną perspektywą jest zbudowanie dobrobytu państwa na następne 20 lat.
Dlaczego PiS, pod względem skuteczności marketingu politycznego, wypada lepiej? Koalicja ma słabszych doradców, gorzej się przygotowała do kampanii…?
Może być kilka powodów. Pierwsza rzecz to kwestia wiarygodności dla wyborców. PiS może powiedzieć: „zobaczcie, obiecaliśmy 500 zł i to 500 zł wam daliśmy”. Oczywiście, nie wszystkie obietnice PiS udało się zrealizować, ale wyborcy widzą właśnie to zrealizowane 500 plus, które PiS skutecznie akcentuje. Nawet jeśli czegoś PiS nie zrealizowało, to może powiedzieć: „dajcie nam jeszcze kolejną kadencję, a to dokończymy”. KO jest jednak dużo bardziej obarczona odium niezrealizowanych obietnic wyborczych. Gdy Platforma była u władzy, wielu swoich postulatów nie zrealizowała. Drugi problem to pułapka, którą PiS zastawi na KO. Bo przecież Koalicja Obywatelska, a w jej środowisku głównie Nowoczesna, niektóre punkty programu PiS bardzo mocno krytykowała. Mówiła, że są zbyt prosocjalne. Ale teraz to się zmieniło. Politycy KO przecież już nie mówią źle o 500 plus, chcą utrzymania tego świadczenia. Grzegorz Schetyna, gdy jeszcze nie było 500 zł na pierwsze dziecko, postulował, by je wprowadzić, co później uczyniło PiS. Ktoś może powiedzieć, że Koalicja krytykowała rozdawnictwo PiS, a teraz też zaczyna to robić. To budzi wątpliwości pod względem wiarygodności. Ale jest tu też inny problem. Bo skoro KO również popiera świadczenia dla rodzin tak jak PiS, to wiele osób widzi różnice między obiema partiami tylko na poziomie ideologicznym. Tymczasem dla wielu Polaków postulaty ideologiczne KO, z którymi może nawet się zgadzają, to może być za mało, żeby zagłosować na KO. Można powiedzieć, że Koalicja popiera postulaty społeczno-ekonomiczne, które wcześniej ganiła. Trzecia rzecz to problem przywództwa w Platformie. Decyzja, aby Małgorzata Kidawa-Błońska była kandydatką KO na premiera, jest odpowiedzią na wynik badań dotyczących wizerunku Grzegorza Schetyny. To decyzja słuszna, ale spóźniona. Większość społeczeństwa nie wie, kim jest Małgorzata Kidawa-Błońska. Mamy miesiąc do wyborów, to za krótko, aby mogła zdobyć powszechną rozpoznawalność. Obserwowałem wystąpienie Mateusza Morawickiego i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na ostatnich konwencjach wyborczych. Mam wrażenie, że Morawiecki wypadł lepiej. Kidawa-Błońska sprawiała wrażenie nieprzygotowanej. Na pewno dla wielu wyborców Kidawa-Błońska może okazać się lepszą twarzą KO, ale trzeba tu popracować nad jej rozpoznawalnością.
Czy coś innego w wykonaniu KO może pan ocenić pozytywnie? Oczywiście, biorąc pod uwagę tę perspektywę skuteczności w wyborach.
KO zaczyna mówić konkretniej. To już nie są slogany typu, „by żyło się lepiej”, ale dużo bardziej skrystalizowane postulaty programowe, choć oczywiście jest tu jeszcze wiele do zrobienia.
Dr Sergiusz Trzeciak: Politykom zależy na tym, by dać wyborcy korzyść, którą on zauważy natychmiast. Za korzyści, które uzyska większość, płaci mniejszość albo grupy, które nie stanowią elektoratu danej partii - w tym przypadku są to pracodawcy
Gdy spojrzymy na działalność lokalnych polityków w małych miastach, np. na Kociewiu, to widzimy, że PiS zbiera podpisy pod deklaracjami przeciwko propagowaniu środowisk LGBT. Lewica się temu sprzeciwia, a KO właściwie nic nie robi. Nie zajmuje stanowiska w temacie, który w kampanii jest mocno uwypuklony.
Koalicja w tym temacie zdecydowanie przegrywa. Teraz dominują w jej szeregach głosy wspierające mniejszości seksualne, ale przecież ciągle nie brakuje w niej posłów o poglądach konserwatywnych, którzy z postulatami środowisk LGBT się nie zgadzają. Platforma jest więc podzielona. A Lewica, wspierając środowiska LGBT, zawsze będzie bardziej wiarygodna. Wyborca, dla którego to jest ważny temat, będzie dużo bardziej skłonny zagłosować na Lewicę. Z kolei osoby, które identyfikują się z tradycyjnym modelem rodziny, postawią na PiS, które na każdym kroku, w wielu wypowiedziach, akcentuje to, że „trzeba chronić tradycyjną polską rodzinę”. Wyborca kieruje się prostymi schematami: jesteś za albo przeciw. W temacie LBGT zdecydowanie zyskuje PiS.
Jak w kampanii radzą sobie inne partie? Kto zyska na stworzeniu Koalicji Polskiej, a więc połączeniu PSL z Kukiz’15?
Koalicja Polska ma pewne problemy. Jest to problem Pawła Kukiza i jego wiarygodności, a także problem wynikający z „połączenia wody z ogniem”. A więc połączenia wizerunku Pawła Kukiza z wizerunkiem Władysława Kosiniaka-Kamysza oraz połączenia elektoratów - systemowego i zachowawczego PSL i antysystemowego Kukiz’15. W warunkach silnej polaryzacji, również pod względem ideologicznym, partii umiarkowanej - a taką jest tu PSL - jest się trudniej przebić. PSL ma elektorat wiejski, który został przejęty przez PiS, i teraz ludowcom jest bardzo trudno tych wyborców odzyskać. A w miastach PSL nie istnieje. Ruch z Kukizem miał spowodować, żeby zyskać wyborców, którzy w miastach głosowaliby na Kukiza. Mam jednak wrażenie, że wielu antysystemowych wyborców Kukiza nie będzie chciało głosować na systemowe PSL. Dla nich to połączenie może być niezrozumiałe. W przypadku Lewicy sytuacja jest dużo bardziej stabilna. Tu najważniejszym plusem jest to, że ten projekt się w ogóle udał - nie ma dwóch konkurencyjnych list lewicy. O ile wcześniej były obawy, że Lewica może nie przekroczyć progu wyborczego, to teraz właściwie już tych obaw nie ma. Raczej trzeba zadać sobie pytanie o wynik, czy będzie on bardziej zbliżony do 6-8 proc., czy - jak się im marzy - powyżej 10 proc. Lewica zyskuje dzięki jasnym deklaracjom ideologicznym. Poza tym SLD ma struktury i pamięć organizacyjną, to jest przecież ugrupowanie, które w przeszłości rządziło.
Wydaje się, że afera z podróżami lotniczymi rodziny marszałka Marka Kuchcińskiego nie zagroziła PiS. Czy coś przed wyborami może zagrozić PiS oraz - jeśli PiS wygrałoby wybory - co może tej partii zagrozić w dłuższej perspektywie?
Nie można stawiać tezy, że nic nie może zagrozić rządzącej partii politycznej. Bywa, że przez jakiś czas powoli zbierają się czarne chmury nad jakimś ugrupowaniem i później dochodzi do burzy z gradobiciem, która zdecyduje o tym, że partia traci poparcie i wypada z gry. PiS też nie jest niezatapialne. Natomiast nie sądzę, by PiS mogły zagrozić takie afery jak ta z przelotami. Nie sądzę też, że jeszcze przed wyborami wybuchnie jakaś bomba, wskutek której PiS nagle straci poparcie. W ujęciu długofalowym wyzwaniem dla PiS nie jest wygranie tych wyborów. Bo PiS je wygra. Wyzwaniem dla PiS jest utrzymanie władzy dłużej niż osiem lat. Jeśli zakładamy prawdopodobny scenariusz spowolnienia gospodarczego lub nawet kryzysu, to PiS będzie trudno zrealizować wszystkie obietnice wyborcze. Do tego pewne grupy, np. przedsiębiorcy, zaczną wyraźnie odczuwać dodatkowe obciążenia w postaci chociażby podwyższonych składek na ZUS. Pytanie więc, co będzie za kolejne cztery lata. Gdy patrzę na KO, to mam wrażenie, że jej politycy już się pogodzili z wygraną PiS w tych wyborach. Koalicja nie walczy o to, żeby wygrać te wybory, ale walczy o to, żeby mieć w nich jak najlepszy wynik i żeby za cztery lata mogła przejąć władzę w sytuacji, gdy - co jest wielce prawdopodobne - zmienią się warunki gospodarcze. Tu może się sprawdzić reguła, że w Polsce partie nie wygrywają wyborów z innymi partiami, tylko przegrywają je same ze sobą i z obiektywnymi warunkami zewnętrznymi. Partie zyskują w fazie wzrostu gospodarczego i stają się ofiarą kryzysu gospodarczego. Tak naprawdę to nie Koalicja ma szansę wygrać za cztery lata, tylko to PiS może przegrać wskutek sytuacji gospodarczej.