Płacą z wdzięczności. Nikt tu nie żąda
- Ręczę za mojego pracownika. Od ponad 20 lat zajmuje się przygotowaniem ciał do eksportacji. Nigdy na niego nie było żadnej skargi.
Tak mówi dr n. med. Tadeusz Szylberg, kierownik Zakładu Patomorfologii w 10. Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Bydgoszczy.
Zgodził się na rozmowę z „Pomorską” na temat funkcjonowania prosektorium i rzekomych opłat, które uiszczają rodziny za dodatkowe usługi przy zwłokach.
- Mamy trochę dyscypliny wojskowej w szpitalu. Dlatego naszemu pracownikowi od razu zostało powiedziane, że jak będą jakiekolwiek skargi czy uwagi, że żąda pieniędzy, to na mój wniosek od razu zostanie zwolniony - stanowczo mówi dr Szylberg.
Rodziny same przyznają się do tego, że nie mają pojęcia, czy w prosektoriach obowiązują cenniki. Dlatego pytają, ile muszą płacić (lub czy coś się należy) . Jednak część osób - o czym pisaliśmy w serii artykułów opublikowanych w minionym tygodniu - zapewniała nas, że to sami prosektorzy żądali od nich „zwyczajowej stówki”.
- Przez 23 lata od nikogo nie dostałem sygnału, by nasz pracownik domagał się zapłaty. Nikt nie zapukał do mojego gabinetu i nie powiedział, że taka sytuacja miała miejsce. Wiem, że on za żadną z wykonywanych czynności nie pobiera grosza. Za to mogę zaręczyć - zapewnia szef Zakładu Patomorfologii.
Zaraz jednak dodaje: - Co prawda, jak to w życiu bywa, rodziny różnie reagują w sytuacjach obarczonych pewnymi emocjami. Po ubraniu zwłok i przygotowaniu ich do eksportacji dają pieniądze. Tak, to się dzieje, ale to ludzie sami wsuwają pracownikowi do kieszeni. Tak samo jak lekarzowi, po prostu wciskają. Jeżeli ktoś daje z własnej woli, to jest zupełnie inna sytuacja, prawda. Przecież nikt nie będzie się szarpał, kiedy rodzina chce się po prostu odwdzięczyć.
Pomysłowość, jeśli chodzi o zrewanżowanie się, bywa zaskakująca. Pieniądze są np. wkładane do torby razem z rzeczami dla zmarłego, umieszczane w książce ewidencyjnej, gdy pracownik prosektorium na chwilę opuszcza pokój.
Dr Szylberg przyznaje, że sprawy by nie było, gdyby nie luka w przepisach (pisaliśmy o tym, że ustawa o działalności leczniczej i jej art. 28 mówi tylko o umyciu o okryciu ciała).
- Chodzi o ubieranie zwłok przez osoby zatrudnione w prosektorium. W porozumieniu z komendantem nasz pracownik został przeze mnie zobligowany, aby ciała ubierał. I robi to w ramach swoich obowiązków. Nie ma prawa żądać za to zapłaty - mówi Szylberg.
W ramach dodatkowych usług jest toaleta, malowanie ust, paznokci. - Nasz pracownik tego nie powinien robić, ale robi i nie żąda pieniędzy! Wszystkie te czynności wykonuje wyłącznie na prośbę rodzin - zapewnia.
Decyzję dotyczącą dodatkowych usług tłumaczy tym, że szpital idzie na rękę rodzinom zmarłych.
- Krewni przyjeżdżają z ubraniem niekiedy z bardzo daleka. I co? Mają czekać aż pojawią się pracownicy firmy pogrzebowej? Poza tym jest coraz więcej kremacji. W takich przypadkach nasz zakład jest ostatnim miejscem, w którym mogą pożegnać się ze zmarłym. Pytanie: w jakich warunkach mają to robić? Czy zwłoki mają być w worku, pod prześcieradłem?
Jest i drugi powód. - Nie chcę wpuszczać na swój teren obcych. Jeśli firma pogrzebowa przysyła samochód po zwłoki to zabiera je z kaplicy w obecności naszego pracownika. Przypuszczam, że zakład, która przygotowuje pochówek na fakturze ma pozycję „ubieranie zwłok” i za to pobiera pieniądze. Nas to jednak nie interesuje. Jeśli biorą, to są nieuczciwi. Czasami firma pogrzebowa zabiera zwłoki bez ubrania; wtedy ciało umieszczane jest w specjalnej trumience.
Miniony piątek (14 lipca) był jednym z gorszy dni - do Zakładu Patomorfologii trafiło pięć ciał, które trzeba było przygotować, zanim pojawi się rodzina (rocznie w szpitalu wojskowym umiera ok. 600 pacjentów).
- Pracownik sekcyjny wykonuje naprawdę odpowiedzialną funkcję. Rzadko zdajemy sobie z tego sprawę - podsumowuje dr Szylberg.