Plama w partyturze [zdjęcia]
Roman Grucza to człowiek zasłużony i wielokrotnie odznaczony. Ale w jego życiorysie jest coś, co powinien wyjaśnić. „Platon”. I bynajmniej nie chodzi o filozofa, który postulował kontrolowanie muzyków przez państwo.
Roman Grucza da się lubić. Jowialny, rozgadany, na zawołanie sypiący anegdotami, uroczo staromodny. I wszechobecny: tam prezes, tu dyrektor festiwalu, dyrygent, organista, członek rady prezydenckiej w Toruniu i komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Od kilku lat profesor nauk muzycznych, jak lubi podkreślać - jedyny taki w Toruniu. Pomimo emerytury - wulkan energii.
Pytany w wywiadzie o najważniejsze wyróżnienia, Grucza na pierwszym miejscu wymienia medal Zasłużony dla Diecezji Toruńskiej „wraz z błogosławieństwem Ojca Świętego na 50-lecie pracy organistowskiej”. W nocie biograficznej umieszcza również peerel owskie odznaczenia - Srebrny Krzyż Zasługi (1979), Złoty Krzyż Zasługi (1985). Na tamten okres w życiu Romana Gruczy dodatkowe światło rzucają jednak teczka, która zachowały się w bydgoskim oddziale IPN.
Wilczy
Nie ma już oryginalnej okładki. Być może - używana od 1979 do 1989 roku - zdążyła się zużyć. A może zniszczył ją ten, kto u schyłku esbecji powyciągał z teczki akta. Dużo akt. Pierwotnie pakiet dokumentów personalnych TW „Platon” liczył 158 kart. Ocalało ledwie 25.
Teczki zdekompletowane nie są czymś wyjątkowym, ale ta akurat została przetrzebiona według specyficznego klucza. Częściej znikały dokumenty bezpośrednio poświadczające współpracę. Taka przysługa esbeka dla zaprzyjaźnionego agenta. W przypadku „Platona” było na odwrót. Pozostały odręczne kwity współpracownika. Oprócz teczki pracy, znikła jednak ogromna część dokumentów z teczki personalnej, w których zawarte były informacje dotyczące inwigilowanego środowiska. Historycy, z którymi konsultowałem ten przypadek, sugerują następujący scenariusz - teczka „Platona” zawierała informacje dotyczące toruńskich parafii i księży. To był temat szczególnie gorący przy weryfikacji pracowników Służby Bezpieczeństwa. Z akt można było odtworzyć poziom aktywności funkcjonariuszy, więc był to wilczy bilet nie tylko dla agenta.
Przypadkowy
Roman Grucza pochodzi z wielodzietnej rodziny z Rumi. W domu się nie przelewało, ale zdolny chłopak szybko zaczął sobie radzić w życiu. W jednym z wywiadów muzyk sięga do zamierzchłej przeszłości: „Przypadek zrządził, że trafiłem do katedry oliwskiej. Te organy pociągały mnie oczywiście bardzo, jak każdego muzyka. Organistą w katedrze był Alfred Dorawa, kuzyn Mariana Dorawy, znanego organisty z Chełmży. Przez 12 lat pomagałem mu, grając (niemal codziennie) kilkakrotnie dla wycieczek”.
Informacje na temat Romana Gruczy zbierano już w 1976 roku, co wiemy z odpisu notatki służbowej S-2179. Jako alumn Wyższego Seminarium Duchownego (przez 3 lata) oraz osoba spokrewniona z Franciszkiem Gruczą, dziekanem i proboszczem parafii w Sopocie, Roman był dla SB postacią wiele rokująca. Prałat Grucza, szambelan papieski, był nie tylko aktywnym działaczem organizacji kaszubskich, ale również szefem kościelnej komisji do spraw muzyki i śpiewu.
Z akt paszportowych wynika, że w 1966 roku Roman Grucza uzyskał możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych (na pół roku), co dodatkowo podnosiło jego atrakcyjność w oczach esbeków. Z teczki wynika, że pierwsze próby zwerbowania Gruczy podjęto już w 1964 roku, wówczas jednak niedoszły ksiądz odmówił udzielenia informacji na temat Wyższego Seminarium Duchownego.
Obdarzony
W drugiej połowie lat 70. Roman Grucza jest organistą w kościele michalitów, a później w kościele garnizonowym. W1977 zostaje szefem toruńskiej Caritas (pierwszym od czasu utworzenia oddziału w Toruniu). Według informacji ze źródeł agenturalnych, stanowisko otrzymuje dzięki referencjom wystawionym przez członka zarządu Caritas, ks. kapelana Zawistowskiego. Ten caritasowski epizod nie pojawia się w oficjalnych życiorysach muzyka, być może dlatego, że organizacja była przez długi czas uważana za przybudówkę ruchu tzw. „księży patriotów”, a w 1961 r. Episkopat w specjalnym liście wprost zabronił duchownym katolickim uczestnictwa w strukturach Zrzeszenia Katolików Caritas.
Nadzieje na pozyskanie Gruczy stwarzało „rozeznania operacyjne”, z którego wynikało, że kandydat jest „człowiekiem wyjątkowo zachłannym na pieniądze” , bo nie wystarczy mu etat w Caritas, ale dorabia również jako nauczyciel muzyki, organista, a na dodatek stara się o pracę jako egzaminator kandydatów na kierowców”.
Miejmy jednak wzgląd na peerelowskie standardy. To, co esbecy nazywają zachłannością, można określić jako niezwykłą pracowitość i zaradność. Nawet ludzie niezbyt przychylni Gruczy nie kwestionują jego życiowej zaradności. - To jest człowiek obdarzony znakomitym zmysłem do interesów. Kiedy trzeba było, sam wypiekał opłatki, a gdy przyszła zmiana systemu - sprzedawał kasety z muzyka religijna - mówi osoba związana z parafią św. Janów, zastrzegając anonimowość.
W 1976 roku tajny współpracownik „Karol” przekazał SB informację, która bardzo zaciekawiła funkcjonariuszy: „R. Grucza szukał osoby, która umożliwiłaby mu bezpośredni kontakt z podpułkownikiem Molendą z wydziału IV” [m.in. sprawy Kościoła - AW].
Według TW „Karola” chodziło o Jerzego i Teresę Z., którzy od lat bezskutecznie starali się o paszport na stały wyjazd do USA. Grucza miał powiedzieć „Karolowi”, że za załatwienie wyjazdu za granicę „można dobrze zarobić, w twardych lub miękkich”. Niestety, wydarzenie to znamy tylko z jednego źródła, stąd trudno określić jego wiarygodność. Wiadomo jednak, że przez dłuższy czas funkcjonariusze SB usiłowali dociec dlaczego Grucza użytkuje dużego fiata państwa Z. „Istnieją uzasadnione podstawy, by przypuszczać, że dyrektor oddziału Caritas mógł przypisać sobie załatwienie wyjazdu dla uzyskania materialnej korzyści w postaci samochodu” - zapisano w notatce służbowej z 17 lutego 1977 roku.
Opracowany
Dwa lata później wydział IV zwrócił się z oficjalnym wnioskiem do szefa toruńskiej SB Zygmunta Grochowskiego o „zgodę na opracowanie kandydata na tajnego współpracownika”. Esbekom imponowały szerokie kontakty Gruczy z klerem. „Opracowaniem” kandydata zajął się sam podpułkownik Edmund Molenda, szef wydziału IV. Z akt wynika, że w początku stycznia 1980 roku odbyło się kilka spotkań przygotowawczych. Już podczas pierwszego (3 stycznia 1980) kandydat „w roz mowie dość szczegółowo przedstawił działalność Caritas i oraz scharakteryzował mi niektórych księży aktywnie udzielających się w Caritasie. W rozmowie dodał, że ma nie tylko znajomości wśród kleru, ale także zna niektórych kurialistów jak ks. Labuda, ks. Zięba i inni. (…) W rozmowie był szczery i prawdomówny”.
Powoli dojrzewała koncepcja na wykorzystanie nowego współpracownika. Dzięki jego znajomościom z księżmi z zakonów michalitów, redemptorystów i jezuitów pojawiła się nadzieja, że jako TW będzie zbierał materiały kompromitujące duchowych, co umożliwi ich pozyskiwanie na współpracowników. Nadzieję budziło również „pełne dotarcie do księży organizujących Pieszą Toruńską Pielgrzymkę do Częstochowy, a szczególnie dotarcie do ks. Kardasza Stanisława, jako głównego organizatora tej pielgrzymki”.
Podczas kolejnego spotkania (18 tycznia 1980) podpułkownik Molenda upewnił się w przekonaniu, że „kandydat nie ma wewnętrznych oporów przy przekazywaniu informacji, chętnie informuje o faktach zjawiskach zachodzących w jego środowisku”. Z relacji z pozyskania wynika, że sam Grucza obrał sobie pseudonim „Platon”. W aktach zachowało się odręczne zobowiązanie do współpracy: „Ja, niżej podpisany zobowiązuje się udzielać informacji o wrogiej działalności kleru świeckiego, zakonnego i diecezjalnego”. „Platon” zobowiązał się do zachowania tajemnicy nawet przed rodziną i bliskim otoczeniem.
Niestety nie wiemy o treści doniesień. Taka wiedza zawarta była w teczce pracy, która wyparowała, ale również w wielu dokumentach z teczki personalnej. Nie można wykluczyć, że to nie esbek, a osoba życzliwa środowiskom kościelnym już po 1990 roku wypięła z teczek dokumenty. Niewykluczone, że - podobnie jak inne materiały dotyczące Kościoła - trafiły do Episkopatu. Jeśli wierzyć płk. Molendzie, znajdowały się tam materiały „dotyczące intymnych spraw księży”.
Ów „życzliwy” pozostawił jednak w teczce wykaz wypłat. Pieniądze („za wykonanie zadań operacyjnych”) były wypłacane „Platonowi” 9 razy (od 500 do 1500 zł), ale tylko do roku 1983. W późniejszym okresie znajdujemy tylko adnotację o opłaceniu za TW mandatu karnego w 1986 roku (1000 zł).
Życzliwy
Ze sporządzonej w 1987 roku charakterystyki (już przez kapitana Lewandowskiego, który przejął współpracownika od Molendy) wynika, że „Platon” spotykał się z oficerem prowadzącym przeciętnie raz miesiącu. Przekazywał informacje ustnie i sporadycznie pisemnie. Oficer narzeka, że informacje są ogólnikowe, stąd TW jest już wówczas jedynie „źródłem ogólnoinformacyjnym”.
„Mimo wyrażenie zgody na wyjazdy do krajów kapitalistycznych jest nieszczery i skryty wobec oficera prowadzącego” - nie kryje poirytowania Lewandowski. „W dalszym ciągu sprawia wrażenie, że traktuje współprace jako zło konieczne, a przyświeca mu jedyny cel - osiąganie korzyści osobistych”.
Esbecy uznali za bezcelowe wynagradzanie finansowe „Platona” z uwagi na jego „bardzo dobre sytuowanie materialne”.
Do wyeliminowania Romana Gruczy z sieci tajnych współpracowników doszło w 1989 roku: „W aktualnej sytuacji społeczno-politycznej odmówił dalszej współpracy, motywując to głównie likwidacją wydziału IV oraz obecnymi stosunkami państwo-Kościół. Ponadto należy uwzględnić, że środowisko dotychczas kontrolowane przez TW nie stanowi zagrożenia” - czytamy w raporcie.
Co ciekawe, na wniosku złożonym przez kapitana Lewandowskiego znalazła się odręczna adnotacja szefa toruńskiej SB: „Odmówić”, ale głos pułkownika Grochowskiego przestał już mieć jakiekolwiek znaczenie.
Prosiłem Romana Gruczę o komentarz w sprawie „Platona”. Podczas pierwszej rozmowy stwierdził, że nic nie wie o sprawie TW Platon. Poprosił o telefon dwa dni później, aby doprecyzować termin spotkania. Gdy zadzwoniłem, zmienił zdanie: - Nie widzę powodu, aby rozmawiać z panem na ten temat - uciął.