Plaży już nie ma. I nie będzie jej jeszcze długo
To był sztorm - gigant. Axel zniszczył nam wybrzeże. Ale dyskusja o nim i o jego efektach też jest teraz gigantyczna.
„Wrota sztormowe na Kanale Jamneńskim uratowały region przed powodzią”. Te słowa szefa Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych rozgniewały dr. Tomasza Łabuza z Instytutu Nauk o Morzu Uniwersytetu Szczecińskiego. Doktor Łabuz od prawie ćwierćwiecza bada nasze wybrzeże. Przyznaje, to był jeden z najpotężniejszych sztormów w ogóle, straty są ogromne, ale to także, a może przede wszystkim, wina nas samych.
Nie zgadza się Pan z tezą, że wrota sztormowe uratowały nam region przed powodzią. Dlaczego?
Bo nie ma żadnych podstaw by sądzić, że region, patrz obszar wokół Jamna, byłby podtopiony tak, by można liczyć straty w milionach. Podtopienie łąk jest rzeczą naturalną i przyrodniczo potrzebną - wrota tylko uniemożliwiają swobodną wymianę wody i odebranie fali podpiętrzonej przy brzegu. To jest tak, jak podpiętrzanie wody w rzece podczas powodzi przez wysokie wały w wąskim korycie. Od lat odchodzi się na zachodzie Europy od obwałowywania rzek, a zostawia się tzw. terasy zalewowe. I w obszarach przymorskich one też są potrzebne. Gdzie ma nadmiar wody ujść? To jest właśnie cofka - odebranie nadmiaru wody na kilka dni ze sztormu. Ta woda i tak spłynie do morza. Ponadto nie wolno wydawać pozwoleń na budowę na terasach zalewowych do 2 - 3 m n.p.m. To przestępstwo. Ludzie mogą przez to stracić dobytek. Sztormy na Wybrzeżu Koszalińskim obserwuję od 1996 roku. Było ich kilka, było tak, że np. droga do Łaz była „pod wodą”, czyli zalana. Ale ile tej wody było? 20 cm? Raz może pół metra. Ale ile to trwało? Kilka godzin? I to jest ta tragedia, która spowodowała, że wokół jeziora trzeba było budować wały? A w takim razie te tereny między kanałem a Łazami, gdzie woda podsiąka i podnosi się z gruntu wraz z lustrem wody w morzu, należy zasypać? Zabetonować? Moim zdaniem to jest brak kompetencji i wyobraźni, bazowanie na pobożnych życzeniach, a nie na wiedzy. Panowie z melioracji mijają się z prawdą. Powinni się zająć udrażnianiem kanałów odbierających wodę, retencją małą, a nie walką z morzem. Ponadto takie projekty powinny być rzetelnie naukowo przepracowane w okresie pomysłu, a potem planowania. A teraz sztorm jest tylko wymówką i przykrywką dla usankcjonowania istnienia wrót. A wrota przykrywką dla falochronu.
Gdyby jednak wrót sztormowych nie było to - jak też przekonują w ZZMiUW - poziom wody w Jamnie podniósłby się podczas tego ostatniego sztormu o ponad metr, a to oznacza rzeczywiście podtopienie Mielna. Widać to nawet na mapach, które przygotowano w Urzędzie Morskim. Może nie jest to 1/3 miejscowości, jak mówiono, ale jednak... Owszem, ta woda by „zeszła”, ale straty byłyby przecież naprawdę duże.
To prawda, woda z morza wpłynęłaby do jeziora Jamno, gdyby nie było tych wrót, tak jak nadal wpływa swobodnie do innych jezior i rzek na wybrzeżu podczas popiętrzenia przy każdym sztormie. To się dzieje naturalnie. Jak wspomniałem, dzięki temu obniża się poziom wody przy brzegu, chroniąc plaże, a zwłaszcza wydmy i klify przed większą erozją. Osobną kwestią jest wymiana wody w zbiornikach, krótko mówiąc jej oczyszczenie, ale to nie są moje zagadnienia, więc się nie będę zagłębiał. Prawdą jest natomiast, że podtopione zostałyby obszary wokół jeziora. Te, które są położone nisko nad poziom morza, tak zwane terasy zalewowe, które nigdy wcześniej nie podlegały zabudowie. Ale skoro wydaje się pozwolenia na budowę na niskim terenie, to może on być podtopiony i z morza i z rzek po roztopach, ale może też w wyniku podnoszenia wód gruntowych, co ma miejsce, jeśli wody w zbiornikach podnoszą się. Po sztormie Axel z 4/6 stycznia tego roku podniesienie wody było nawet o 1,6 m wyżej od stanu średniego w morzu. To dane dla Kołobrzegu, a na otwartym brzegu woda sięgała aż 4 m n.p.m! - tyle wyniósł tak zwany napływ/zasięg załamanej fali - a więc teren do wysokości 1,5 m n.p.m. byłby rzeczywiście pod wodą. Takiego podpiętrzenia i takiego sztormu nie było od 22 lat. Badania i obserwacje na wybrzeżu, w tym w okolicy naszych nadmorskich miejscowości, prowadzę od 20 już lat i znane mi są wszystkie spiętrzenia sztormowe za ten okres. Jeżeli sięgnie się do danych starszych, to takich, gdzie woda była wyższa niż 1,5 od średniego, było niewiele, np. w 1962, 1993, 1995, a ostatnio w 2006, 2009 i 2012 roku. Maksymalny poziom morza zanotowany w Kołobrzegu w latach 1948-2016 to 647 cm (1988r). Tymczasem podczas sztormu Axel było to aż 650 cm. Dodam, że wrota są dopiero od 2012 roku. Czy straty byłyby teraz duże, gdyby wrót nie było? Ale jak te straty mamy liczyć? Wzrokowo? Patrzeć na wodę na polach, pokrytą ulicę, drogę warstwą wody o wysokości 20 -40 cm? To nie są straty. Skoro budujemy na terenach nisko położonych, to liczmy się z tym, że podtopienie będzie. No, ale katastrofę mogą mieć prywatni właściciele domów postawionych na terenie o wysokości 2-3 m n.p.m. I oni mogą się domagać odszkodowań, ktoś im te działki kiedyś sprzedał i nic nie powiedział o zagrożeniu podtopieniem. Straty dla rolników? Zimą? Na terenach łąk i pastwisk? Wątpię w utrzymanie tej tezy, że straty byłyby dla nich duże.
Kiedyś nie było „nadmorskich inwestycji”, a morze wgryzało się w ląd i niszczyło (wystarczy podać przykład klifowego brzegu w okolicach Jarosławca, czy też w kierunku wsi Wicie). Zobaczmy dziś także na hotel Meduza i kawiarnię Floryn w Mielnie - budynki poniemieckie. Gdyby nie zabezpieczenie brzegu, one już by zniknęły. Moim więc zdaniem dziś jesteśmy wręcz skazani na zabezpieczenie wybrzeża albo znikną Mielno, Dąbki, Jarosławiec... Wygląda na to, że takich potężnych sztormów będzie coraz więcej. Zmienia się klimat, czy tego chcemy, czy nie. Nie mówiąc już o tym, że poziom wód w oceanach wzrasta. Albo zadziałamy albo znikamy. Tak?
Tak i tu pan ma rację: zniszczone obiekty, inne zagrożone na krawędzi wydmy. Dziś płacimy za brak wiedzy poprzedników, nikt wcześniej nie wiedział, że może taki jeden, czy drugi obiekt być zniszczony do tego stopnia, by stała dziś jedna ściana, jak w Trzęsaczu. I myślę, że mamy prawo oczekiwać ochrony tych obiektów. Ale nie można pozwalać na budowę kolejnych. Nie mogą potencjalni inwestorzy naciskać i mówić: tu już są obiekty, na tej terasie nad Jamnem, czy tej wydmie jak Floryn, to pozwólcie nam zbudować np. kompleks apartametów, czy inne ośrodki. W ubiegłym roku wydałem artykuł naukowy, w którym przedstawiłem m.in. historię ośrodka Floryn oraz Hotelu Bałtyk w Łebie, czy plaży w Kołobrzegu. Krótko mówiąc, może należałoby niektóre z obiektów rozebrać, jak zrobiono to już w Rewalu, czy Ustroniu Morskim. Znane mi są przykłady ze świata, że jeśli obiekt grozi zawaleniem z powodu erozji, to nikt go nie ubezpiecza albo się go rozbiera. Wartościowe - dla kultury czy historii - raczej podlegają ochronie kompleksowej, przemyślanej. Bo to, co zrobiono w latach 80-tych w Mielnie - opaskę z gwiazdobloków - nijak ma się dziś do walorów krajobrazu. Obiekty są ochronione, ale krajobraz szpetny, a plaża po sztormie pełna rumoszu, cegieł, głazów i betonu. Tego nie chcą oglądać turyści, to powoduje zagrożenie dla kąpiących się. Mam taką refleksję z lat młodości, wartownię WOP przy kanale pamiętam jeszcze całą, z wydmą, bo w latach 80-tych wypoczywałem prawie co roku z rodziną w Mielnie i Unieściu, spacerowałem do kanału, bo był dla mnie takim ciekawym obiektem przyrodniczym. Tam woda morska i woda z jeziora łączyły się, plaża była przerwana przez kanał, to było dzikie i piękne miejsce, choć często pełne ludzi. Ostatni kawałek muru wartowni spadł do wody w styczniu 2007 roku (to była seria sztormów i wysokiego stanu wody już od 1 listopada 2006 do 19 stycznia 2007). Tak, skazani jesteśmy, tylko tego słowa - skazani - nie pojmujmy jako „musimy za wszelką cenę stać na linii i walczyć, nie pozwolić na erozję”. Zostawmy wodzie margines, by mogła w jednym miejscu zabrać piasek z wydmy i w innym go odłożyć. Jeśli zbroimy się, betonujemy całe odcinki brzegu, to woda nas zaskakuje w coraz to nowych miejscach. A trudno przewidzieć, gdzie uderzy, bo jest nieobliczalna i nieprzewidywalna - co jest efektem stawiania przegród dla jej swobodnego przepływu: ostrogi, falochrony, opaski. Sztormów będzie więcej, niekoniecznie co roku. W przyszłości znowu będzie jak ostatnio: cisza od 2012 aż do teraz, ale wtedy uderzy z kilkukrotnie większą siłą. Jak mamy zadziałać? Podnosić mury, stawiać przegrody? Kołobrzeg był dumny z inwestycji wykonanej w listopadzie 2012 r. Chwalono, że plaża jest co roku. Tak, była, bo nie było takiego spiętrzenia aż do dziś, które mogło ją zniszczyć. Ja w publikacji z 2012 roku przestrzegałem, że przy dużej wodzie - 640 cm i więcej - przelewające się fale nad progami zniszczą tę plażę. I tak się stało. Dziś nie ma już tej plaży, progi są prawdopodobnie naruszone, tak jak pokruszone betonowe kesony rafy z Ustki. To są ogromne koszta. W imię czego? Turystyki? Ile jest wpływów z tej turystyki plażowej? Czy one pokryłyby te zniszczenia? Po co takie drogie, metalowe, chromowane schody budować, jak te z Unieścia czy Łaz? Nie można tańszych, bardziej przyjaznych środowisku i wpasowanych w krajobraz - takich z drewna? Bogaty zachód, USA preferuje drewno, nawet mola w USA są drewniane. Stać ich na droższe, „ładniejsze”, ale wiedzą, że z żywiołem się nie wygra, należy się zaadoptować do zmian, poznać, przystosować infrastrukturę, przygotować teren dla wody, mieć gdzie się wycofać.
Holendrzy zagarniają Morze Północne, budują wielkie instalacje przeciwpowodziowe. Robią błąd?
Holandia obrasta mitem. Na bazie prawa holenderskiego powstała ustawa o ochronie brzegów w Polsce, od 2003 roku działająca, a w 2015 zmieniona. Holendrzy mieli możliwość mieszkania na wodzie lub wydania ogromnych funduszy na budowę śluz, zapór, wałów. To było jedyne rozwiązanie, by mieli teren do życia. Zrobione jest to jednak kompleksowo - wały wydmowe są ogromne, w ich wnętrzu są wały betonowe. Plaże są szerokie, refulowane, co pozwala na odbudowę wydm. Ale Holandia to także kraj, gdzie do lasu wchodzi się przez furtki, rezerwaty są na porządku dziennym, wprowadza się naturę na wydmy i na brzeg, nie buduje już hoteli. Ten kraj jest zindustrializowany cały. Każdy metr ziemi jest wykorzystany pod zabudowę lub rolnictwo. W Polsce nie ma takiej tragedii, by brak było ziemi, leży ona wręcz odłogiem, nie jest uprawiana. Po co więc te naciski, by wszyscy miel widok na morze i 100 m do wody? Oni, Holendrzy, nie robią błędu. Oni to robią, by przetrwać, ale wiem, że komentują sposoby refulacji w Polsce i nie rozumieją, po co u nas np. spychacze wyrównują plażę, skoro za jakiś czas woda i tak zabierze piasek (my wiemy po co - dla letnich turystów, bo są ważniejsi niż mieszkańcy). Nie lepiej wysypać ten piach na pryzmę i poczekać aż woda sama go rozprowadzi? To obniża koszty. A gdzie w Polsce buduje się sztuczne wydmy? Nigdzie, tylko beton lub kamienie. To nie jest dobra droga. Dlaczego wydmy są u nas tak zdewastowane? Bo nie ma tam szans na ich odbudowę naturalną, jeśli nie ma roślin, które wspomagają rozwój wydm. Brak roślin to brak naturalnego krajobrazu, naturalnego odtwarzania, a beton u podnóża wydmy jest tylko blokadą dla przemieszczania piasku z plaży na wydmę. I dlatego ona nie ma jak się odbudować.
Dziś wydmy straciły przynajmniej połowę swojej objętości. Na wysokości wsi Wicie morze wdarło się do lasu. Tam wydmy już w zasadzie nie ma. Czy to „się odbuduje samo”, czy potrzebna jest jednak ingerencja człowieka?
Po części odpowiedziałem na to w poprzednim pytaniu. Wydmy nie mają się jak odbudować, jeśli są okryte opaską z betonu, a jeśli na plaży nie ma osadu, to już tragedia zupełna. Prawda jest taka: nie ma skąd brać piasku na odbudowę, bo chcemy powstrzymać erozję wszędzie. Dzikich miejsc jest już niewiele. A jeżeli stawia się opaskę, to pozbawia się osadu sąsiada, do którego ten piasek mógł „przywędrować” wraz z prądami po erozji.
Na świecie handluje się nielegalnie piaskiem, kradnie z krajów biednych do budowy np. w Dubaju. Piasek jest tak cenny, jak złoto. Bo to nie tylko sypki materiał na plaży, to drobiny o odpowiedniej średnicy. Źle dobrana średnica w refulacji spowoduje jego szybki odpływ do morza i przewianie dalej, najczęściej w kierunku zachodnim. A to właśnie dzięki przewiewaniu osadu z plaży po erozji z Unieścia i przetoki odtwarza się cyklicznie wydma w okolicy Czajcze.
Jaka jest przyszłość naszego wybrzeża - koszalińskiego i darłowskiego, w kontekście zmian klimatycznych?
Jak można podsumować, by nie straszyć ludzi, czy tzw. inwestorów? Dla ludzi, mających dobytek, interesy w pasie brzegu, nic dobrego nie będzie. Dla Urzędów Morskich - coraz większy kłopot i praca. Kłopot jest też taki: skąd brać środki na zapobieganie niszczeniu? Martwi mnie, że nie wyciągane są wnioski, a powielane błędy z przeszłości. Więcej i drożej nie znaczy lepiej. Przyszłość wybrzeża… W tym roku prawdopodobnie musi odbyć się refulacja plaży. Musi, bo tej plaży nie ma. Refulację trzeba będzie robić w zasadzie wszędzie tam, gdzie do tej pory była. To koszt, który 4-krotnie przekroczyć może budżet roczny urzędów morskich na ochronę brzegu. Ale to będzie takie zabezpieczenie chwilowe. Co dalej? Będą kolejne spiętrzenia, będą też i silniejsze. Wtedy, co pokazują mapy niemieckie z lat 1910-30, erozja w kontekście 20-30 lat może zmieść pas wydmowy z zabudową, jaki znamy od końca wojny. I to nie jest wróżenie. To są fakty. Przez ostatnich 20 lat mojej pracy woda podczas sztormu sięgała 3 m n.p.m., a podczas Axela już 4 metry. Wszystkie obniżenia w wydmach - zejścia, wały niższe od 3 m, ujścia rzek będą zatapiane. Teren do 2 m n.p.m. będzie podtapiany z rzek i cieków, ale też i przez podniesienie wody z gruntu. To będzie taka „okresowo” zatapiana Wenecja, to będzie powstawać, ale z tym można żyć - jak Wenecja właśnie pokazuje. Kłopot będą jednak nadal sprawiać falochrony portowe, zniszczone zabiegi hydrotechniczne, bo powodują odbicie i nałożenie fal, co wzmaga w sąsiedztwie erozję. Będą niszczone zejścia na plaże, zagrożone budynki - wiadomo które. I to one mogą zniknąć, plaża, wydma będzie nadal, ale będzie przemieszczać się na południe, jak pokazuje wydma przy przekopie nadmorskich jezior.
A na pytanie kiedy, odpowiem tak: przez ostatnich 20 lat takie silne zdarzenia cyklicznie następowały co 5 lat. A więc następne za pięć lat - w 2022 roku, chyba, że… w międzyczasie efekty El-Nino, Niżów Atlantyckich i inne układy uzyskają kolejny stan równowagi - czyli zmianę w cyklach - a to już jest nie do przewidzenia, jak wpłynie na wybrzeże Bałtyku.
Zdarzenia ekstremalne, zanotowane na wybrzeżu koszalińskim, ostatnie 20 lat.