Po bitwie z drewnianych chat zostały tylko sterczące kominy
Spod gruzów miejskich kamienic wydobywał się fetor rozkładających się ludzkich szczątków. Ciała żołnierzy były wszędzie. Chowano je w głębokich dołach jak leżały, po kilka razem.
,,Tuż przed Bieczem, jeśli patrzymy z szosy w prawo, w świetle zachodzącego słońca widzimy ciągnący się przez zdeptane pola, hen daleko, aż do odległych wzgórz, wąski, czerwony dywan. Gdy człowiek podejdzie bliżej, przekona się, że ten dywan to nic innego niż zasieki z kolczastego drutu przeciągnięte przed rosyjskimi okopami w stronę pagórków, a cały pas zasieków pełen jest czerwonych maków - pisał o po bitewnym krajobrazie ziemi gorlickiej węgierski korespondent wojenny Ferenc Molnar. - Za czerwonym chodnikiem rozciąga się smutna ziemia, która w promieniach słońca iskrzy się setkami punkcików. To błyszczą rozrzucone puszki po konserwach. Setki tysięcy małych puszek lśnią po całej Galicji jak niewysychający potok łez... Widać je na poboczach dróg, wśród kwiatów, młodym zbożu, na rozległych pastwiskach. Tam, gdzie pola się iskrzą, tam głodowali ludzie” - czytamy dalej.
Gorlice - obraz ruin i martwoty
Gorlice w czasie I wojny światowej doznały największych zniszczeń ze wszystkich miasteczek Podkarpacia. Po przełamaniu frontu 2 maja 1915 r. i po 126 dniach walk pozycyjnych miasto nasze przedstawiało dantejski obraz grozy i zniszczenia. Od rynku w kierunku ulicy Stróżowskiej rozciągało się istne cmentarzysko. Masy zburzonych i płonących jeszcze domów tworzyły kupy bezkształtnych rumowisk. Na ulicach leżały zwłoki żołnierzy, na wpół spalone. Na drogach można było znaleźć różnego rodzaju broń, sterty łusek, granatów i części szrapneli. W okolicy cmentarza leżało pełno trupów, których nikt nie grzebał.
Wygląd musiał być zatrważający, skoro jeszcze po trzech miesiącach od walk majowych jeden z ocalałych gorliczan pisał: - Gorlice, będące jeszcze do niedawna przybytkiem wesołości i pogody, po strasznych przejściach inwazji rosyjskiej przedstawiało obraz ruiny i martwoty, słowem obraz jednego wielkiego cmentarzyska. Ślady bitew, które usuwano codziennie, widniały na każdym kroku - pisał.
Świadkowie wspominają, że nie sposób było oczyścić obryzganych krwią ścian, spalonych domów, uprzątnąć ruin sterczących wzdłuż ulic. Najbardziej przygnębiające wrażenie robiła ulica 3 Maja i ulica Cmentarna wraz z cmentarzem parafialnym, który opasany grubym murem, podziurawiony był wylotami na karabiny.
Wśród grobów były rowy strzelnicze, nakryte grubą warstwą ziemi i kamieni grobowych z pomieszanymi szczątkami trumien i piszczeli ludzkich. Poza cmentarzem, na każdym kroku były wyrwy głębokie w ziemi i jamy lejkowate, drzewa powyrywane z korzeniami zmieszane z kłębami drutu kolczastego, odłamkami granatów i szrapneli, a wokół groby.
Przy niektórych ulicach z domów czuć było silny zaduch rozkładających się ciał, wydobywał się spod gruzów, których nie można było zaraz uprzątnąć.
- Poszliśmy na ulicę Stróżowską - cała spalona - wspominał Stanisław Feliks Grąglowski -wszędzie pustki i kupy gruzów, a za to wszędzie trupy. Przy domu Bronisława Moronia, obok Augustyna, znaleźliśmy kupę trupów rosyjskich bez głów, bez nóg, o wnętrznościach wypadłych, z karabinami w rękach, niektórzy siedzący oparci o ścianę. Aż zgroza brała patrzeć na to, było ich 17. Idąc dalej, napotykało się tu 1 tam 2 trupy - wszystko leżało plecami do góry. Nikt trupów nie zbierał, aż na trzeci dzień sanitariusze przy pomocy cywilnej ludności zajęli się zbieraniem i chowaniem ciał - pisał Grąglowski.
Robili prowizoryczne doły, tam gdzie leżały zwłoki i po kilka i kilkadziesiąt do jednego dołu składali, austriackich i pruskich osobno, a moskiewskich osobno.
Małe, pobitewne, ale jednak radości
Magdalenie zaś pustka, ani jednego domu, wszystko spalone - pisze w ,,Pamiętniku z inwazji rosyjskiej w Gorlicach w latach 1914-1915” Stanisław Feliks Grąglowski. - Ogrody owocowe od kul armatnich poniszczone z drzew tylko gdzieniegdzie pniaki sterczą, gościniec na Magdalenę prowadzący podziurawiony, zryty, fosy zasypane, pełno rowów strzeleckich cały ogród Kamińskiego Edwarda zrąbany, a drzewa rzucone na gościniec, co parę kroków napotykaliśmy się trupy żołnierzy pruskich i moskiewskich - warty pruskie nie pozwoliły nam się błąkać po pobojowisku - nakazywali ostrożność, bo wszędzie było bardzo dużo min porozrzucanych przez Moskali, jedynie gościńcem pozwolili nam się udać na Magdalenę.
Tam z naszych realności tylko kupa gruzów została, drzewa owocowe spalone i połamane, grunt koło domu podziurawiony i zryty na rowy w dziurach od granatów pełno wody jak stawy, wszystko nie do poznania, została się jedynie wiata roboty Ludwika - czytamy
Zaglądnęli jeszcze do piwnicy, gdzie stała rozbita szrapnelem beczka z kapustą. Buraki ćwikłowe i pastewne nie były ruszone, ziemniaki też nie, więc nie obawiali się głodu i mieli czym pole zasadzić.
Kominy jak sterczące nagrobki
Wszyscy odwiedzający ziemię gorlicką po bitwie w 1915 r. zwracali uwagę na sterczące samotnie kominy, które były jedynymi pozostałościami dawnych domów. Wśród nich był Ferenc Molnar autor bestsellerowych „Chłopców z placu Broni”, który w książce ,,Galicja 1914-1915. Zapiski korespondenta wojennego” tak pisał o wyglądzie ziemi gorlickiej: - Samotne domy za miastem musiały stanowić znakomity cel dla artylerii, bo nie widać tu ani jednego całego. Artyleria potrafiła mierzyć dokładnie, bo w pobliżu tych domów widać najwyżej jeden lub dwa leje. Trzeci pocisk był celny. Ze wzgórza widać ze trzydzieści, czterdzieści stert gruzów - tam, kiedy stały małe, wiejskie chałupki. Nie potrzebowały dużo, nawet od jednego pocisku zawalały się tak grzecznie, tak posłusznie, że teraz ledwie wystają nad powierzchni ziemi. Te sterty gruzów robią niesamowite wrażenie, ponieważ często mają nietknięte kominy, które jak czarne nagrobki sterczą na mogiłach swoich chałupek - czytamy.
Zapadał zmierzch, gdy dotarli do tych gruzów pod Bieczem, gdzie ujrzeli żarzące się wśród ruin ognie. To były ogniska, przy których kobiety gotowały dzieciom kolację.
- Domy były zbudowane z gliny i z drzewa, więc jeden cios burzył je na zawsze. Z cegieł nie budowano niczego prócz pieca w kuchni oraz komina. Te trwalsze ceglane, elementy pozostawały wszędzie tam, gdzie pocisk trafił w bok chałupy, I teraz biedni ludzie przychodzą gotować w tych piecach strawę - pisał korespondent.
Mimo tych ogromnych zniszczeń wieś gorlicka dzięki pracy swoich mieszkańców i pozyskiwanym odszkodowaniom wojennym została odbudowana. Duża w tym zasługa Powiatowego Biura Odbudowy w Gorlicach, które większość pozyskiwanych funduszy kierowało na odbudowę wsi i zagród chłopskich, widząc w tym jedyną szansę na uniknięcie głodu. Polityka ta była o tyle racjonalna, że gospodarstwa wiejskie nadal otrzymywały odszkodowania wojenne w materiale i gotówce. Były to sumy niemałe i tak przykładowo Starostwo Gorlickie w 1917 r. otrzymało od rządu wiedeńskiego odszkodowania wojenne w wysokości 1,5 mln koron, a w 1918 r. sumę 3,5 mln koron. Dzięki tym subwencjom i mądrej polityce Starostwa wsie dookoła Gorlic do końca 1918 r. zostały całkowicie odbudowane.