Po pandemii chcemy wyglądać ładniej
Zamknięci w domach kontaktujemy się przez internet, uważnie przyglądamy się swojej twarzy i widzimy same niedoskonałości. Pojawiło się już pojęcie zoom boom i lockdown face, czyli zaburzone postrzeganie swojego wyglądu . Widać to w gabinetach chirurgów plastycznych, do których ustawiają się długie kolejki.
Anna, bizneswoman: „Siedzę przed kompem i zerkam w lusterko. To już prawie rok minął, odkąd jestem na tzw. home office. Lusterko stanęło, jako obiekt trwały, pomiędzy moimi komputerami. Obok kosmetyczka z „dingsami”. I wierzcie mi, to, co widziałam w nim, w tym lustrze, coraz bardziej mi się nie podobało. To nie byłam ja. Opadnięte kąciki ust, opadnięte powieki, zaciśnięte szczęki. Kości policzkowe przebijające skórę. Więcej podkładu, lepsza mascara, może dodamy nieco rozświetlającego pyłu na powieki. Jeden poranek, drugi, trzeci… Coraz głębsze bruzdy, coraz smutniej opadające kąciki ust, coraz mniej blasku w oczach. „Matka, co chcesz na prezent pod choinkę” - zapytał syn. Skiśnięta, spleśniała, zażartowałam, że uratuje mnie tylko voucher na zabieg u chirurga plastycznego, gdyż nie identyfikuję się z moją twarzą, a ludzie, którzy na mnie patrzą - choćby na spotkaniach zdalnych - skreślają mnie w ciągu 15 sekund. Syn wysupłał swoje oszczędności i podarował mi voucher na zabieg chirurgii estetycznej wart 1,8 tys. zł. Umówiłam się, pojechałam, w tyle głowy miałam to, że chcę sobie wszczepić tzw. złote nici, które podniosą mi owal twarzy i będę znów piękna i młoda. Miałam to szczęście, że trafiłam na dobrego specjalistę, który wytłumaczył mi, na czym to wszystko polega. Zasugerował, że na dzień dobry będzie lepiej, jeśli mi wstrzyknie kwas hialuronowy w bruzdy, które się pojawiły na mojej twarzy.”
Lockdown zrobił swoje. W przestrzeni publicznej pojawiło się już nawet pojęcie zoom boom i lockdown face, czyli spowodowane częstymi rozmowami przez kamerkę zaburzone postrzeganie swojego wyglądu. Chirurdzy plastyczni, kosmetolodzy mają co robić. Dowód? Proszę bardzo, wystarczy spojrzeć na kwietniowe badania Laboratories Vivacy Poland. Prawie 50 procent ankietowanych lekarzy specjalistów z zakresu medycyny estetycznej przyznało, że pomimo pandemii Covid-19, utrzymało lub zwiększyło poziom przychodów, a 38 procent zanotowało wzrost zainteresowania oferowanymi zabiegami. Połowa klientów decydowała się na szybką mezoterapię, co piąty chciał wejść w dłuższy plan leczenia, z większą liczbą zabiegów i różnym stopniem intensywności. Obok stałych, jak o nich mówią lekarze, przedpandemicznych klientów (w wieku 35-49 lat) pojawili się też nowi, pandemiczni. Dużo młodsi: od 25 do 34.
Anna opowiada dalej: „Kiedy siedziałam w poczekalni w tym gabinecie, byłam najstarszą pacjentką. Pomieszczenie zaludniały dzieciaki. Nie mam pojęcia, czego chciały. Bardziej całuśnych ust, bardziej otwartego oka. Ci ludzie w poczekalni byli tak bardzo młodzi, tak piękni swoją młodością, szansami, które się przed nimi otwierają, że nie mogłam pojąć, co oni tam robią, na co czekają. Do dziś nie wiem. Nadeszła moja kolej. Weszłam do gabinetu nieco zawstydzona. Zacisnęłam zęby, doktor wstrzyknął mi preparat w twarz. Pojechałam do domu, siadłam przy kompie, popatrzyłam w lusterko - nic się nie zmieniło. Nadal miałam przed sobą twarz starzejącej się, zrezygnowanej kobiety. Opadające kąciki ust, opadające powieki. Teraz jest lepiej. Dużo lepiej. Nie chodzi o ten kwas, który mi superdoktor wstrzyknął w twarz. Tak mówiąc między nami - efekty były mało spektakularne. Ale doktor dał mi kopa, zasugerował, żebym poszukała pomocy psychiatrycznej. Znalazłam. Spotykam się też z psycholożką. Śpię lepiej, funkcjonuję lepiej. Na moim biurku wciąż stoi to lusterko, przeglądam się w nim każdego dnia. Teraz zerknęłam… To ja, znów to ja. Nie potrzebuję botoksów, kwasów, zabiegów medycyny estetycznej. Muszę siebie ustawić do pionu. Znów patrzę w lustro - jest ok., znikły te zmarchy, znów się śmieje, patrzę w lustro. To znowu ja. Ale czy na pewno?”
Piotr Sznelewski, dermatolog, specjalista medycyny estetycznej mówi wprost: mamy problem, trzeba trąbić na alarm.
- To, co obserwujemy dzisiaj to „dysmorfofobia świata online” - wzdycha.
Dla tych, którzy nie wiedzą, dysmorfofobia to zaburzenie, w którym występuje przesadne zaabsorbowanie nieistniejącym lub bardzo niewielkim defektem ciała jak blizna czy trądzik. Osoby z tym zaburzeniem nieustannie wyszukują u siebie nowych „wad”, które wymagają poprawy. Zanim trafią do odpowiedniego specjalisty, swoje kompleksy próbują leczyć u chirurga plastycznego czy kosmetyczki.
- Mamy nieprawdziwy obraz siebie i świata, także z powodu pandemii. Długo siedzieliśmy pozamykani w domach, mieliśmy więcej czasu, żeby chodzić po forach internetowych, mediach społecznościowych, choćby po Facebooku, Instagramie. Tam widzieliśmy zdjęcia innych, często przerobione, ulepszone, często nie- mające nic wspólnego z rzeczywistością. Na zewnątrz widzieliśmy ludzi w maseczkach, które zakrywają pół twarzy. Na to nałożył się nasz obraz, który widzimy w kamerach podczas telekonferencji, zniekształcony. Na efekty nie trzeba było długo czekać - mówi Piotr Sznelewski.
I dodaje, że medycyna estetyczna nie cierpi. Klientów im nie brakuje, natomiast to, co zauważyli, to prośby o rzeczy, których nie powinni robić. Na przykład przychodzi kobieta i chce bardzo powiększyć sobie usta, co wcale nie będzie dobrze wyglądać. Tłumaczą jej, że to zły pomysł. Nie, ona wie lepiej.
- Zabiegi mają podkreślić atuty naszej urody, a nie zmieniać kompletnie twarz, tymczasem coraz więcej osób tego właśnie chce. Są zabiegi przeznaczone dla osób w określonym wieku, tymczasem proszą o nie coraz młodsze osoby - tłumaczy Sznelewski.
Klienci najczęściej powiększają usta, podkreślają kształt żuchwy, robią wolumetrię policzków. Bardzo modne jest wszywanie nici poprawiających owal twarz, o co prosiła lekarza Anna, ale to właśnie zabieg dla starszych, a proszą o niego coraz młodsi.
- Owo buszowanie po Instagramach, Facebooku szczególnie zły wpływ ma na osoby młode, bo to one coraz częściej do nas trafiają - zauważa Piotr Sznelewski.
Ostatnio przyszła do nich nastolatka. Chciała mieć większe usta, sama przed lustrem wstrzyknęła sobie w nie olejek arganowy. Doszło do reakcji autoimmunologicznej. Podawanie leków jest bardzo niebezpieczne. Nie wiedzą, co z dziewczyną robić.
Ewa, 33 lata, ładna: „Od prawie roku siedzę w domu, cały dzień w dresach, bez makijażu. Nie, przepraszam, na zebrania w pracy czasem się umaluję, oczywiście zebrania online. Zaczęłam się przyglądać ludziom i sobie. No i zaczęło się: najpierw dostrzegłam bruzdy wokół ust i oczu. Potem stwierdziłam, że mam strasznie małe usta, ale za to bardzo duży nos. Mąż stukał się palcem po czole, mówił, że przesadzam, że cały czas jestem taka sama, że właściwie się nie starzeję i on żadnych zmarszczek nie widzi. Ale ja widziałam! Zwierzyłam się przyjaciółce, a ona, że ma to samo. Popytałyśmy wśród znajomych, znalazłyśmy polecaną kosmetolożkę i umówiłyśmy się na wizyty. Czekałyśmy prawie dwa miesiące, tylu ma klientów. Póki co, zrobiłam usta za ponad 2 tys. złotych. Tyle że teraz nos wydaje mi się jeszcze większy. Co ciekawe, w pracy nie zauważyli żadnych zmian w mojej twarzy. Inna rzecz, że wciąż pracujemy w domach, więc z nikim tak twarzą w twarz nie rozmawiałam. Mówiąc szczerze, bardzo jestem ciekawa, jak zareagują koleżanki, kiedy spotkamy się w firmie. Mam już następne umówione wizyty: będę wypleniać zmarszczki, nie wiem, potem może botoks. Czy czuję się ładniejsza? Nie, chyba nie. Ale mam wrażenie, że coś ze sobą robię.”
- Nasi klienci są na pewno dzisiaj bardziej zdeterminowani: chcą bardziej radykalnych zmian, chcą poprawić coś wokół siebie, więcej oczekują - mówi dr Łukasz Preibisz, dermatolog, specjalista medycyny estetycznej - Myślę, że to efekt wielu składowych. Ludzie byli długo zamknięci w domach, teraz z tych domów wychodzą i chcą dobrze wyglądać, chcą się odświeżyć, zwłaszcza że zbliża się lato. Był czas, kiedy pewne rzeczy, choćby kwestie swojego wyglądu, czy zdrowia odkładali na bok, teraz do nich wracają - dodaje.
Najpopularniejsze zabiegi, to te poprawiające ogólną kondycję skóry jak mezoterapia, mikronakłucia, ale też podawanie toksyny botulinowej, wypełnianie głębokich bruzd czy nici liftingujące.
- Na pewno to, co da się zauważyć, to fakt, iż przybyło pacjentów ze zmianami trądzikowymi, szczególnie wokół ust oraz pogorszenie nieleczonych chorób skórnych. Trochę to efekt noszenia maseczek, a trochę wręcz pandemicznego strachu i zaniechania leczenia - tłumaczy dr Łukasz Preibisz - Widać też zupełnie inny efekt pandemii: coraz więcej pacjentów przychodzi z zaawansowanymi nowotworami skóry. Takich zmian nie widzieliśmy od dawna, a jest to efekt opóźnienia rozpoznania i leczenia - wzdycha specjalista.
Ale tak, klienci chcą się „poprawiać”, chcą po zdjęciu maseczek wyglądać ładniej, młodziej niż przed ich założeniem.
Jedno z forów internetowych.
Internauta 1: „Uważacie, że robienie operacji plastycznych typu korekta nosa czy powiększenie piersi są potrzebne czy jest to tylko fanaberia? Moim zdaniem, jeśli tylko ma to pomóc tej osobie, to jestem jak najbardziej za, nie powinno się jednak przesadzić. Jakie jest wasze zdanie na ten temat?”
Internauta 2: „Niektórym natura potrafi spłatać niezłego psikusa. Osobiście uważam, że jeżeli ktoś ma potrzebę korekty uszu czy nosa, a to poprawiłoby mu to samoocenę, to niech sobie robi. Tylko wszystko z umiarem”
Internauta 3: „Na szczęście żyjemy w takich czasach, że nie musimy akceptować brutalnej części natury i uważam, że operacja plastyczna to nic złego. Ja już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad korektą nosa, czy ktoś może był w jakiejś klinice w Szczecinie?”
Internauta 4: „Ja właśnie przeszłam operację plastyczną. Efekt niesamowity, to że trzeba sobie dać trochę czasu na dojście do siebie to jedyny minus, ale uważam, że warto było:)”
Internauta 5: „Jeśli nie ma przeciwwskazań zdrowotnych, to uważam, że jak najbardziej tak, dlaczego nie? Jeśli człowiek naprawdę nie może ze sobą wytrzymać, ma kompleksy, to czemu tego nie zmienić??? Ja robiłam powiększanie biustu i lifting twarzy. Dzięki temu czuję się w końcu ze sobą dobrze”.
Internauta 6: „Tak, jeśli uważasz, że tego potrzebujesz. Ja miałam plastykę nosa i ta operacja zmieniła moje życie. Czuję się teraz atrakcyjna, bo w końcu nie mam nosa jak czarownica i wyglądam normalnie. Dla mnie największa wada zmieniła się w coś pięknego, magia”
Wzrost liczby operacji plastycznych czy zabiegów upiększających widać na całym świecie. Jak podawała telewizja BBC, w klinikach w USA, Japonii, Korei Południowej i Australii coraz częściej zgłaszają się klienci, którzy proszą o wypełnianie warg, botoks, lifting twarzy i korektę nosa.
Rod J. Rohrich, chirurg kosmetyczny z Teksasu, powiedział dziennikarzom stacji, że moglibyśmy operować sześć dni w tygodniu, gdybyśmy chcieli. Dodał, że zwykle ludzie muszą brać wolne po przejściu operacji, ale teraz, gdy wiele osób pracuje zdalnie, nie jest to już konieczne.
- Mogą faktycznie dojść do siebie w domu i normalnie pracować. Gdy wychodzą na zewnątrz po zabiegu plastyki nosa lub liftingu, zakładają po prostu maseczkę, co nikogo nie dziwi. Ludzie chcą wrócić do normalnego życia, a częścią normalnego życia jest wyglądać tak dobrze, jak się czujemy - tłumaczy Rod J. Rohrich.
Nie tylko w Stanach Zjednoczonych wzrosła liczba pacjentów podczas epidemii. Korea Południowa, znana z chirurgii plastycznej, była jednym z pierwszych krajów, w których pojawiły się przypadki koronawirusa. W klinikach kosmetycznych przestali się pojawiać zagraniczni turyści, ale Koreańczyków nie brakuje.
- Pomimo COVID-19 liczba pacjentów stale rośnie - przyznał rzecznik szpitala BK w Seulu.
Z kolei w Japonii, w środku pandemii Japońskie Stowarzyszenie Medycyny Estetycznej wydało specjalne oświadczenie. Tłumaczono w nim, że zabiegi kosmetyczne „nie są niezbędne dla wielu osób”. Instytucja prosiła, aby unikać operacji i tym samym „zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się wirusa”. Na niewiele się to zdało - niezadowolonych ze swojego wyglądu wciąż przybywa.
- Jako ambulatoryjna klinika chirurgii plastycznej przystosowana do wykonywania zabiegów tego samego dnia, zdecydowanie widzieliśmy napływ pacjentów, którzy chcą poddać się leczeniu w tym okresie - powiedziała dziennikarzom BBC, Michelle Tajiri, koordynator kliniki Bliss Clinic w Fukuoka.
Już rok temu, „Dagens Nyheter”, największy szwedzki dziennik, pisał, że ich prywatne kliniki chirurgii plastycznej przyjmują pacjentów mimo zagrożenia koronawirusem. Wcześniej wiele z nich odmówiło publicznej służbie zdrowia pomocy. Dziennikarka gazety, podając się za kobietę zamierzającą poprawić urodę swoich piersi, uzyskała możliwość przeprowadzenia zabiegu w ciągu miesiąca w ośmiu z dziesięciu klinik. Według „Dagens Nyheter” większość placówek z branży medycyny estetycznej nie odnotowała spadku klientów w związku z epidemią koronawirusa, a przedstawiciele czterech z nich przyznali, że wiele osób decyduje się właśnie teraz na korektę urody, bo nie muszą chodzić do pracy. Niektóre klientki, czyli klienci, bo panowie też masowo ruszyli do chirurgów plastycznych, do przeprowadzenia zabiegu chcą nawet wykorzystać okres dwutygodniowej kwarantanny.
Andrzej, menager w dużej firmie: „O przeszczepie włosów myślałem od dawna. Jeszcze przed pandemią. Mam 33 lata i biały placek na środku głowy, te włosy, które zostały też mocno się przerzedziły. Źle się z tym czułem. Żona mnie mobilizowała, mówiła, że jeśli mam mieć z powodu włosów kompleksy, to żebym sobie te włosy przeszczepił i już. Tyle tylko, że musiałbym brać urlop, bo trudno chodzić po biurze w czapce. Sam zabieg przeszczepienia jest krótki, ale dochodzenie do siebie: przyjęcie się cebulek, mycie głowy specjalnym preparatem trwa około miesiąca. Więc nie będę ukrywał, że wykorzystałem lockdown i pracę online do tego, żeby wreszcie zrobić z włosami porządek. Nie uważam, żebym zrobił coś złego, faceci też poprawiają sobie urodę, niektórzy nawet się do tego przyznają.”
To prawda, tajemnica bujnej fryzury Juergena Kloppa, przez wiele miesięcy była tematem plotek i domysłów. Kibicie Borussii ułożyli nawet na jego cześć przyśpiewkę „Masz piękne włosy, Kloppo”. Wreszcie sam zainteresowany zabrał w tej sprawie głos.
- Owszem, poddałem się zabiegowi przeszczepu włosów. I chyba wygląda cool, co nie? To absolutnie niebywała historia - zwierzył się dziennikarzom gazety „Bild”. - Mam dwóch synów i znajomego, który jest lekarzem. Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy o tym, co byśmy w sobie zmienili, gdybyśmy mogli. Kiedy nadeszła moja kolej, stwierdziłem, że nie ma takiej rzeczy. Ale dzieci mnie namawiały „no, dawaj, tato”. I wtedy stwierdziłem, że w sumie nie podobają mi się moje włosy, bo z tyłu robią się coraz rzadsze. Kolega powiedział, że to nie problem, i że zna lekarza, który zajmuje się takimi sprawami. Załatwił mi wizytę u specjalisty - chwalił się. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Internauta 7: „Myślę, że operacja plastyczna to bardzo dobre rozwiązanie dla wielu osób, które mają poważne problemy. Nie powinna być jednak traktowana jak zabieg jedynie upiększający. Wydaje mi się, że zanim się podejmie decyzję o takim zabiegu powinno się skonsultować z więcej niż jednym lekarzem specjalizującym się w chirurgii plastycznej czy medycynie estetycznej.”
I chyba coś w tym jest: nie ma co ulegać emocjom czy chwilowemu złemu nastrojowi. Warto też pamiętać, że ci wszyscy ludzie z Instagrama czy Facebooka w rzeczywistości nie są aż tak piękni jak na zdjęciach, które tam wrzucają. Może wystarczy odpocząć, wyjechać na wakacje, wziąć długą kąpiel, a wcześniej nałożyć na twarz jakąś supermaseczkę, która mocno nawilży nam skórę. Jeśli jednak dojdziemy do wniosku, że koniecznie musimy coś ze sobą zrobić, warto skonsultować się najpierw z dobrym specjalistą.