Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela

Czytaj dalej
Fot. Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela
Julia Kalęba

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela

Julia Kalęba

Pierwszy człowiek w historii, który zjechał na nartach z wierzchołków K2 i Broad Peak, pochodzi z małopolskiej Łętowni. Andrzej Bargiel, zdobywca czterech ośmiotysięczników, zaczynał od wspinania się po drzewach. W górach jeździł rowerem, aż wysłużony rozpadł się na dobre. Na nartach uczył się zjeżdżać z pobliskich pagórków - wbiegał na nie sam, tak jak sam po latach zdobywa szczyty Himalajów. Wybiera samotniczy tryb, bo kiedy jest z innymi, martwi się o innych. A góry wymagają pełnej koncentracji.

Z góry widok jak z samolotu: pasma niższych gór zostają daleko pod stopami. Jest letni poranek, 22 lipca 2018 roku. Słońce mocno praży, ale na wysokości ośmiu kilometrów może być od -30 do -20 stopni. Chmury odrywają się od strzelistych skał i powoli zbliżają do nieba.

Godz. 8.25. - Właśnie ruszam, zaczynam zjazd - Andrzej Bargiel daje sygnał bazie. Radio, którym komunikuje się z zespołem, zapewni stały kontakt w trakcie zjazdu. Ale w słuchawce grupa zwykle usłyszy tylko szybki i głęboki oddech.

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela
Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela

Na nagraniu widać, jak zjeżdża po pionowej ścianie góry. Raz tonie w gęstej zaspie, potem ześlizguje się po zamarzniętym śniegu na granicy wąskiej ośnieżonej przełęczy i brunatnych skał. Na tle oświetlonych wysokich szczytów albo w gęstej chmurze. Później jego brat, Bartek Bargiel, powie, że wielką niewiadomą był przejazd Andrzeja na nartach przez Trawers Messnera, najtrudniejszy fragment linii. - Tam było naprawdę niebezpiecznie, poczuliśmy dużą ulgę, gdy Andrzej to już przejechał - przyzna w rozmowie z dziennikarzem sportowym.

Ale teraz jego brat pokonuje wąskie przełęcze i szerokie ściany góry.

Trawers Messnera to tereny, na których nikt nigdy nie był. Przez ponad siedem godzin dalsza trasa ciągnie niezmiennie w dół. Po środku szczytów Karakorum w Pakistanie upływ chwili odliczają chmury przelewające się przez grań. Gdy dociera do dolnej bazy, jest już mrok, chwila przed 17.

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela
Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela

Narty za scyzoryk

Historyczny zjazd z K2 (8611 m n.p.m.) zarejestrował dron sterowany przez Barka Bargiela. Historyczny, bo nikt dotąd nie pokonał na nartach trasy z wierzchołka K2 do bazy bez zdejmowania nart. Nie mija dzień, a o wydarzeniu mowa w mediach na całym świecie. Po trzech dniach w internecie pojawia się film. Po kilku jest już lawina komentarzy.

Jedna z osób podpisana jako Mujahid pisze po angielsku, w wolnym tłumaczeniu: Świat: „K2 to najcięższa i najtrudniejsza góra do pokonania”. Polacy: „Ech, co z tego. Kto chce iść na narty?”.

Nad filmem pracował Bartek, ale do nart przekonał go Grzegorz, międzynarodowy przewodnik wysokogórski. Razem z Andrzejem to raptem trzej z jedenaściorga rodzeństwa Bargielów. Rodzina pochodzi z małopolskiej Łętowni pod Myślenicami. Do miejscowości liczącej trzy tysiące mieszkańców wjeżdża się wąską asfaltową drogą. Tę drogę Jędrek - bo tak zwracają się do niego bliscy i znajomi - wraca do domu. W ciągu roku nieczęsto spędza tam czas. Za to wraca zawsze, jak reszta rodzeństwa, na święta. I wtedy jest chaos. Wigilia zaczyna się o 22, bo ci, którzy zdążą dojechać przed pierwszą gwiazdką, czekają, aż dotrze reszta. Za to siedzą do późna i cieszą się swoją obecnością.

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela
Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela

Wieś rozciągnięta u stóp Beskidu Wyspowego i Pasma Koskowej Góry leży na wysokości około 500 metrów. Patrząc z góry, gładkie pasy łąk i pól uprawnych dziurawią pojedyncze domy. Im bliżej drogi, tym jest ich więcej. W domu Bargielów nigdy się nie przelewało. Andrzej urodził się w 1988 roku jako dziewiąte dziecko, po nim był jeszcze jeden brat i jedna siostra. Szybko zaczął pomagać rodzicom. Wstawali o czwartej rano i przez osiem godzin ręcznie kosili zboża. Andrzej od dziecka był ruchliwy. Pierwszy raz założył narty, kiedy miał siedem lat. Kupił je od sąsiada za scyzoryk i paletki do ping-ponga. I biegał z nartami po okolicznych górkach

- Marzyłem o narciarstwie, ale rodziców nie było na to stać - powiedział. Narty sąsiada okazały się za duże, buty w rozmiarze 44 też nie pasowały. Mimo to przyjechał na zgrupowanie przewodników wysokogórskich w Białce Tatrzańskiej, które organizował o 12 lat starszy brat, Grzegorz. Wziął udział w treningu, spodobało mu się. Nie miał odpowiedniego sprzętu ani perspektyw.

Była za to pewność, że chce to robić. - W okolicy nie było żadnych wyciągów, tras. Wchodziłem z tymi wielkimi nartami pod górę i zjeżdżałem. I byłem najszczęśliwszy na świecie.

Prace na wysokości

- Jak twoi rodzice mają jedenaścioro dzieci, to brakuje im czasu, by się nimi wszystkimi opiekować, kontrolować, wychowywać je w taki sposób, jak wychowuje się jedno czy dwójkę dzieci. My trochę sami siebie, nawzajem, wychowywaliśmy. Nauczyliśmy się walczyć o swoje - powiedział na łamach „Gazety Krakowskiej” w 2015 roku.

Kiedy zaczął myśleć o nartach poważnie, przekonał się, że aby zarobić na swoje potrzeby, musi iść do pracy. Starszy brat zabrał go do Zakopanego i wciągnął w narciarstwo, a Andrzej chwytał się dorywczych zajęć. Odśnieżał dachy, mył okna na wysokościach.

Ludzie odradzali. Mówili: zajmij się czymś, co ma przyszłość. Skialpinizm - połączenie wspinaczki zimowej, wędrówki na nartach oraz zjazdu narciarskiego - w Polsce niewiele znaczył, nie było mowy o trenerach i sponsorach. Brakowało pieniędzy. Ale wysiłek szybko zaczął przynosić wymierne efekty.

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela
Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela

Kiedy Jędrek miał 17 lat, wygrał z elitą seniorów na Pucharze Polski. Wynik był zaskakujący. Skialpinizm to sport wytrzymałościowy, najlepszą formę ma się po 30., 35. roku życia. Pokazał, że ma predyspozycje. Zaczęły się zawody w Alpach, Nowej Zelandii, Ameryce Południowej i Stanach. Zdobył trzecie miejsce w eliminacjach Pucharu Świata. W 2007 wygrał w zawodach juniorów na mistrzostwach Polski w narciarstwie wysokogórskim.

- Andrzej uwielbiał się ścigać, ale w końcu przyszedł moment, w którym uświadomił sobie, że musi odpuścić. Nie było możliwości, by na tym zarabiał, w Polsce nikt nie interesował się skialpinizmem. To był dla niego trudny czas - wspominał dla „Przeglądu Sportowego” jego brat Bartek. Ale sportu nie rzucił. W 2010 roku zwyciężył VI zawody Elbrus Race w kategorii Extreme z czasem 3 godz. 23 minuty. Tym samym pobił rekord rosyjskiego himalaisty Denisa Urubko z 2006 roku, który wynosił 3 godziny 55 minut 58 sekund.

Cały czas szukał - choć bez spektakularnych efektów - sponsorów, którzy chcieliby wesprzeć wyprawy. W 2013 roku w rozmowie z „Gazetą Krakowską” Bargiel przyznał: - Nie umiem się przepychać łokciami, walczyć o sponsorów, brylować w mediach. (…) Jestem zwykłym chłopakiem kochającym góry. Wolę skupić się na tym, co do mnie należy.

Wybory

Po sukcesie na Elbrus Bargiela zauważa Artur Hajzer, wtedy kierownik programu Polskiego Himalaizmu Zimowego. Taternik, alpinista i himalaista zabiera młodego narciarza na Manaslu (8156 m n.p.m.).

I zauważa, że po szczytach wysokich gór Andrzej porusza się kilka razy szybciej niż himalaiści. A o to właśnie w tym sporcie chodzi. Skialpinista twierdzi, że to efekt codziennych treningów i faktu, że jego życie kręci się wokół sportu, podczas gdy himalaiści na co dzień zajmują się zawodowo czymś innym. Ale do himalaizmu przekonać się nie daje. W góry bierze nadprogramowo narty.

Pogoda uniemożliwia wyjście ponad 7600 metrów Manaslu. - Pamiętam, była 6 rano, a ja stałem, patrząc na szczyt i zastanawiałem się: może iść mimo wszystko? Przecież na nartach to teren osiągalny… Ale nie poszedłem - opowiada po powrocie.

Na Lhotse (8 516 m n.p.m.) też się nie udaje. „Nastąpiło totalne załamanie pogody - gruby pułap ciężkich chmur sięga wysokości 6500 m, pada słaby śnieg. Słońca brak. Andrzej Bargiel i Tensing Sherpa po nocy spędzonej w obozie 3 pakują się do zejścia. Niestety, i ta próba zdobycia szczytu nie powiodła się” - to komunikat, który 8 października 2012 roku przekazuje Artur Hajzer, szef wyprawy.

Po swojemu. O górach według Jędrka Bargiela
Marcin Kin/Archiwum Andrzeja Bargiela

Kiedy Hajzer chciał zrobić z Bargiela himalaistę, on coraz bardziej przekonywał się, że nie o to mu chodzi. Drażniła go konieczność pozostawania w bazie całymi tygodniami i - jak to nazwał - sztuczne komplikowanie sobie życia.

- Po co wspinać się na ośmiotysięcznik, a potem z niego schodzić, skoro można zjechać na nartach? - tłumaczył. Poza tym zjazd na nartach w wysokich górach może poprawić bezpieczeństwo: trudniej wpaść w szczelinę, jest szansa szybszej ucieczki przed lawiną.

Hic Sunt Leones

Imprezuje, ale rzadko. W Zakopanem zamieszkał w Kuźnicach, ale Krupówek unika. - Z punktu widzenia treningu to jest super. Blisko gór. O każdej porze dnia i nocy mogę wyjść na trening. Nie muszę dojeżdżać i tracić na to czasu - twierdzi.

Gdy ma wolne, odpoczywa w górach. Tam spotyka się ze znajomymi, często na treningach.

- W Jędrku na co dzień jest może nieco chaosu… Wynika to chyba głównie z tego, że jest on skoncentrowany całkowicie na celu, który sobie postawił, na wyprawie, na problemie - powiedział na łamach Skimagazynu w marcu tego roku Marek Ogień.

A kiedy przychodzi termin wyprawy, Bargiel przygotowuje się na kolejną przygodę. Mówi, że wartością jest zwiedzanie miejsc, poznawanie ludzi. To go kręci. Zjeżdżając na nartach z najwyższych szczytów świata, lubi śpiewać. - To z radości. Cieszę się tymi widokami, nartami, przygodą. Przecież zajmuję się tym właśnie dlatego, że to lubię - wyznaje.

I ciągle powtarza, że w górach nie chodzi o męczeństwo, ale zabawę. - Polski himalaizm jest dla mnie sztucznie heroiczny, męczeński. Nie ma w nim radości, pasji, tylko walka o przetrwanie. Ja tego nie rozumiem. Wolę inny styl - tłumaczył w 2016 roku. Dlatego postanowił odczarować stereotyp „himalaisty męczennika”.

„Hic sunt leones” to łacińska sentencja i symbol dalekich, nieznanych lądów, które obiecują przygody i niebezpieczeństwo. Od kilku lat także hasło projektu narciarskiego Andrzeja Bargiela. Inicjatywa zapoczątkowana w 2013 roku przewidywała zjazdy z najwyższych szczytów Ziemi. Bargiel chciał udowodnić, że narciarstwo możliwe jest na dachu świata. Chodziło o stworzenie wypraw narciarskich, w których będzie chodziło o radość, a nie walkę o życie.

- Andrzej uważa, że korzystanie z Szerpów jako tragarzy czy technicznej obsługi poręczującej trasę wejścia umniejsza wartość sportową i moralną zdobycia szczytu - pisze o nim Tomasz Osuchowski, jego znajomy, narciarz, ratownik TOPR, prowadzący Skimagazyn. - Stara się budować kolejny cel tak, aby dało się połączyć przygodę poznawania świata z innowacyjną techniką eksploracji - dodaje.

Zaczęło się od Shishapangmy (8013 m n.p.m.). Celem wyprawy było zdobycie w jak najkrótszym czasie jednego spośród czternastu ośmiotysięczników oraz zjazd na nartach z samego wierzchołka góry. Druga część projektu ruszyła 30 sierpnia 2014 roku pod nazwą „Manaslu Ski Challenge 2014”, kolejna -na Broad Peak - rok później.

Gra z czasem

„Dziś dzień historyczny! Andrzej Bargiel samotnie zdobył szczyt Broad Peak i zjechał na nartach do bazy w 3h łącznie!” - oświadczono na oficjalnym profilu sportowca 25 lipca 2015 roku.

Tego dnia Bargiel jest ogłoszony pierwszym człowiekiem na świecie, który zjechał z mającej 8051 m n.p.m. góry w Pakistanie. Za sobą ma już tytuł trzykrotnego mistrza Polski w skialpinizmie i rekordzisty świata w biegu na Elbrus. Świat pamięta go z odbytej dwa lata wcześniej wyprawy na Shishapangmę. Jest pierwszym Polakiem, któremu udało się zdobyć ten ośmiotysięcznik i zjechać z jego wierzchołka.

Tego dnia, aby przeprowadzić zaplanowany przez siebie zjazd z Broad Peaku w najlepszym możliwym czasie, wychodzi z rozbitego obozu o godz. 3 nad ranem. Na szczycie ośmiotysięcznika staje samotnie o godzinie 11. Mocno wieje, pada śnieg. Bargiel zapina narty i zaczyna zjazd z góry.

W tym samym czasie na sąsiedniej górze pasma Karakorum - łańcuchu górskim na pograniczu Indii, Pakistanu i Chin - Aleksander Ostrowski z Piotrem Śnigórskim zjeżdżają na nartach w stronę bazy. Polacy wycofują się po nieudanym ataku szczytowym na Gasherbrum II, który rozpoczęli kilka dni wcześniej. Celem narciarzy było zjechanie z ośmiotysięcznika, podobnego do tego, który pokonuje Bargiel. W pewnej chwili Ostrowski, jadący z tyłu, znika. Rozpoczynają się jego poszukiwania. Prowadzący akcję podejrzewają, że wpadł do szczeliny lodowej. Akcją poszukiwawczą kieruje himalaistka Kinga Baranowska, która zdobyła Gaszerbrum II, ośmiotysięcznik w kształcie piramidy, 17 lipca. Silny wiatr i opady śniegu utrudniają poszukiwania.

Jest wieczór 26 lipca, gdy Andrzej dociera do bazy pod Gaszebrumem II. Chce włączyć się do akcji ratunkowej. Opowiada nam o tym dwa miesiące później: - Chciałem zajrzeć do tej szczeliny, w którą spadł Olek, żeby mieć tę pewność: nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Choćby dla czystego sumienia. Ale zamknęli tam sezon wspinaczkowy. Nie mogłem wspiąć się tam sam, bo nie byłem wcześniej w tym miejscu, a z bazy nie było widać szczeliny i nie wiedziałbym, jak do niej dojść. Rozmawiałem przez godzinę z oficerem łącznikowym, błagając, bym mógł wejść tam z szerpą. Facet podczas tej rozmowy się popłakał. Ale decyzji nie zmienił - opowiada.

Rok później ani problemy przekroczenia granicy Kirgistanu i Tadżykistanu, ani awaria cysterny, która miała zapewnić paliwo dla śmigłowca, ani opóźnienie lotu, grypa żołądkowa, suchy i spleśniały chleb po drodze nie przeszkodziły Bargielowi pobić rekordu w szybkości zdobycia tytułu Śnieżnej Pantery.

W niespełna 30 dni wspiął się i zjechał z pięciu siedmiotysięcznych szczytów w paśmie Pamiru i Tienszan.

Drugie podejście

Do zakończenia projektu zostaje jeszcze jeden szczyt. To K2, najwyższy punkt Karakorum, drugi co do wysokości szczyt Ziemi. Uważany za najtrudniejszy, zostaje jedynym ośmiotysięcznikiem niezdobytym zimą. Bargiel z K2 po raz pierwszy mierzy się latem 2017 roku. - Zdecydowanie zawiodła pogoda. Zjazd ze względu na bezpieczeństwo był wykluczony - wyjaśnia po wszystkim. Bo Bargiel, jak twierdzi, nie jest ryzykantem.

- Chodzi o realne ocenienie swoich szans. Nie jestem typem, który musi zdobywać szczyty za wszelką cenę, ryzykując życie. Jeśli nie czułbym, że mam pełną kontrolę nad sytuacją, nie wchodziłbym. Mam w sobie dużo pokory do gór - jestem zresztą ratownikiem TOPR i wiem, że najmniejszy błąd w górach może kosztować życie. Tak samo na wysokości dwóch i ośmiu tysięcy metrów - odpowiada pytany o to, czy nie za dużo ryzykuje. A poświęcenie?

Tomasz Osuchowski, narciarz i ratownik TOPR prowadzący portal Skimagazyn, wspomina:

- Kilka lat temu zakopiańskiej rodzinie spalił się w środku srogiej zimy kawałek drewnianego domu. Wyłączono prąd, a straż kilkakrotnie wracała dogaszać hektolitrami wody tlące się ściany. Jednym z pierwszych, którzy przybyli pomagać, był Andrzej. Razem z Sebą Litnerem (grafik i narciarz - przyp. red.) czuwali, zaopatrzeni w czołówki i śpiwory, całą noc w obawie, że pożar może się ponownie rozniecić.

15 czerwca 2018 roku Andrzej Bargiel kolejny raz wyrusza w góry Karakorum w Pakistanie, aby dokończyć rozpoczęty rok wcześniej projekt. - Kiedy odprowadzałem go tuż przed atakiem szczytowym, to widziałem, że jest już absolutnie skoncentrowany. Jeśli dookoła nie pojawia się nic takiego, co by go dołowało i sprowadzało do parteru, to to, co robi, jest najważniejsze - opowiada Marek Ogień.

Tydzień później jest już na szczycie. Kiedy mgła ustępuje, zapina narty.

A potem jest już tylko zjazd. I wielki sukces skromnego chłopaka z Podhala.

Julia Kalęba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.