Początki transportu publicznego w Toruniu. W połowie lat 30. ubiegłego wieku z Torunia kursowało osiem linii autobusowych
Przed dwoma tygodniami zabraliśmy Czytelników w podróż kursowym autobusem z Torunia do Chełmży. Transport publiczny nie był łatwym biznesem.
Przypomnieliśmy już początki transportu publicznego w regionie. Dziś wracamy do tematu.
Przedsiębiorcy autobusowi zrzeszeni byli w ogólnopolskim Związku Właścicieli Autobusów. W 1930 r. do pomorskiego oddziału Związku na 115 działających przedsiębiorstw należało tylko 45. Siedzibą oddziału był Grudziądz. W tym samym roku Związek Właścicieli Autobusów Woj. Pomorskiego wyraził zgodę na budowę dworców autobusowych w Grudziądzu i Toruniu. Był to bowiem istotny problem. Do tej pory, nawet w dużych miastach autobusy zatrzymywały się na Rynkach.
W Toruniu w związku z podjętą próba przeniesienia targów tygodniowych z Rynku Staromiejskiego na Nowomiejski stację autobusową przeniesiono na plac Teatralny naprzeciwko gmachu dyrekcji kolejowej. Zresztą co to była za stacja: słup z tabliczką z rozkładem jazdy i kilka ławek. A przez cały dzień długi sznur autobusów oczekiwał w tym miejscu na pasażerów, gdyż w połowie lat 30. ub. wieku z Torunia wychodziło 8 linii autobusowych długości 300 km, na których 9 autobusów pokonywało dziennie 1300 km, przewożąc 2000 osób.
Kąpiel na dworcu
Budowę dworca autobusowego w Toruniu rozpoczęto w 1937 roku. Inwestorem była firma Schwenkgrub i Gorzechowski, która uzyskała pomoc zarządu miejskiego, co pozwoliło oddać dworzec do użytku przed planowanym terminem. Na lokalizację wybrano dawne tereny fabryki Drewitz przy projektowanej ulicy Dąbrowskiego w pobliżu gmachu Ubezpieczalni Społecznej.
Otwarcie dworca, „pierwszego tego rodzaju w Polsce”, odbyło się w połowie grudnia 1938 r. Dworzec mieścił poczekalnię, restaurację, kasy biletowe, przechowalnię bagażu, schron przeciwgazowy, kiosk gazetowy, kryte perony, fryzjernię, pokój kąpielowy, biura oraz warsztaty, w tym stację obsługi samochodów „Polski Fiat”. Całość zaprojektował Zbigniew Wahl.
Z biegiem czasu w rozwijająca się komunikację autobusową wkroczyło państwo, starając się ją uporządkować oraz, oczywiście, czerpać z niej korzyści. W 1931 r. wprowadzono na terenie całego kraju jednolite bilety emitowane przez Ministerstwo Robót Publicznych. Wprowadzono obowiązek zatwierdzania przez urzędy wojewódzkie rozkładów jazdy, w których wymagano, by różnica czasu odjazdu autobusu międzymiastowego z tego samego przystanku wynosiła 1 godz. oraz zakazano wyprzedzania autobusów jadących w tym samym kierunku. Uregulowano również przepisy.
Za ich nieprzestrzeganie groziły kary: 10-100 zł za przewożenie zwierząt i brak oświetlenia (i np. obowiązkowego niebieskiego na dachu z przodu pojazdu), 10-500 zł za uchybienia techniczne pojazdu, rozkładu jazdy czy informacji o dopuszczalnej liczbie pasażerów, 300-500 zł za nieprzestrzeganie rozkładu jazdy, 500-1000 zł za przewożenie większej niż dopuszczalna liczby pasażerów i przekraczanie maksymalnej prędkości (40 km/h). W tamtych czasach robotnik zarabiał ok. 100 zł miesięcznie, nauczyciel - ok. 200 zł.
Karoseria się rozpadnie?
Mimo haseł reklamujących pojazdy autobusowe, np. „Nowoczesne i z wszelkim komfortem olbrzymie autobusy”, stan techniczny wielu z nich pozostawiał wiele do życzenia. Dla przykładu „Słowo Pomorskie” w 1934 r. pisało: „Większość autobusów jakie widzi się na placu Teatralnym, nie przypomina tych jeżdżących w Poznaniu, Warszawie, nie mówiąc o zagranicy. Gdy ruszają z miejsca, pasażer częstokroć żywi uzasadnioną obawę, że karoseria się rozpadnie”.
Przedsiębiorcy stan ten tłumaczyli zbyt dużymi obciążeniami finansowymi, jakie na nich spoczywały: w 1934 r. z tytułu podatku drogowego ok. 1450 zł, za koncesję roczną - 2160 zł, miesięczne zużycie benzyny za ok. 750 zł, koszty napraw - ok. 200 zł, do tego ubezpieczenie - ok. 100 zł na kwartał. Efektem tego były liczne wypadki z udziałem autobusów, np. w 1929 r. autobus na linii Wąbrzeźno - Chełmża - Toruń wpadł koło Pluskowęs do rowu, w wyniku czego nastąpił wybuch zbiornika z benzyną i spalenie się pojazdu. Na szczęście w autobusie nie było pasażerów i poparzeniu uległ tylko kierowca Władysław Zaklepa.
Obciążenia finansowe zwłaszcza na Fundusz Drogowy (1/3 ceny biletu plus jednorazowa opłata 50 zł od 100 kg wagi pojazdu), z którego - w założeniu władz państwowych - miano m.in. utrzymywać i remontować drogi doprowadziły nawet do strajku właścicieli autobusów i autodorożek czyli taksówek. Wybuchł on 1 lipca 1931 r.
Tego dnia w Toruniu „od rana nie widać ani jednej taksówki na obu Rynkach, również na placach przed dworcami. Wstrzymany również został ruch autobusowy na liniach zamiejskich z Torunia, czynne są jedynie autobusy do Podgórza”.
Strajk trwał 4 dni.