Pod mchem znajdziesz nazwisko. Na ratunek polskim nagrobkom na Ukrainie
„Jeśli my zapomnimy o nich, niech Bóg zapomni o nas". Podkarpaccy dziennikarze dbają, by przywrócić pamięć przedwojennych polskich żurnalistów na dzisiejszej Ukrainie.
Odwiedzających cmentarz na lwowskim Łyczakowie wita tuż za główną bramą wejściową obelisk ku czci Romana Szuchewicza - generała i naczelnego wodza Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Niedaleko stąd do grobów Marii Konopnickiej i genialnego Stanisława Banacha. Szuchewicz po sąsiedzku ma monumentalną kaplicę grobową rodziny Baczyńskich; nie da rady jej przyćmić eksponowaną lokalizacją, ale nowiutka kwatera poległych na Majdanie już tak. Jeszcze większa powstała tuż obok cmentarza Orląt Lwowskich.
Na Łyczakowie coraz mniej nagrobków z alfabetem łacińskim - przybywa nowych, pisanych cyrylicą. Niby nekropolia zamknięta, a zmarłych przybywa. Bo miejsce dla pochówku prestiżowe, a poza tym miejscowych nacjonalistów pewnie mierzi każdy przejaw minionego polskiego czasu.
Gdzie dziś zapomniany, opuszczony przez bliskich zmarłego, zarośnięty chwastami i omszały nagrobek z polskobrzmiącym nazwiskiem, tam jutro może pojawić się płyta z lastriko albo nawet marmuru, ale pisana cyrylicą. I z nowym lokatorem.
Polscy przewodnicy mówią, że niewiele trzeba, by obejść zakaz grzebania zmarłych: trochę dolarów dla administracji cmentarza. Więc jeśli się grób oczyści, znicz zapali, biało-czerwoną wstążeczkę przewiąże, to może zostanie on uznany za „zaopiekowany” i nikt nowy się nie wprowadzi.
A przecież Łyczaków to kawał polskiej historii: tu spoczywają prochy twórców polskiej kultury, powstańcy i profesorowie, przedwojenni lekarze, pisarze, poeci i dziennikarze. I coraz mniej we Lwowie tych, którzy zaopiekowaliby się ich nagrobkami.
Ocalić od zapomnienia
„Jeśli my zapomnimy o nich, niech Bóg zapomni o nas” - wyryto na płycie jednego z omszałych nagrobków powstańczych. Pierwsi przypomnieli sobie polscy prawnicy: w 2009 roku zebrali pieniądze na renowację nagrobka Juliusza Makarewicza, autora kodeksu karnego z 1932 roku.
Audycję o tej akcji zrobiła Jola Danak-Gajda z Polskiego Radia Rzeszów; przy okazji olśniło ją, że przecież na lwowskim Łyczakowie spoczywa tłum przedwojennych polskich żurnalistów, którym też należy się pamięć. Po kwerendzie w archiwach miała gotową listę około 50 lwowskich dziennikarzy, trzeba było jeszcze tylko (?) odszukać wśród cmentarnych chaszczy ich nagrobki, oczyścić z mchu i chwastów, wyciąć samosiejki, umyć tablice nagrobne.
Jeśli polscy prawnicy mogli zadbać o grób swojego autorytetu, mogli i dziennikarze. Jola błyskawicznie znalazła w Rzeszowie i Przemyślu kilku chętnych na kurs do Lwowa. Ze szczotkami, zmiotkami, saperkami do wykopywania samosiejek, workami na zbutwiałe liście i śmieci. Już pierwsza jednodniowa wyprawa w 2009 r. uświadomiła ochotnikom, że to akcja na lata, bo w kilka godzin parę osób może oczyścić kilka grobów, a nie kilkadziesiąt.
Chętnych do corocznej akcji od 10 lat przybyło, kiedy organizację wzięło na siebie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Tym bardziej że bohaterów pióra przybywało, dołączali do nich wydawcy i zapomniani przez wszystkich poeci, i każda wizyta, każdego następnego roku odkrywała nowe nazwiska na starych grobach.
- W latach 1918-1939 we Lwowie ukazywało się 1000 tytułów prasowych - przypominał dr Piotr Szopa z rzeszowskiego oddziału IPN. Bo i Instytut włączył się organizacyjnie i czynnie w dziennikarską akcję przywracania pamięci kolegom po fachu.
- Pod tym względem Lwów wyprzedzał Kraków. Swoje periodyki wydawało każde stowarzyszenie, uniwersyteckie wydziały, a była przecież jeszcze polska rozgłośnia radiowa.
Śmierć jest sprawiedliwa dla wszystkich - żurnaliści z Podkarpacia (a i kilku warszawskich dołączyło do akcji) szukają, znajdują i sprzątają nagrobki poetów powstańców, niezależnie od światopoglądu, jaki ci za życia wyznawali.
Uwaga, czas i wysiłek tak samo należał się Władysławowi Bełzie, poecie, twórcy Macierzy Polskiej i Katechizmu polskiego dziecka („Kto ty jesteś? Polak mały”), jak i Bolesławowi Czerwieńskiemu, autorowi „Czerwonego Sztandaru” („Krew naszą długo leją katy; Wciąż płyną ludu gorzkie łzy”). Spoczywająca przy głównej alei Łyczakowa Maria Konopnicka nie musi z zaświatów martwić się o uwagę odwiedzających nekropolię polskich pielgrzymów: przy jej nagrobku każdego roku przez dniem Wszystkich Świętych stoi kilkadziesiąt zniczy.
Za to gen. Tadeusz Rozwadowski leży sobie skromnie na Cmentarzu Orląt między nastolatkami poległymi w wojnie o Lwów w 1919 roku. A przecież to on wygrał Bitwę Warszawską i uczynił Cud nad Wisłą w 1920 roku.
Nie tylko Łyczaków
Na Łyczakowie sława polskiego oręża i pióra się nie kończy. Podkarpaccy żurnaliści szybko zauważyli, że jeszcze więcej uwagi trzeba poświęcić polskim nagrobkom na lwowskim Cmentarzu Janowskim.
To nie miejsce pielgrzymek Polaków z ojczyzny, jak Łyczaków - tu karczowanie chwastów wokół polskich nagrobków było jeszcze bardziej intensywne, płyty nagrobne jeszcze bardziej omszałe i trzeba było drzeć szczotkami ryżowymi, by spod mchu wydobyć inskrypcje. O ile łyczakowska nekropolia doczekała się jakiej takiej ewidencji nagrobków i nazwisk, to janowska wciąż wydobywana jest spod chwastów.
A im dalej od Lwowa, tym mniejsza uwaga rodaków dla starych polskich nekropolii. Z tej w Stanisławowie (dziś to Iwano-Frankowsk) niewiele zostało - w 1980 roku wjechały tu sowieckie buldożery i cmentarz zrównały z ziemią, zamieniając w park miejski.
Ostało się kilka polskich nagrobków osłoniętych przez pobliskie drzewa, między którymi spychacze nie potrafiły manewrować. Także nagrobek zmarłego w 1932 roku Maurycego Gosławskiego - poety, żołnierza i powstańca.
Ludzie nie mieli pojęcia, co się szykuje. Tylko nieliczni, zaalarmowani pocztą pantoflową, zdołali ekshumować swoich bliskich.
- Moja rodzina zrobiła to dosłownie w ostatniej chwili. Jednak zmarli wciąż tu spoczywają, pod tymi alejkami, którymi chodzimy, pod tymi trawnikami, na których bawią się dzieci
- opowiada Witalij Czaszczin, prezes Towarzystwa Kultury Polskiej „Przyjaźń” w Iwano-Frankowsku.
Tamtego 1980 roku radzieckie buldożery zmiotły tu grobowiec rodziny Sosabowskich. Kiedy rodzina słynnego gen. Stanisława Sosabowskiego (tu się przecież urodził) chciała gdzieś w świecie zorganizować malutkie mauzoleum poświęcone generałowi, to stanisławowskich Polaków prosiła o garść ziemi ze zrekultywowanego przez komunę cmentarza. Pozornie polska grupa dziennikarzy niewiele ma tu do roboty. Tylko pozornie.
Za pamięć naszą i waszą
W przestrzeń ni to cmentarza, ni parku miejskiego Stanisławowa wdziera się nowa rzeczywistość i pamięć historyczna. Z początkiem lat 90., kiedy Ukraina uzyskała niepodległość, powstały tu dwie aleje grobów ukraińskich Strzelców Siczowych, których historia polska nie najlepiej wspomina. A nieopodal pyszni się czerwonymi marmurami zupełnie nowa, poświęcona poległym w wojnie o ukraiński Donbas.
A park-cmentarz, starszy niż warszawskie Powązki i lwowski Łyczaków, nie jest jedyną nekropolią w tej części dzisiejszej Ukrainy, na której pamięć i patriotyzm polski toczy walkę partyzancką z patriotyzmem ukraińskim. Jeśli ten drugi cichaczem, ale intensywnie coraz bardziej wdziera się w przestrzeń nekropolii, to polski próbuje się przed tą ekspansją bronić.
I dlatego dziennikarze każdego roku na tutejszych cmentarzach nie tylko porządkują polskie groby, ale stojące na nich krzyże przewiązują biało-czerwonymi wstążeczkami. Jak zajrzeć do podlwowskich Winnik, to na tutejszym cmentarzu stary obelisk „Cześć Bohaterom poległych w obronie Ojczyzny 1918-1920” niemal sąsiaduje z zupełnie nowiutką, ale znacznie większą „Mogiłą bojców pogibszych za samostijnuju Ukrainu” w latach 1918-1919.
Ta sama wojna, tylko bohaterowie po różnych stronach frontu. Na wielu grobach rodzinnych to samo nazwisko, ale jeden Sołowskij pisany cyrylicą, a jego krewniak tuż obok na tej samej tablicy już łacińskim - Sołowski.
- Tu to jest normalne, choć normalnie to normalne nie jest- próbuje tłumaczyć proboszcz winnickiej parafii ks. Leontij Salamon. - Był czas, że pisać się z nazwiska po polsku mogło oznaczać kłopoty.
Tylko cmentarz w Bohorodczanach pod Kołomyją niczyj, tak zarośnięty. A spoczywa tu kilku „poległych Bohaterów I Brygady Legionów Polskich” i nawet swoją zbiorową mogiłę i tablicę mają.
I jeszcze dwóch przodowników przedwojennej polskiej policji „poległych na posterunku”. Wielu innych Polaków tu spoczywa, ale na gruntowne odchwaszczanie i oczyszczanie nagrobków będą musieli poczekać do przyszłorocznej wizyty żurnalistów.
Tymczasem muszą wystarczyć znicze i biało-czerwone wstążeczki. A i sprzątanie cmentarza w Kołomyi wypada dokończyć.