Pod naszym drzewkiem Mieszko mógł spocząć sobie
Archeolodzy z UMK podjęli się nietypowej konserwacji. Drugie życie zyskuje u nas dąb z czasów, w których rodziła się Polska.
Jak by to powiedzieć... Pachnie u was niezbyt ładnie. Czy to zapach naszego tysiącletniego zabytku? - Proszę to powiedzieć paniom, które korzystają z drogich kremów - śmieje się prof. Małgorzata Grupa. - Dokładnie tych samych poliglikoli używa się w przemyśle kosmetycznym. Dlatego nasze drzewko jest takie piękne.
1000 koni, jeden dąb
Być może jeszcze przez tysiące lat dąb z Wielkich Walichnów spoczywałby pod ziemią blisko wiślanego brzegu, gdyby Tadeusz Lasota nie zaczął pogłębiać stawu przy domu. Pogoda latem 2015 roku była w sam raz do prac ziemnych. Susza sprawiła, że we wszystkich zbiornikach woda opadła, odkrywając niespodziewane znaleziska: elementy uzbrojenia, wraki statków, a nawet zatopione w Wiśle powozy ze zrabowanymi w czasie potopu szwedzkiego cymeliami.
- W pewnym momencie operator koparki stwierdził, że pod warstwą ziemi musi być jakaś skała - wspomina Tadeusz Lasota. - Jakiś czas później woda jeszcze opadła - patrzymy, a tu kawałek konara. Pomyśleliśmy, że to ktoś wyciętą wierzbę wrzucił. Gdy okazało się, że to całe drzewo, operator usiłował je wyciągnąć, ale porwał liny. Wezwaliśmy silniejszy wóz, ale i on się obalał przy próbie wyciągania. W końcu udało się wyciągnąć go w trzy wielkie wozy, łącznie tysiąc koni - pień pokazał się na chwilę i pękł. Szkoda, że tak późno zorientowaliśmy się, jak to drzewo wygląda, bo zapewne wyciągalibyśmy jej inaczej.
Witajcie w roku 950
Lasota powiedział o znalezisku Mariuszowi Śledziowi, dyrektorowi szkoły w Walichnowach, a ten zaprosił na miejsce znajomego leśnika. Wówczas wszystko już było jasne. - Czarny dąb - rozpoznał leśnik.
- Odcięliśmy kawałek i wysłaliśmy na badania do Krakowa - relacjonuje rolnik. - Jak na złość, okazało się, że paczka zaginęła, ale w końcu się odnalazła.
Badania podjął się prof. Marek Krąpiec z Krakowa: - W próbce, którą otrzymaliśmy do badania, była sekwencja 154 lat. Obejmowała okres od 780 do 933 naszej ery. Brakowało jednak zewnętrznej warstwy pnia. Należy więc doliczyć co najmniej 10 lat, a więc drzewo zostało powalone w drugiej połowie lat 40. bądź w latach 50. Czyli w czasie, gdy władzę nad Polanami przejmował od Siemomysła Mieszko I.
Jest jeszcze wiele czarnych skarbów
Gdy nadwiślański dąb miał ledwie kilka listków, zmarł cesarz Biznacjum Leon IV, a Karol Wielki wybierał się na wyprawę przeciwko Sasom. Gdy dąb był już dwumetrowym drzewem - powstało Państwo Kościelne, a wikingowie wdarli się na teren Anglii.
Za swego żywota walichnowski dąb był również świadkiem powstania Krakowa i Płocka, wygaśnięcia dynastii Karolingów, podboju Azji Mniejszej przez Arabów. Nie doczekał jednak Chrztu Polski.
Duchy i ludzie
Po budowie drzewa można wnioskować, że dzisiejsze łąki nadwiślańskie pokryte były w X wieku gęstym lasem.
- Nizinę Walichnowską pokrywał las łęgowy - wyjaśnia Mariusz Śledź. - To drzewo znajdowało się vis-a-vis Nogatu poza pierwotnymi wałami krzyżackimi. Kilkaset lat później lokalna ludność nazwie to miejsce Duchami, bo za groblą dokonywano pochówków w czasie pomorów.
Nie ma wątpliwości, że dąb powaliła jedna z częstych w tamtym czasie powodzi. Drzewo leżało konarami na północ. W tamtym czasie okolica nie była jeszcze zaludniona. Rozwój nizin rozpoczął się w XIII wieku, kiedy te ziemie przejęli Krzyżacy. Ci zaczęli budować groble i kanały.
Znalezisko za stodołą Lasotów rozemocjonowało miejscowych pasjonatów historii, ale entuzjazm lokalnych włodarzy szybko opadł, gdy skalkulowali koszty, które wiązały się z ewentualną konserwacją i eksponowaniem drzewa. Perspektywa przełożenia pieniędzy z remontów dróg na konserwację starego pnia była dla samorządowców nie do przyjęcia.
Wówczas dyrektor Śledź postanowił sprawę nagłośnić. W ten sposób znaleziskiem zainteresowało się tworzone właśnie Muzeum Historii Polski. Muzealnicy postanowili większą część pnia odkupić od gospodarza i poddać go konserwacji.
Jedyną placówką w Polsce, która dysponowała odpowiednim doświadczeniem był Instytut Archeologii UMK w Toruniu.
- Zanim decyzja o konserwacji została podjęta, przez rok monitorowaliśmy to drzewo - mówi prof. Małgorzata Grupa z UMK, jedna z najlepszych specjalistek ratujących zabytki archeologiczne. - Rozmowy trwały dość długo, więc bałam się, czy gdy wrócimy do Walichnów, będzie jeszcze co konserwować. Okazało się, że właściciel spisał się na medal. Skrupulatnie okrył drzewo i doglądał je regularnie. Gdy została podpisana umowa, przewieźliśmy pień do Torunia.
Czarne skarby
Zabytkowy pień waży około 6 ton, więc operacja podnoszenia go i ładowania na ciężarówkę była skomplikowana.
Prof. Grupa: - Na szczęście mamy w instytucie świetną ekipę, która nie raz podejmowała się nietypowych zadań. Drzewo zostało przetransportowane do naszych magazynów, zbudowaliśmy specjalny namiot, w którym przy pomocy deszczowni drzewo nasączane jest impregnatem.
Proces nasączania poliglikolem będzie trwał rok. W tym czasie stężenie preparatu będzie stopniowo wzrastać.
- Nasączanie dębu jest wyjątkowo trudne, bo ten nie przyjmuje impregnatu tak szybko jak inne drzewa - wyjaśnia Małgorzata Grupa. - Dzięki impregnatowi stworzona zostanie bariera dla wilgoci, która jest nieuchronna przy stałej obecności ludzi w muzeum.
Kolejny rok trzeba będzie poświęcić na suszenie pnia, tak aby wewnętrzne napięcia nie spowodowały rozwarstwienia.
Największym problemem przy konserwacji drewna czy skóry jest to, że nie można tych procesów przyspieszyć. Wytłumaczenie tego zleceniodawcom jest kłopotliwe. Dlatego trudniej współpracuje nam się z ludźmi niż z zabytkami.
Twardziel walichnowskiego dębu zachowała się znakomicie, do tego stopnia, że można byłoby konstruować z niej meble. Gorzej z częścią bielastą, która zawsze jest miękka i podatna na pęknięcia.
- Dębina bardzo dobrze zachowuje się w środowisku beztlenowym - tłumaczy prof. Krąpiec. - Zmienia wówczas barwę z naturalnej na ciemną. Dzieje się tak, ponieważ zachodzi reakcja pomiędzy żelazem, które znajduje się w wodzie, a taniną w drewnie. Najpierw ciemnieje zewnętrzna warstwa, a po pewnym czasie cały pień upodabnia się w odcieniu do hebanu. W przypadku dębu z Walichnów drewno nie zdążyło jeszcze sczernieć do końca, bo na to potrzeba 4-5 000 lat.
Na początku był dąb
Mariusz Śledź jest przekonany, że drzew czekających na swoich odkrywców w warstwach wiślanego mułu jest znacznie więcej:
- Niektóre mogą spoczywać na dużej głębokości. W czasach, gdy wędkowałem, często łowiliśmy ryby stojąc na tych drzewach. Niektórzy traktowali takie wydobyte drzewa jako opał, bo czarne drewno kojarzyło się z węglem. Zapewne gdyby było to złoto czy srebro, ludzie podchodziliby do takich znalezisk inaczej, ale drewno nie robi takiego wrażenia.
I tu, i tam
W Walichnowach pozostał jeszcze mniejszy fragment dębu, który trafi prawdopodobnie do skansenu w Chrystkowie. Pień konserwowany w Toruniu będzie znakomicie wyeksponowany w Warszawie. Stanie tuż przy wejściu, otoczony schodami. Jako eksponat z początków państwa polskiego będzie początkiem ekspozycji.