Pod ściółką, czyli tarcza antykryzysowa na RODOS
Mieszczuchy w kwiecie wieku przechodzą przyspieszony kurs ogrodnictwa. To pozwala im ciut spokojniej patrzeć w naznaczoną kryzysami przyszłość.
Jeszcze kilka dni przymusowej izolacji i całą działkę przekopałbym bez narzędzi - śmieje się Piotrek. - Przez pierwsze trzy tygodnie pandemii wyszedłem z domu w sumie jakieś trzy razy, po zakupy. A poza tym: korporacja, praca zdalna od rana do wieczora przed komputerem. Zaczynałem się dusić, ogród stał się naszą podstawową potrzebą życiową. W czasie, gdy wokół zamkniętych parków jeździła policja, my jeździliśmy więc kopać, pielić i patrzeć, jak przyroda budzi się do życia. Na szczęście działek nikt nie pozamykał.
Grill na działce się nie przyjął
Oboje z Krysią działkę kupili trzy lata temu. Teraz dziwią się, że to tylko trzy lata minęły. Sporo się przez ten czas zmieniło, oj sporo.
Wylądowali między weteranami RODOS, czyli Rodzinnych Ogródków Działkowych Otoczonych Siatką, pod kilkoma owocowymi drzewami, na skrawku terenu porośniętego zachwaszczonym trawnikiem. Trawę skosili, posprzątali altankę.
- Nawet ze dwa razy odpaliliśmy grilla, ale jakoś się nie przyjęło - mówi Krysia. - Dziś grill robi za podręczny składzik sadzonek.
W pierwszym roku zdarli trochę darni, przekopali ziemię. Wyhodowane samodzielnie pomidory smakowały wybornie, zbiory cukinii były bardzo udane, za to maliny nie obrodziły. Poza tym wichura powaliła największe drzewo. W następnym sezonie poletko było już większe, a razem z warzywami i ziołami rósł też zbiór fachowej literatury. Ogródek natomiast przestawał być rozrywką mieszczuchów.
- Rok temu podśmiewaliśmy się, że warzywa, które posadziliśmy, stają się więcej warte od altanki czy narzędzi. Z powodu suszy ceny bardzo poszły w górę - mówi Piotr.
Z tego samego powodu oboje postanowili zdecydowanie poszerzyć uprawy.
- Przez myśl nam nawet wtedy nie przeszło, że ten krok może mieć strategiczne znaczenie - dodaje Piotr. - Działka stała się naszą tarczą antykryzysową. Moja firma ścięła nam zarobki, żona w jednej pracy poszła na postojowe. Szef powiedział jej, że tylko do maja, ale jakoś się nie odzywa. To, co rośnie na działce, pozwala nam więc patrzeć w przyszłość z odrobiną spokoju. Będziemy mieli co do garnka włożyć.
Kwarantanna dodała skrzydeł
Nie są na tym polu sami. W ubiegłym roku sąsiedni ogródek kupili znajomi, ludzie przed 30. Działka długo leżała odłogiem, uporządkowanie jej wymagało siły i determinacji Herkulesa. Jednak to, czego się nie udało zrobić przed zimą, zostało zrobione teraz. Narodowa kwarantanna dodaje skrzydeł, a sytuacja na rynku pracy nie pozostawia wyboru. Jedni i drudzy przechodzą przyspieszony kurs ogrodnictwa. Nowego ogrodnictwa w trudnych warunkach.
- Ja sezon zacząłem od przekopania naszego poletka, teraz widzę, jaką zrobiłem głupotę - mówi Piotr. - Na głębokość szpadla wszystko wyschło na wiór. W kwietniu prawie nie padało, ziemia stopniowo zamieniała się w beton. Końcówka prac przy wycinaniu darni likwidowanego trawnika przypominała już roboty w kamieniołomach. Teraz niby trochę pada, ale gdy się dłubie w ziemi, widać, że to kropla w morzu potrzeb. Cieszyłem się, że na działce mogę zdjąć maseczkę, w której chodzę po mieście, kilka razy po nią jednak sięgnąłem, bo podczas pracy w tym suchym pyle kurzyło się jak na Saharze.
Miejscy ogrodnicy uczą się ściółkowania
Szpadle przeszły więc do drugiej linii, ustępując miejsca narzędziom, które nie ingerują tak mocno w glebę i nie powodują jej przesuszania. Grządki też wyglądają inaczej, nasi miejscy ogrodnicy uczą się ściółkowania. Zdobyli słomę i obłożyli nią rabatki.
- To działa - cieszy się Krystyna, patrząc na swój poligon doświadczalny, wyglądające za zasłony słomy truskawki. - Dwa tygodnie temu, gdy ściółki jeszcze nie było, podlewałam te rabatki i podlewałam, później na chwilę się przeniosłam gdzie indziej, a gdy wróciłam, po tym moim podlewaniu nie było już śladu. Pod słomą wilgoć utrzymuje się od kilku dni.
Uczą się, jak oszczędzać wodę
To dobrze, bo dzięki temu wodę można oszczędzać. Co prawda woda ze stojącego obok kępy piwonii kranu leci i nic nie wskazuje na to, aby lecieć przestała, ale... w ubiegłym roku mówiło się sporo o nadchodzącej katastrofie klimatycznej. Jej skutki mieliśmy odczuć za kilka lat, ale dopadły nas one już teraz. Nasi ogrodnicy wyczyścili więc beczki na wodę, do jednej podłączyli wężyk rozprowadzający, na razie na próbę. Wcześniej, podczas remontu dachu altanki postarali się także o nowe rynny. Polski Związek Działkowców opublikował niedawno zestaw porad kryzysowych związanych z suszą. Jest tam napisane, że z dachu o powierzchni 35 metrów kwadratowych można rocznie zebrać nawet 24 tysiące litrów wody. Cóż z tego jednak, skoro deszcz nie pada?
- Trzeba poznać i zrozumieć swoją ziemię - mówi Krystyna. - Nie, nie ma w tym żadnego górnolotnego gadania. Po prostu zupełnie inne właściwości ma gleba gliniasta, a inaczej gospodaruje się na piaskach.
Wspomagacze chemiczne? Zdecydowanie nie, żadnej chemii! Po poprzednich właścicielach działki Krysia i Piotr odziedziczyli spory kompostownik, który obficie zaopatrują odpadami organicznymi z działki oraz tymi przywiezionymi z domu. Oboje pomogli również zbudować kompostownik sąsiadom.
- Moja żona to przynajmniej jest ze wsi, ale ja? Trzy lata temu nawet by mi przez myśl nie przeszło, że będę szukał dżdżownic do kompostownika - mówi Piotr.
Z drugiej strony, pewnie żadne z nich nie zastanawiało się wtedy również, jak miło jest po pracy usiąść sobie na schodach altanki, patrzeć jak wszystko kwitnie wokoło, słuchać awanturujących się ptaków czy brzęczenia pszczół, oblegających jabłonie - jeśli zimni ogrodnicy okażą się łaskawi, w tym roku będzie szansa na bardzo dobre jabłka. W centrum miasta o takich widokach i odgłosach można tylko pomarzyć. Ale przecież zamiłowanie do tego, co zielone, nie zostaje zamknięte za bramą ogrodu. W domu też są narzędzia ogrodnicze. Skwer przed kamienicą, którego pielęgnacja z powodzeniem mogłaby stać się jedną z syzyfowych prac. Do tego dwa zieleńce w okolicy, założone dzięki budżetowi obywatelskiemu z inicjatywy naszych bohaterów. Jeden z tych skwerów, jak dotąd, pielęgnowany był wyłącznie siłami społecznymi. Ostatnio na osiedlu pojawiło się też kilka nowych drzew. Jedno z nich społecznicy „zaadoptowali”. Miejsce, w którym zostało posadzone, otoczyli taśmą, wcześniej wywieźli z niego trzy wózki gruzu, kupili też i rozsypali wokół sporo dobrej ziemi. Przy zlewie w kuchni stoi konewka, do której trafia woda od płukania kartofli itp. Doskonale nadaje się do podlewania, idzie więc pod drzewo. Dlaczego? Ponieważ nie ma lepszego i bardziej efektywnego sposobu na obniżanie temperatury w miastach, dotlenianie ich i magazynowanie wody. Jeszcze trzy lata temu większość z nas się nad tym nie zastanawiała, przez ten czas jednak sporo się zmieniło. Katastrofa klimatyczna stała się faktem. Trzeba się dostosować do nowych warunków, zrozumieć ziemię i to, co wciąż jeszcze ma siłę z niej wyrastać.