Podczas wielkanocnej mszy ksiądz wyprosił chorego Wojtusia
Gdyby matka tego dziecka była mądra, wyszłaby z kościoła - powiedział podczas mszy wikariusz w Kiełczu. Wstrząśnięta była nie tylko rodzina niepełnosprawnego Wojtka. Poruszeni są wszyscy wierni...
Poniedziałek Wielkanocny. Kościół w Kiełczu pod Nową Solą pęka w szwach. Mszę prowadzi wikariusz, ksiądz Jacek. - Ładne miał kazanie na mszy o 9.00, o 11.30 podobno też - mówi mieszkanka wsi. - Czytana była homilia. Taka odświętna, chwytająca za serce. Ale ta msza o 11.30 najbardziej za serce chwyciła rodzinę niepełnosprawnego Wojtka. Chwyciła i do dziś trzyma dziadka, babcię, rodziców... Trzyma też wielu uczestników tego nabożeństwa.
Mądra matka
Wojtek jest niepełnosprawny w stopniu wysokim. Nie chodzi, nie widzi, nie mówi... Ale kocha... kościoły. I nikt nie wie, na czym to polega. Może sprawia to niezwykła akustyka świątyni, która czyni cuda. Chłopczyk się ożywia, gaworzy... Tak było też w wielkanocny poniedziałek. Ksiądz, wyglądający na zirytowanego, starał się nieco manifestacyjnie przekrzykiwać dziecko.
- Gdyby matka tego dziecka była mądra, wyszłaby z kościoła - zagrzmiał duchowny. Wierni oniemieli. Mama, przyciskając Wojtka, wybiegła z płaczem ze świątyni. Mąż stał przed drzwiami z młodszym synkiem na rękach. Dopiero jakiś mężczyzna powiedział mu, co się stało. Skamieniał. Nie mógł uwierzyć. Od pięciu lat chodzą z Wojtkiem do kościoła.
Alfredzie Stroce, babci Wojtka, nadal łamie się głos. - Ta dziewczyna - mówi o córce - dźwiga swój krzyż, robi wszystko, co możliwe, kocha synka. Gdyby nie ona, zięć, jakie byłoby życie tego przez los doświadczonego chłopca? I w takim dniu usłyszeć od duszpasterza, że ma wyjść z kościoła. Przecież to gorsze niż policzek.
- Dzień wcześniej także byliśmy całą rodziną na mszy - dodaje dziadek Dominik. - Wojtek jak zwykle dawał po swojemu wyraz zachwytowi. I wie pan, co powiedział wikariusz, tym razem Grzegorz? „Słyszę, że mamy tutaj śpiewaka operowego. Niech sobie śpiewa”. Innym razem podszedł do Wojtka, udzielił mu błogosławieństwa.
To było okrutne
- Przecież nikogo nie powinno się wypraszać z kościoła - uważa mama Wojtka. - Mógł poprosić mnie, abym uspokoiła dziecko. Zresztą specjalnie siadam w ostatnich ławkach, aby w sytuacji, gdy Wojtek za bardzo się ożywi, niepostrzeżenie wyjść. Nigdy, nigdy nic takiego mnie nie spotkało.
Traf chciał, że na mszy była pani Grażyna, również matka niepełnosprawnego synka. - To dla mamy Wojtka musiało być naprawdę straszne - dodaje cicho. - Ksiądz proboszcz sytuację chłopca zna doskonale. Wikariusz, nawet jej nie znając, powinien wstrzymać się z takimi komentarzami. Widać, że nie zdaje sobie sprawy, jakiego wysiłku, poświęcenia wymaga takie wybranie się z dzieckiem w tym stanie do kościoła. Ubrać, zapanować nad jego emocjami... Nie można takich dzieci, takich rodzin izolować. To okrutne.
Inna mieszkanka Kiełcza tłumaczy natychmiast, że ksiądz Jacek to dobry duchowny. A ją czasem - cytując - drące się w kościele dzieci także irytują. Jednak i ją poniedziałkowa sytuacja poruszyła. Nie tak. Nie Wojtka. Nie w Wielkanoc.
Boże dzieło
- Nie, nie potrafię tłumaczyć zachowania tego duchownego - starszy mężczyzna trze nieogolony policzek. - Jak nie wiedział, to powinien się dowiedzieć. Kościół mówi, że każde życie, od poczęcia, trzeba hołubić, pielęgnować i kochać, bo to dzieło Boga. Czyli co, taki Wojtek dziełem bożym już nie jest? Do piwnicy z nim? Wierzę w Boga, jestem człowiekiem religijnym, ale po takich historiach przestaję wierzyć w Kościół.
Rodzice, dziadkowie kochają Wojtusia. Dla nich jest oczywiste, że Bóg z pewnością także chłopczyka kocha. I nie rozumieją, dlaczego pokochać go nie może ksiądz.
- Powinien pochylić się nad jego losem, pobłogosławić - mówi babcia. - Wesprzeć w tym trudzie rodziców, którzy nie mają praktycznie życia prywatnego, którzy każdą chwilę i każdą złotówkę poświęcają naszym wnukom, a szczególnie właśnie Wojtkowi. Tymczasem on, on... upokorzył córkę. Jakby wymierzył jej policzek.
- Wie pan co, gdyby zdobył się na odwagę, przyjechał do nas po mszy, przeprosił, przebaczylibyśmy - dodaje dziadek. - Pewnie byśmy nie zapomnieli, gdyż trudno coś takiego zapomnieć, ale byśmy wybaczyli. Cóż, błądzić jest ludzką rzeczą, a ksiądz też przecież jest tylko człowiekiem.
Nie wiedział
Proboszcz parafii św. Michała w Nowej Soli, której Kiełcz podlega, jest szczerze zdziwiony. I zaskoczony sytuacją. Dodaje, że po raz pierwszy słyszy o tym, co stało się podczas mszy. Sprawia także wrażenie, że jest mu przykro, że parafianie zamiast do niego przyjść ze swoim oburzeniem, szukają wsparcia mediów.
Okazuje się, że duszpasterz zaraz po naszej wizycie pojechał do Kiełcza, aby poznać fakty...
- Przede wszystkim jako pewne usprawiedliwienie księdza Jacka przemawia to, że nie znał tego dziecka - mówił nam po powrocie. - Gdyby wiedział, z pewnością tak by się nie zachował. Po drugie słyszałem, że trzy razy przepraszał za swoje postępowanie. Wreszcie rodzina, myślę o babci chłopca, także nie zareagowała najlepiej. Głośno sugerowała, że duchowny powinien zgłosić się do psychiatry. To chyba nie jest najlepszy sposób na wyprostowanie tej całej sytuacji...
Mama Wojtka nie dziwi się reakcji swojej mamy. To był wstrząs. I zapowiada, że zasiada do pisania skargi do kurii biskupiej. Tam z kolei, od jej rzecznika słyszymy, że żaden sygnał o wydarzeniach w Kiełczu nie dotarł. Incydent z pewnością zostanie starannie wyjaśniony, a duchownemu może grozić jakaś forma upomnienia.
Dajcie mu spokój?
- Dajcie mu spokój - macha ręką starszy mężczyzna. - Chłop też jest chory, mówił nawet o tym. Nie miał dnia i tyle. Teraz pewnie żałuje. Zresztą i po mszy żałował, bo stwierdził, że za to mu się dostanie. Ale przeprosić powinien. - No nieładnie, nieładnie - dodaje jego żona. - Proboszczowi czy księdzu Grzegorzowi coś takiego by się pewnie nie wypsnęło. Ale ile to trzeba, aby coś tam chlapnąć i potem tego żałować.
- On jest księdzem, a nie jakimś Ferdkiem Kiepskim z serialu - kontruje mąż. - Musi być wzorem. Gdyby to ktoś inny zrobił, pomyślałbym „cham jeden” i przeszedł nad tym do porządku dziennego. Ale to duchowny, urzędnik Pana Boga. - U nas w Przytoku ksiądz nawet nie uspokaja dzieci, które biegają po kościele - wtrąca młoda kobieta pomagająca przy rehabilitacji Wojtka. - I mówi, że dzieci w kościele być powinny.
- Czułam się koszmarnie, cierpiałam i za siebie, i za Wojtka - nie ukrywa mama chłopczyka. - We wtorek łzy wyschły i nawet zastanawiałam się, czy ten cały szum robić. Ale myślę, że warto, że to nawet trochę mój obowiązek. Aby w przyszłości żaden duchowny nie mówił „nie wiedziałem”, „nie pomyślałem”.
Wojtek jest cichutki. Jakby nieobecny. Właśnie trwa masaż rehabilitacyjny. Chłopczyk zdaje się „lecieć” rodzicom, rehabilitantce przez ręce. Uwagę przyciągają tylko jego wielkie, ciemne oczy. I jak mówią rodzice, z pewnością będzie tęsknił za kościołem. Jakkolwiek by to brzmiało. Może tylko za niezwykłym echem. Może...
Papież Franciszek powiedział o rodzicach dzieci niepełnosprawnych: To oni są «dobrymi samarytanami» naszych czasów, bo przez swoją ofiarną i przyjazną obecność powtarzają gest Chrystusa, który zawsze niósł pociechę i umocnienie chorym i ludziom w trudnych sytuacjach. Kościół jest wdzięczny tym ludziom, którzy każdego dnia i wszędzie na ziemi starają się nieść ulgę w cierpieniu przez «gesty gościnności, poświęcenia i bezinteresownej troski».