Po(d)gląd na świat. Felieton Włodzimierza Jurasza: Turyści, do domu!
Spory rozgłos zdobyła przed paroma tygodniami informacja o dodatkowej opłacie, jaką Wenecja zamierza pobierać od tzw. jednodniowych turystów, którzy zadeptują i zaśmiecają miasto, utrudniając czy wręcz uniemożliwiając życie mieszkańcom, nie dając im zarobić nawet jednego eurocenta (spyżę dla oszczędności, bo ceny są tam wysokie, często przywożąc ze sobą). Od razu podniosły się głosy oburzenia, mówiące o dziedzictwie kulturowym Europy, które powinno być dostępne dla wszystkich.
Ja z kolei, opierając się na własnych doświadczeniach, zacząłem zastanawiać się, jak owa opłata, pobierana bezproblemowo w weneckim porcie od schodzących na ląd tysięcy pasażerów gigantycznych wycieczkowców, będzie ściągana na przykład od turystów mieszkających w otaczających miasto kurortach, dojeżdżających doń lokalną komunikacją wraz z pracującymi w Wenecji Włochami (sam będąc w takiej sytuacji w ciągu 2 tygodni nawiedziłem Wenecję 6 razy, hot doga zawsze jednak kupiłem), ale to nie mój problem.
Wenecjanie mają jednak solidne argumenty. Jakie? Można przekonać się o tym chociażby oglądając film dokumentalny „Turyści do domu”, na który ja trafiłem w telewizji Planete+. Jak dowodzi ów dokument, problem dotyczy nie tylko Wenecji, ale także Dubrownika czy Barcelony, gdzie także nie da się normalnie żyć (znów odwołam się do wspomnień - wędrując murami Dubrownika chcąc nie chcąc zaglądałem mieszkańcom do łóżek przez otwarte na oścież wskutek upału okna).
W filmie występuje wielu mieszkańców wspomnianych miast, coraz częściej organizujących się w samoobronie, stawiających opór wielkim korporacjom zamieniającym kolejne kamienice i pałace w hotele i hostele. Broniących nie tylko swych praw, ale i wspomnianego dziedzictwa - na przykład owe wycieczkowce, statki o gigantycznej wyporności, po prostu niszczą i tak zagrożone miasto, wzbudzając zalewające je i podmywające zabytki fale. Co ciekawe, występujący w filmie przedstawiciele lokalnych władz wcale nie bronią interesu mieszkańców, stając raczej po stronie gości.
Opisany przez autorów problem zaczyna dotyczyć nie tylko mieszkańców Wenecji, Dubrownika czy Barcelony. Powinny obejrzeć go władze Krakowa, również zamienianego w gigantyczny hostel. I zastanowić się, co z tym zrobić, czyj interes powinny reprezentować.