Podkarpacie bez aborcji, kobiety bez pomocy
Kobiety z Podkarpacia ze wskazaniem do aborcji nie mogą liczyć na prawo, na pomoc, na współczucie. Nikt nawet nie chce wiedzieć, że istnieją.
Krystyna na to dziecko cieszyła się… jak dziecko. Dopóki we wczesnej fazie ciąży lekarz nie uświadomił jej, że płód obciążony jest poważną wadą rozwojową. „Jak nie obumrze, to po urodzeniu pożyje może jeszcze z tydzień” - usłyszała od lekarza.
Nie chce opisywać, jak poważne to były wady, to ponad jej siły. I ponad jej siły było to, co przeżyła przez następne tygodnie. Najpierw wyczekała się na skierowanie na badania prenatalne. Nieraz słyszała, że takie badania są teraz „politycznie źle widziane”, że to wstęp do aborcji. Chyba nikt poza nią nie jest w stanie zrozumieć, co czuła, stając przed wyborem: donosić (jeśli się uda) i skazać dziecko na tydzień życia w niewyobrażalnych cierpieniach, czy ciążę usunąć, skazując siebie na dożywotnią traumę. Zdecydowała się na to drugie, wskazania do legalnej terminacji były, tylko na Podkarpaciu nikt jej nie chciał wykonać. „Jedyne województwo bez aborcji” - krzyczały media albo triumfalnie, albo z przyganą, kiedy w ub. roku ostatni tutejsi praktykujący aborcję lekarze podpisali tzw. klauzulę sumienia. Krystyna była w 23. tygodniu ciąży, kiedy wreszcie dostała skierowanie do jednego z warszawskich ośrodków. I tam od lekarza usłyszała, że przez najbliższe tygodnie nie będą mieli dla niej miejsca. Tymczasem do przeprowadzenia legalnej aborcji został tylko tydzień, potem już prawo zabrania. Kiedy pełna rozpaczy zaczęła lamentować, usłyszała od warszawskiego lekarza: „Jak sobie na Podkarpaciu podpisaliście klauzulę sumienia, to jest wasz problem”.
Krystyna nie chce powiedzieć, jak wybrnęła z sytuacji. W ogóle na temat „takich Krystyn” i tego zjawiska nikt nie chce mówić. I mało kto chce wiedzieć.
Podkarpacie pro-life
W 2015 roku legalne aborcje wykonywano w rzeszowskim szpitalu „na górce” (dwie) i w szpitalu sanockim (jedna). Jednak to szpital Pro-Familia stał się głównym obiektem ataku przeciwników przerywania ciąży, bo tu w 2015 roku wykonano ich pięć. Na co organizacje pro-life odpowiedziły30 pikietami: „Szpital zabija dzieci z zespołem Downa”, „Aborcja jest zabójstwem” i o „zabójcach chorych dzieci”. Pod tą presją lekarze Pro-Familii w maju 2016 r. podpisali tzw. klauzule sumienia. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej prawo przewidywało, że jeśli lekarz sam odmawia wykonania terminacji, to ma obowiązek wskazać placówkę, w której kobieta będzie mogła tego dokonać, ale w październiku 2015 r. Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że klauzula sumienia ma chronić lekarza i przed takim obowiązkiem. W konsekwencji ani jeden lekarz na Podkarpaciu nie wykonywał legalnych aborcji i ani jeden nie miał obowiązku informowania pacjentek, gdzie takiemu zabiegowi mogą się poddać. Co dzieje się z podkarpackimi kobietami z medycznymi wskazaniami do legalnej aborcji? Tego nie wie nikt, ich losów nie monitoruje żadna państwowa instytucja, żadna organizacja pozarządowa, NFZ twierdzi, że to nie jego kompetencja, ministerstwo nie widzi problemu. A przykład Krystyny pokazuje, że problem jest. I nikt nie potrafi powiedzieć, jak wielki.
Nie wiem, nie znam, nie słyszałem
W interesie kobiet podkarpackich próbuje interweniować rzecznik praw pacjentów. I odbija się od ściany.
„Należy podkreślić, iż co do zasady dostęp do zabiegu terminacji ciąży pozostaje w znacznym stopniu utrudniony, a Podkarpacki Oddział Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia nie zapewnia w chwili obecnej pacjentkom stosownych informacji co do miejsca udzielenia świadczenia - napisał rzecznik praw pacjenta do szefa NFZ w liście z 7 lutego br., czyli siedem miesięcy po tym, jak Podkarpacie stało się „województwem bez aborcji”.
RPP próbował najpierw zebrać dane co do skali zjawiska na Podkarpaciu. Podkarpacki oddział NFZ odpowiedział, iż takimi danymi nie dysponuje, powołał się na klauzulę sumienia i fakt, że „klauzula sumienia nie dotyczy podmiotu leczniczego, ale konkretnego lekarza”. A NFZ sprawuje pieczę nad placówkami, poszczególni lekarze nie wchodzą w zakres zainteresowania NFZ. Tak było w połowie 2016 roku, ale okazuje się, że i wcześniej podkarpackie pacjentki miały trudności z uzyskaniem dostępu do legalnej (!) aborcji. Jeszcze w 2015 r. RPP prowadził trzy postępowania wyjaśniające o odmowie udzielenia świadczeń medycznych. W pierwszym przypadku szpital odmówił przyjęcia pacjentki, z adnotacją: „zaleca się wykonanie zabiegu przez lekarza prowadzącego ciążę”. Drugiej z pacjentek ordynator innego oddziału w innym szpitalu oświadczył, iż „na oddziale takich zabiegów się nie wykonuje”. Nie wskazując, gdzie się wykonuje. RPP poskarżył się na tę sytuację podkarpackiemu NFZ. Bez echa. Trzecia interwencja RPP dotyczyła pacjentki, której wprawdzie odmówiono wykonania legalnej aborcji, ale skierowano do innej placówki. Tyle że skierowanie wyposażono w adnotację: „zdiagnozowana wada genetyczna nie jest wskazaniem do wykonania zabiegu”.
Zorientowawszy się, że podkarpacki NFZ nie zapewnia pacjentkom możliwości legalnej aborcji, RPP próbował zasięgnąć opinii wojewódzkiego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa. Wniosek był taki: konsultant „nie posiada wiedzy”, w którym podmiocie leczniczym na terenie województwa istnieje możliwość wykonania zabiegu terminacji ciąży.
Rzecznik praw pacjenta i rzecznik praw obywatelskich alarmują, że klauzula sumienia to prawo lekarzy, nie placówek zdrowotnych. Owszem, lekarze mają prawo się na nią powoływać, ale nie szpitale i przychodnie. I na alarmach się kończy.
Agnieszka Grzybek z Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji STER mówi, że kobiety dotknięte tym problemem stały się ofiarami presji społecznej, jakiej zostali poddani lekarze.
- Totalne zastraszanie, w jakim żyją lekarze, presja Kościoła, prawicowych polityków, konserwatywnych środowisk - wylicza. - Z naszych sondaży wynika, że sami lekarze nie mają tak konserwatywnego nastawienia, bardzo wielu z nich optuje za liberalizacją prawa do przerywania ciąży, natomiast swoje poglądy traktują jako ściśle prywatne.
STER przeprowadził wśród polskich ginekologów anonimową ankietę, która ma ujawniać postawy lekarzy wobec zjawiska przerywania ciąży i prawa nim rządzącego. Agnieszka Grzybek mówi, że nawet przy zapewnieniu anonimowości lekarze obawiają się przedstawiać swoje stanowisko. Wyniki ankiety mają być opublikowane w czerwcu.
Okazuje się, że już nie tylko Podkarpacie stało się „województwem bez aborcji”.
- Kolejnym jest województwo w północno-wschodniej Polsce, podobna sytuacja może dotknąć lubelskiego i świętokrzyskiego - wylicza Krystyna Kacpura z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. - Szpitale mówią, że nie mają personelu, lekarze korzystają z klauzuli sumienia, kobieta przychodzi i odbija się od drzwi. Pyta: gdzie, jak nie tu? Słyszy: nie wiemy, Trybunał Konstytucyjny nas zwolnił z obowiązku informowania, niech pani szuka. Rzecznik praw obywatelskich monitował ministerstwo zdrowia w tej kwestii, domagał się systemowego rozwiązania problemu, jego interwencje były ignorowane.
Federacja też próbowała badać zjawisko, a badać je niełatwo, bo - jak podkreśla Krystyna Kacpura - kobiety boją się skarżyć na sposób, w jaki są przez system traktowane. Wolą swój bardzo osobisty problem rozwiązać we własnym zakresie. I tak, by nikt się o tym nie dowiedział. Lekarzom nie dziwi się, że pod presją podpisują klauzulę sumienia, choćby ich stosunek do aborcji był liberalny.
- Po prostu nie chcą potem czytać na swój temat w Internecie: do tego nie chodźcie, bo to morderca dzieci - wyjaśnia Kacpura. - Natomiast potępiam ich za to, że nie mają woli zgromadzenia się w jeden głos, mówiący, że obecna sytuacja skazuje na męczarnie i potworną traumę kobiety, dla których ciąża jest zagrożeniem życia i zdrowia, których system w praktyce zmusza do rodzenia dzieci skazanych na śmierć w cierpieniach wkrótce po narodzinach.
Do systemu też ma pretensje. I radę: albo niech polityka uchyli prawo do legalnej aborcji, albo niech system zacznie je respektować. Bo na razie wszyscy udają, że prawo obowiązuje. I obawia się, że będzie jeszcze gorzej.
- Mamy nieoficjalne doniesienia, że szpitale zmuszane są do wycofywania terminacji ciąży z zakresu usług medycznych - mówi. - Dyrekcje ponoć straszy się niepodpisaniem kontraktów z NFZ.
Samopomoc i samoobsługa
Podkarpacka matka Polka nie może liczyć na system. Jej prawo, wynikające z tzw. ustawy aborcyjnej z 1993 roku, zostało w praktyce anulowane przez klauzulę sumienia. Jeśli nosi w łonie zdeformowany płód, to może czekać na samoistne poronienie. Chyba że zdecyduje się pomóc naturze.
- Coraz chętniej sięgają po tabletki wczesnoporonne, wiedzy na ich temat dostarczają fora internetowe, przez Internet można je kupić - wyjaśnia Agnieszka Grzybek. - Zdesperowane kobiety nie mogąc liczyć na pomoc systemową państwa, stworzyły sieć samopomocy. Kłopot w tym, że z takich rozwiązań korzystają raczej kobiety wykształcone, dobrze sytuowane, które wiedzą czego, gdzie i jak szukać.
Znaleźć nie jest trudno, Internet pełen jest informacji, jak pomóc kobiecie, której system nie chce pomóc w Polsce. Dość wpisać w Googlach „ciocię Basię”, by uzyskać informację o formach pomocy. Pocztą pantoflową zainteresowane się skrzykują i busem wspólnie jadą do klinik czeskich lub słowackich, coraz częściej indywidualnie lecą do Wielkiej Brytanii, bo tam rodzina, znajomi. Byle nie w Polsce.
Dr Janusz Rudziński założył Operacyjne Centrum w niemieckim Prenzlau. Ze Szczecina można się tam dostać samochodem w godzinę, ale prawo polskie już tu nie sięga. Zdecydowana większość pacjentek to Polki.
- Na dziesięć czekających tu na zabieg, cztery mają medycznie potwierdzone wskazania do legalnej terminacji - zdradza Krystyna Kacpura. - Tylko w Polsce nie miały jej gdzie zrobić. Albo wolą tu zapłacić, niż u siebie doznać upokorzeń.
Dlatego federacja apeluje do kobiet, by zgłaszały takie przypadki. A te już się zgłaszają i opowiadają o tym, gdzie, w jaki sposób i pod jakim pretekstem odmówiono im legalnej terminacji.
- Wspominają, jak siedziały w kąciku i błagały o pomoc, a przecież to były ciąże chciane, a nie ich fanaberia - opowiada Kacpura. I dodaje: - Szpital nie ma prawa powoływać się na klauzulę. Będziemy im wytaczać sprawy sądowe, jeśli nie uda się uzyskać satysfakcji przed polskim sądem, to pójdziemy do Strasburga.
Zdaje sobie sprawę z tego, że toczone traumą kobiety niechętnie mówią o swoich doświadczeniach. Tym mniej chętnie, że ujawnienie doświadczeń grozi ostracyzmem społecznym i opinią „dzieciobójczyni”.
- Jak już „załatwiła swoją sprawę”, to przestaje w cokolwiek wierzyć i chce jak najszybciej zapomnieć - dodaje Kacpura.
I tu tkwi podstawowa trudność w monitorowaniu zjawiska, z czym zetknęła się Marzena Wilk z rzeszowskiego Stowarzyszenia Viktoria.
- Jest jeszcze gorzej niż w przypadku reakcji instytucji na zgłoszenia zgwałceń - próbuje porównywać. - Z prokuratur, komisariatów, sądów te kobiety wychodziły po raz kolejny psychicznie zgwałcone, sugerowano im, że być może gwałt sprowokowały. O terminacji ciąży nie chcą mówić tym bardziej. One już przeżyły wiadomość o potwornych wadach genetycznych dziecka, traumę decyzji o aborcji. Zostały przemaglowane przez system braku dostępu do pomocy medycznej, spojrzenia personelu medycznego, jak na morderczynię własnego dziecka, kolejnej odmowy kolejnego ordynatora, strachu przed pytaniami znajomych: przecież byłaś w ciąży, i co?
Marzena Wilk nie dziwi się kobietom do-tkniętym takim nieszczęściem. Nie dziwi się tym bardziej, kiedy poznała doświadczenia jednej z rzeszowianek. U kobiety stwierdzono nieusuwalną, genetyczną wadę płodu, były wskazania do terminacji, miała do wyboru: albo dokonać tego w Polsce, albo ruszyć do rodziny w Londynie. Zdecydowała się na Polskę, trafiła do Warszawy.
- Rozmawiałam z nią dwa lata po tym wydarzeniu, ale wciąż nie mogła otrząsnąć się z traumy - opowiada pani Marzena. - Tego upokorzenia, atmosfery wokół w niej, jak była tam traktowana, opinii dzieciobójczyni.
Dlatego nie będą o tym mówić. Wolą dyskrecję „cioci Basi” i anonimowość kliniki w Prenzlau niż hipokryzję polskiego systemu i społeczne piętno morderczyni własnego dziecka.