Żubr zginął we wnykach. Dusił się i pękło mu serce. Rysia ktoś zastrzelił, a potem fachowo oskórował. To w Podlaskiem. Żubra z Zachodniopomorskiego zastrzelono, rozcięto i wykrojono mu mięso. Nielegalne zabijanie dzikich zwierząt w Polsce kwitnie. Wykrywalność takich przestępstw najwyższa nie jest.
Jak wynika z danych Polskiego Związku Łowieckiego, w sezonie 2018/2019 w całym kraju zebrano blisko 36 tys. wnyków, 550 potrzasków i 770 innych urządzeń kłusowniczych. Złapało się w nie m.in. 35 łosi, 1492 sarny, 1532 zające i 516 lisów. Straż leśna ujawniła 1796 przypadków kłusownictwa z bronią, ale udało się ustalić jedynie 58 sprawców.
W Podlaskiem leśnicy i straż leśna w 2014 roku stwierdzili 11 skłusowanych zwierząt (w tym 2 łosie i 3 jelenie) i znaleźli 300 tzw. urządzeń kłusowniczych (wnyki, linki, paście). Rok później kłusownicy zabili 8 zwierząt (w tym m.in. 4 łosie i jelenia). W 2016 roku były 23 przypadki kłusownictwa (w tym m.in. 7 łosi i 9 jeleni), a strażnicy przejęli 15 różnych narzędzi do zabijania zwierząt.
Polowanie to według definicji "tropienie, strzelanie z myśliwskiej broni palnej, łowienie sposobami dozwolonymi zwierzyny żywej i łowienie zwierzyny przy pomocy ptaków łowczych za zgodą ministra właściwego do spraw środowiska". Kłusownictwem jest zaś "działanie zmierzające do wejścia w posiadanie zwierzyny w sposób niebędący polowaniem albo z naruszeniem warunków dopuszczalności polowania".
Żubr udusił się we wnykach
Kłusowników, a najczęściej "efekty" i działalności można spotkać w każdym regionie Polski. Także w Podlaskiem, gdzie ostatnio wszystkich zbulwersował przypadek z puszczańskiego Nadleśnictwie Browsk, gdzie dziesięć dni temu (we wtorek 21 stycznia) znaleziono martwego żubra (Bison bonasus). Zwierzę wpadło we wnyki, a znalazł je leśniczy leśnictwa Pasieki - w prywatnym lesie, niedaleko wsi Babia Góra.
Król puszczy leżał zaplątany w stalową linkę, przywiązaną do drzewa przez kłusownika. - Nadleśnictwo niezwłocznie powiadomiło policję, Białowieski Park Narodowy, Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Białymstoku oraz lekarza weterynarii. Po przybyciu na miejsce policjanci sporządzili protokół oględzin i dokumentację fotograficzną oraz pobrali materiały dowodowe - poinformował rzecznik RDLP w Białymstoku Jarosław Krawczyk. - Dochodzenie w tej sprawie prowadzi Komenda Powiatowa Policji w Hajnówce.
Pracownicy Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży pobrali próbki do badań, a weterynarz z Białowieskiego Parku Narodowego przeprowadził sekcję zwłok żubra. Wstępnie stwierdzono, iż przyczyną śmierci żubra było pęknięcie serca na skutek duszenia się zwierzęcia. Żubr zginął w męczarniach.
- Jesteśmy oburzeni tym bezmyślnym aktem kłusownictwa. Zabicie żubra to nie tylko przestępstwo, ale przede wszystkim niepowetowana strata wyrządzona przyrodzie - skomentowali leśnicy z Nadleśnictwa Browsk i podkreślili, że "dzięki ogromnej pracy i wysiłkom leśników, przyrodników i wielu pasjonatów oraz nakładom finansowym Lasów Państwowych" populacja żubrów stale się powiększa, mimo że praktycznie wyginęły one w latach 20. XX wieku. Żubr jest jednym z nielicznych gatunków na świecie, których status na Czerwonej Liście IUCN poprawił się z zagrożonego (EN) na narażony (VU), ale o jego przyszłość wciąż trzeba dbać.
W Polsce żyje blisko 1900 żubrów, a w Puszczy Białowieskiej przebywa najliczniejsza populacja wolnościowa żubra na świecie. Polską część puszczy zamieszkuje około 500 osobników. Żubr podlega ścisłej ochronie gatunkowej. Za jego zabicie grozi nawet do 5 lat więzienia.
Dodajmy, że kłusownicy zabijają żubry nie tylko w Podlaskiem. Niemal pół roku temu leśniczy z Nadleśnictwa Łobez w Zachodniopomorskiem usłyszał zarzuty zabicia żubra i pozyskania jego mięsa (zostało fachowo wycięte). Zabite zwierzę znalazł grzybiarz, który zgłosił to w leśnictwie. Jak wykazały badania, byk padł po postrzale z broni myśliwskiej (pocisk rozerwał żubrowi serce). Szybko okazało się, że kłusownikiem może być leśniczy. Mężczyzna został zatrzymany. Przyznał się do przestępstwa, a prokuratora zapewniał, że... pomylił żubra z dzikiem.
Wpadł przez kamery w lesie
Niemal w tym samym czasie, bo również w styczniu, w Puszczy Augustowskiej Straż Leśna Nadleśnictwa Szczebra zatrzymała na gorącym uczynku kłusownika. Mężczyzna zakładał wnyki na dziki, jelenie i łosie.
Zastawione wnyki znalazł patrol Straży Leśna i policji. Były to stalowe linki zawieszone na różnej wysokości, tak aby skutecznie schwytać dziki, jelenie lub łosie. Gdy kłusownik przyszedł na miejsce sprawdzić i poprawić zastawione pułapki, zarejestrowały go kamery monitoringu leśnego (tzw. fotopułapki). Straż Leśna natychmiast zidentyfikowała i zatrzymała kłusownika.
Okazał się nim 60-letni mieszkaniec gminy Augustów, w którego domu policjanci znaleźli czaszkę łosia ze śladami po próbie odcięcia poroża. Rozliczeniem jego działalności zajęła się komenda policji w Augustowie.
Ryś bez skóry, łap i głowy
Rok temu, ktoś zastrzelił i okaleczył rysia. Anonimowy informator wskazał, że martwe zwierzę można znaleźć na posesji myśliwego ze wsi Wierzchlesie w Puszczy Knyszyńskiej. Mundurowi z komendy w Sokółce pojechali pod wskazany adres i rzeczywiście znaleźli truchło zwierzęcia. Właściciel obejścia stwierdził, że ktoś mu je podrzucił.
Powiatowy lekarz weterynarii, po wstępnych oględzinach stwierdził, że zwierzę zostało pozbawione skóry, głowy, dolnych części łap i ogona. Zginęło od strzału w klatkę piersiową, a potem oskórowane, bo dla kłusownika to cenna zdobycz. Uważał, że to ryś, a wskazywały na to m.in. waga tuszy - około 15 kg oraz ogólny wygląd i proporcje ciała.
Gdy badania przeprowadził Instytut Biologii Ssaków PAN z Białowieży, opinia była jednoznaczna. - To jest korpus rysia. Obejrzeliśmy go bardzo dokładnie, przeprowadziliśmy szereg badań, w tym badania genetyczne i na sto procent to jest ryś – mówił prof. Krzysztof Szmidt. - Zwierzę zginęło od strzału z broni kulowej, jakiej trudno powiedzieć.
Sprawcy bestialstwa nie ustalono, a po półrocznym postępowaniu dochodzenie zostało umorzone.
Notable sobie strzelali
Na początku zeszłego roku, w okolicy wsi Studzieńczyna, strażnicy leśni z Czarnej Białostockiej trafili na trzech polujących z bronią palną kłusowników. Przestępców zachęcił do tego procederu świeży śnieg, na którym łatwo wytropić dzikie zwierzęta. Oprócz broni mężczyźnie mieli dwa psy, a na zwierzynę polowali w ogrodzonej uprawie leśnej.
Jedną sztukę udało im się postrzelić. Uciekając przed strażnikami kłusownicy porzucili w lesie broń. Strażnicy zawiadomili o tym policję, a ta odnalazła uczestników nielegalnego polowania. Oprócz dubeltówki, mundurowi zabezpieczyli znalezioną w bagażniku auta jednego z mężczyzn tuszę dzika i ustalili, że jeden z uczestników nielegalnego polowania nie miał pozwolenia na broń.
Wszystkich zbulwersowało to, że w nielegalnym polowaniu uczestniczył m.in. emerytowany szef sokólskiej drogówki (przy okazji myśliwy), a wraz z nim były sokólski radny i szef rady miejskiej oraz kandydat na burmistrza. Owa lokalność sprawiła, że sokólska policja i prokuratura nie chciały prowadzić tej sprawy, a przejęła ją prokuratura z Białegostoku.
Mięso najeżone haczykami
W marcu 2016 roku strażnicy leśnych z Nadleśnictwa Czarna Białostocka zatrzymali kłusownika, który rozwieszał w lesie mięso najeżone haczykami i kotwiczkami wędkarskimi. Półtora roku później sąd skazał go na pół roku więzienia w zawieszeniu, 2-letni zakaz posiadania zwierząt, 5-letni zakaz udziału w polowaniach i zapłatę 5 tys. zł nawiązki na rzecz schroniska dla zwierząt w Białymstoku.
Jak uzasadniał wyrok sędzia, wiele drapieżników po zjedzeniu mięsa z haczykami mogło zginąć okrutną śmiercią. Przypomniał też myśliwemu, że "zwierzę to istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia i nie jest rzeczą".
Sprawa była głośna. Szczególnie, że kłusownikiem okazał się myśliwy. Zawieszone na drzewie kawałki mięsa "faszerowane" haczykami odkryli spacerowicze w Puszczy Knyszyńskiej. Sprawę zgłosili do Straży Leśnej, która w pobliżu odkryła urządzenie rejestrujące, tzw. fotopułapkę. Podejrzenia padły na myśliwego z Sokółki. Oskarżono go o działanie ze szczególnym okrucieństwem i usiłowanie uśmiercenia dzikich, wolno żyjących zwierząt.
Mężczyzna nie przyznawał się do zawieszenia mięsa, a obecność fotopułapki tłumaczył chęcią złapania osoby odpowiedzialnej za kłusownictwo. Proces trwał rok, a sąd uznał, iż ciąg poszlak jednoznacznie prowadzi właśnie do myśliwego. Te poszlaki to m.in. nagranie ze sklepu wędkarskiego w Sokółce, gdzie kilka dni przed odkryciem mięsa w lesie myśliwy kupił ponad 100 haczyków i kotwiczek wędkarskich.
Jeleń, który nie uciekał
Pięć lat temu jeden z leśniczych Nadleśnictwa Łomża zobaczył w lesie jelenia. Zdziwił się, ale i zaniepokoił tym, że dzikie zwierzę na widok człowieka nie uciekło. To wbrew jego naturalnemu zachowaniu. Jednak powód niezwykłej był inny. Jeleń był skrajnie wyczerpany. Stał przy drzewie, a jego poroże (czyli wieniec) było kilkakrotnie owinięty drutem. Jeleń wpadł bowiem w zastawione przez kłusownika wnyki.
Leśniczy stwierdził, że trzeba działać szybko, bo jeśli nie uwolni zwierzęcia, za kilka godzin może ono skonać. Razem z wezwanym na pomoc kolegą (też leśnikiem) przeprowadzili sprawną akcję uwolnienia jelenia. Specjalnymi nożycami udało im się przeciąć krepujący poroże drut. Jak potem mówili łatwo nie było, ponieważ drut był bardzo mocny, a zdenerwowane zwierzę mogło w każdej chwili zaatakować.
Jeleń odzyskał wolność, a Straż Leśna i policja "podjęły stosowne czynności w celu wykrycia sprawców". Obie służby zapowiedziały, że przeprowadzą wzmożone kontrole okolicznych terenów, dzięki którym odnajdą inne niebezpieczne "wynalazki" kłusowników. Jaki był skutek owej operacji, nie wiadomo.
Kuna w sidłach
Kilkanaście minut walczyli leśnicy z Czarnej Białostockiej, żeby wyplatać kunę z kłusowniczych wnyków. Przerażone zwierzę nie potrafiło wydostać się ze stalowej pułapki.
Wpadając w sidła kuna miała jednak trochę szczęścia. Po pierwsze, stalowa linka nie zacisnęła się na szyi, a na grzbiecie zaraz za przednimi łapami. Po drugie, uwięzione zwierzę zauważył jeden z mieszkańców. Gdy nie udało mu się kuny uwolnić, zawiadomił służbę leśną.
Pomoc nie była łatwa, bo kuna mimo wyczerpania, walczyła ze stalowym drutem i w obronie próbowała gryźć ratowników. Leśnicy najpierw odwiązali linkę od drzewa, potem unieruchomili zwierzęciu głowę. Dopiero wtedy mogli poluzować pętlę wnyków, co uspokoiło kunę. Wreszcie przecięli nożycami stalową linkę, a uwolnione zwierzę uciekło do lasu.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat strażnicy leśni z Czarnej Białostockiej wielokrotnie widzieli martwe zwierzęta w sidłach. W pułapkach nie mają szans i albo szybko się duszą, albo powoli konają z wycieńczenia. - Zastawianie na zwierzynę sideł to okrucieństwo w najczystszej postaci. Jak widać, na kłusownikach nie robi to wrażenia - mówili leśnicy z Czarnej Białostockiej.
Tamtejsza Straż Leśna regularnie niszczy przestępcze sidła na zające i sarny. Kłusowników złapanych na gorącym uczynku jest niewielu.
Wadera w świerkowym zagajniku
Pewnego popołudnia geodeci, którzy pracowali w okolicach wsi Sajzy (gm. Ełk) zawiadomili, leśniczego leśnictwa Wilczewo (Nadleśnictwo Olecko), że próbował ich zaatakować wilk. Według geodetów "zwierzę rzucało się i warczało siedząc na zadzie w świerkowym zagajniku".
Leśniczy pojechał na wskazane miejsce i zdębiał. W kępie gęstych świerków siedział wilk. Jego tylna prawa łapa uwięziona była w grubym wnyku przymocowanym do drzewa. Drzewa w promieniu dwóch metrów były poobgryzane. Zestresowane zwierzę w szalejąc z bólu i bezsilności (nie mogąc się uwolnić) atakowało wszystko, co było w zasięgu jego zębów. Wilk był wyraźnie osłabiony, gdyż zdaniem leśnika, we wnykach pozostawał przynajmniej tydzień. Mimo to był agresywny i nie pozwalał zbliżyć się do siebie leśniczy zawiadomił m.in. Straż Leśną i powiatowego lekarza weterynarii w Ełku.
Ten, przyjechał i zaaplikował wilkowi środek uspakajający i dopiero wtedy przystąpiono do właściwej akcji ratunkowej. Leśnicy najpierw zdjęli wnyki z łapy drapieżnika i dokonali oględzin zwierzęcia. Okazało się, że w pułapkę kłusownika wpadła cztero- pięcioletnia wadera; średniej wielkości i dobrej kondycji ogólnej. Poza otarciem łapy i ogólnym osłabieniem, innych kontuzji weterynarz nie stwierdził. Zdezynfekował więc ranę na łapie, a wadera, gdy środek przestał działać, wróciła do lasu.
Kary są surowe, ale...
Zgodnie z prawem łowieckim za kłusownictwo grożą surowe kary (od roku do 5 lat więzienia), ale rzadko są orzekane. Tak naprawdę kłusownik w koszty swojej działalności wlicza jedynie grzywnę, jaką zapłaci za bezprawnie pozyskane mięso. W przypadku łosia są to 4000 zł, daniela i dzika - 2300 zł, sarny - 2000 zł i po 1000 zł za sztukę innej zwierzyny.
Policjanci, strażnicy leśni i leśnicy przyznają, że złapanie, a zwłaszcza udowodnienie kłusownictwa jest trudne. Bywa bowiem, że kłusowaniem zajmują się także ci, którzy w założeniu powinni je zwalczać, czyli myśliwi.
- Kłusownika trzeba złapać na gorącym uczynku. Ostatnimi laty, skala kłusownictwa w Podlaskiem była podobna. Raczej nie widać wzrostu tego zjawiska. Mamy nawet wrażenie, że kłusowników jest jakby mniej. Zdarzają się jednak pojedyncze, bardzo spektakularne przypadki. Takie jak zabicie i okaleczenie rysia przed rokiem, czy niedawny mord żubra, symbolu naszego regionu - dodaje rzecznik RDLP Jarosław Krawczyk.
Jego wypowiedź potwierdzają dane podlaskiej policji, która w 2019 roku najczęściej prowadziła sprawy w oparciu o prawo łowieckie. Dotyczyły one posiadania narzędzi do kłusownictwa (4 czyny), bezprawnego pozyskania tusz zwierząt łownych (6 czynów), wydania zezwolenia na polowanie osobie nieuprawnionej (5 czynów), odstrzału innego zwierzęcia niż w wydanym pozwoleniu (5 czynów), a nawet nielegalnej hodowli chartów łownych (5 przypadków).
- To nie są duże liczby w porównaniu z kategorią siedmiu najbardziej uciążliwych przestępstw. Na pewno ciemna liczba przypadków kłusownictwa jest większa. Sprawcę trzeba złapać "na gorąco", bo nawet jeśli patrol znajdzie wnyki czy zaplątane w nie zwierzę, szansa na dotarcie do kłusownika i udowodnienie mu przestępstwa jest bardzo trudne - przyznaje rzecznik KWP insp. Tomasz Krupa.