Podzielcie się urzędami!
Hasło przeprowadzenia Trybunału Konstytucyjnego poza Warszawę jest dziś, oczywiście, elementem politycznej przepychanki. Ale akurat takich odprysków warszawskich wojenek życzyłbym sobie jak najwięcej. Trybunał poza Warszawą? A niby dlaczego nie, skoro na Słowacji można go było umieścić w Koszycach?
Od początku polskiej transformacji przyjęto francuski (lub jak wolą niektórzy - rosyjski) model administracyjny - skupiając niemal wszystkie główne urzędy w stolicy. Nie trzeba było czekać długo, aby centralizacja przyniosła dalsze skutki. Już w pierwszej dekadzie polskiej wolności, nadżarty korupcją system zmusił wiele lokalnych firm do przeniesienia siedzib do Warszawy. Trzeba było być blisko stołecznych salonów, aby pilnować interesów. A Warszawa z dziesiątkami tysięcy dobrze płatnych posad urzędniczych dryfowała coraz dalej od problemów Polski B.
Od ćwierćwiecza słyszymy te same argumenty - o centralnym położeniu czy szlakach komunikacyjnych. Na szczęście w czasach wszechobecnej sieci zmienia się wszystko. O tym, że z powodzeniem można zdecentralizować państwo, świadczy przykład niemiecki. Federalny Urząd Transportu Drogowego mieści się w 80-tysięcznym Flensburgu, dla którego jest największym pracodawcą (ktoś musi zliczyć punkty karne dla kierowców w całych Niemczech). Urząd Ochrony Środowiska przeniesiony został do 80-tysięcznego Dessau. Co więcej - dwie główne telewizje publiczne urzędują z dala od Berlina (w Monachium i w Moguncji).
Dlaczego zatem nie przenieść centrali ZUS do Grudziądza, krajowego nadzoru budowlanego do Gdyni, generalnego konserwatora zabytków do Krakowa, a dyrektora archiwów do Kalisza? Problemem Polski pozawarszawskiej jest m.in. to, że odebrano jej dumę i wiarę w siebie. Przeprowadzka urzędów byłaby dla niej dobrą rekompensatą.