Pojazdy bez kierowcy i rowery pojadą tam, gdzie biegły tory kolejowe
Rozmowa z Patrykiem Wildem, radnym Sejmiku Województwa Dolnośląskiego z ramienia Bezpartyjnych Samorządowców, o pomyśle budowania na dawnych torach wspólnych dróg dla pojazdów autonomicznych i rowerzystów.
Skąd się wziął pomysł, żeby na Dolnym Śląsku wprowadzać pojazdy autonomiczne, czyli np. busy bez kierowcy, kierowane przez komputer?
Od czasu mojej pracy w MPK Wrocław nie mam wątpliwości, że pojazdy autonomiczne to jest już niedaleka przyszłość transportu publicznego. Ale to też jest szansa dla okolic mniej zamieszkanych, gdzie taki regularny tradycyjny transport byłby bardzo drogi.
I pomyślał Pan o nieużywanych liniach kolejowych?
Od kilku lat przejmujemy od PKP stare linie kolejowe i odbudowujemy tory. Mamy w planie reaktywację około 350 kilometrów. Ale na Dolnym Śląsku zlikwidowano blisko 1000 kilometrów linii. Część np. między Górą a Lesznem jeszcze w okresie międzywojennym, bo tam biegła granica polsko-niemiecka. Potem po wojnie rozbierała tory Armia Czerwona, likwidowaliśmy je sami na przełomie lat 80/90 XX wieku… Linie te zniszczono, zaorano, są dziś nieużyteczne społecznie, na około 400 km tras kolej z różnych powodów raczej nie wróci. Ale przecież łączyły one stacje, miejscowości, miasta, gdzie i dziś ludzie czekają na publiczny transport. Pomyślałem więc, że mogą służyć podwójnym zastosowaniom: pojazdom autonomicznym, które dowoziłyby ich do najbliższej stacji kolei oraz rowerzystom. Spróbujemy zbudować na nich transport publiczny. Ja widzę to jako szeroką (4,5 m) drogę rowerową na dawnym torowisku, po której jeździłyby też pojazdy autonomiczne.
Wyznaczyliście konkretne miejsca?
Mamy kilkanaście miejsc na taki pilotaż i rozmawiamy z samorządami. Są np. miasta, do których kiedyś kolej docierała, a teraz nie ma na to szans. To Wąsosz, Złoty Stok, Pieszyce, Prochowice. Myślimy o stolicach gmin czy atrakcjach turystycznych np. o częściowo istniejącej ścieżce z Wołowa do Lubiąża. Plan jest taki, że np. na 5-10 odcinkach zrobimy pilotaż - pojazdy autonomiczne będą tam jeździć, a za 1-2 lata zaczniemy wpuszczać na te trasy rowerzystów i obserwować ich zachowanie. Dla nas najważniejsze jest, że mamy w województwie te nieruchomości pokolejowe, nieużytki - które kiedyś łączyły stacje kolejowe i teraz też mogą pełnić te funkcje, uzupełniając system kolejowy.
Takie protezy zamiast torów?
Nie protezy, ale komunikacja dowozowa, „ostatniej mili”, podwożąca ludzi do stacji kolejowej. Po wydzielonych traktach, gdzie nic nie może się z nią zderzyć.
Gdańsk już testował pojazdy autonomiczne...
Tam był to jako raczej gadżet, pochwalenie się, że można. Inni też na świecie testują. Ale zawsze sprawa rozbija się o jedną barierę: kolizyjność w ruchu drogowym i prawny wymóg obecności kierowcy w ruchu po drodze publicznej, co oczywiście sprawia, że projekt nie ma sensu, bo gdy taki pojazd jeździ z operatorem, to wychodzi tak samo, jakby jeździł z kierowcą, a nie o to przecież chodzi. A my na Dolnym Śląsku mamy pomysł, by robić ten test na wydzielonych trasach, zbudowanych na dawnych torowiskach. Możemy to robić bezpiecznie dla pasażerów, z pełną separacją od innego ruchu. I to nas różni od innych projektów, bo tam, oczywiście, system pojazdu autonomicznego sprawdzili, ale nie uruchomiono go w skali usługi publicznej. My zaś uzyskamy trasy, które nie będą miały charakteru drogi publicznej. Nam nie chodzi tylko o kilkudniowe testowanie, ale o pilotażowe uruchomienie usługi. Będzie to poważna oferta transportowa dla mieszkańców. Jednocześnie będzie służyć celom naukowym jako tak zwany Living Lab, bo będziemy gromadzić wiedzę do zastosowania na innych trasach. Jeżeli rzeczywiście po tych dwóch latach wykażemy, że ten system jest bezpieczny, to możemy dopuścić na taką trasę także rowerzystów. Wówczas na wielu ścieżkach rowerowych (o odpowiedniej szerokości) ta technologia mogłaby być zastosowana. Chodzi nam o względnie tanią komunikację, działającą okrągłą dobę, bo nawet w nocy można byłoby taki pojazd wezwać i z niego skorzystać.
W Gdańsku ten pojazd do zoo jechał z prędkością 11 km/h...
Bo tam jechał po chodniku… Fabryczna prędkość wynosi do 40 km/h, ale i szybciej. Zakładamy prędkość 40 km/h, a może i 60 km/h, ale wtedy będą potrzebne dodatkowe zabezpieczenia.
To ma być system tańszy niż z kierowcą, ale jednak na dziesięciu liniach nie zbuduje się go za darmo. Skąd pieniądze?
Uruchomienie pilotażu pojazdów autonomicznych na 400 km tras, zbudowanych na nieczynnych torowiskach kolejowych, jest jednym z elementów dużego programu złożonego przez samorząd województwa dolnośląskiego do Krajowego Programu Odbudowy. To ma być element realizacii naszej idei dotarcia z publicznym transportem do wszystkich gmin Dolnego Śląska. W skład tego projektu wchodzi też remont 300 km innych linii kolejowych czy zakup taboru dla Kolei Dolnośląskich.
Ile kosztuje taki pojazd?
Około 300 tys. euro, docelowo potrzebujemy około 40 takich pojazdów, a na pilotaż - kilkanaście. Staramy się też o pieniądze na trasy, którymi pojadą. To ok. 800 tys. zł na budowę jednego kilometra. To duże kwoty, bo niekiedy trzeba np. zbudować kładki. Przykładowo, w Złotym Stoku most kolejowy zniszczyła kiedyś powódź. Nowy kosztowałby kilkadziesiąt milionów, ale kładka dla pojazdu autonomicznego i rowerzystów to wydatek kilku milionów.
A może to jakaś fanaberia z tymi pojazdami bez kierowców, gdy brakuje np. pieniędzy na sfinansowanie PKS?
Koszt zakupu elektrycznego busa „bez kierowcy” jest porównywalny z ceną autobusu miejskiego. Na wstępie, zgoda, to drożej, ale na taką inwestycję możemy uzyskać dofinansowanie. Przy czym to pojazd elektryczny i nie potrzebuje kierowcy. Czyli w kilka lat to się zwróci, bo w tradycyjnych firmach komunikacyjnych zasadnicze koszty to kierujący oraz paliwo. Kolejny plus to infrastruktura, która docelowo będzie miała podwójne zastosowanie. To będą też bardzo wygodne ścieżki rowerowe. Gdyby je budować tylko dla rowerzystów, koszt byłby jedynie kilka procent niższy. Podniesie go tylko budowa np. sygnalizacji na skrzyżowaniach z drogami oraz przystanków.
Pojazdy autonomiczne kojarzą mi się jednak z wielkimi miastami, natłokiem ludzi, a nie gminnym zaciszem…
Uważam, że najpierw trzeba przetestować tę technologię przy małym ruchu. Na świecie tak się robi: testuje się np. w kampusach uniwersyteckich, strefach zamkniętych, na lotniskach. My chcemy więc podobnie, ale zakładamy, że dopuścimy w swoim czasie na te trasy także rowery czy hulajnogi. Duże aglomeracje to kolejny etap. Myślę, że po okresie prób coraz bardziej śmiałych, ktoś się odważy i wpuści te pojazdy na drogi publiczne. Innowacyjność naszego projektu polega na tym, że wymyśliliśmy sposób uruchomienia takiego transportu publicznego bez wjeżdżania na drogi publiczne. A przy okazji załatwia nam to problem dostępu do kolei w miejscach, gdzie z powodów ekonomicznych nie możemy odbudować tradycyjnych torów.
No, a nie załatwiłyby problemu np. „motoraczki”, czyli małe pojazdy kolejowe?
Zastanawialiśmy się nad tym długo i odpowiem: nie. Odbudowa toru kolejowego jest droższa - 2,5 mln zł za kilometr, a na taką trasę wydamy 800 tys. zł. Tor kolejowy może służyć tylko pojazdom kolejowym. System pojazdów autonomicznych będzie tańszy i bardziej społecznie użyteczny w obszarach, gdzie te tzw. potoki pasażerskie to kilka osób na kurs. A na trasy kolejowe, gdzie panuje mały ruch, złożyliśmy w ramach naszego programu wniosek na zakup kilkunastu ultralekkich pociągów o nowoczesnym napędzie bezemisyjnym.
Nie widzę na tej liście objętych pilotażem miejscowości Środy Śląskiej, gdzie były tory kolejki z centrum miasta do stacji.
Środa Śląska rzeczywiście nadaje się do tego programu idealnie, bo teren po torze tej kolejki nadal istnieje. Ale to lokalny transport i tu powinna być inicjatywa ze strony samorządu. W ogóle nasz program zakłada duże zaangażowanie samorządów, np. w budowę infrastruktury.
Jest Pan optymistą i wierzy, że to wyjdzie na Dolnym Śląsku. A w innych regionach w Polsce mogą być takie miejsca, gdzie też warto spróbować?
To cała zachodnia i północna Polska. Na tym obszarze zlikwidowano kiedyś łącznie około 7 tys. km linii kolejowych. Pojazdy autonomiczne i rowery na jednej trasie, zbudowanej na dawnym torze, to może być interesująca technologia dla wielu miejscowości. Tylko gdzieś trzeba udowodnić jej przydatność. My chcemy właśnie to zrobić na Dolnym Śląsku.
Grzegorz Chmielowski