Pojęcia życie i śmierć w języku urzędników nie mają znaczenia

Czytaj dalej
Fot. Pixabay/Engin_Akyurt
Dorota Witt

Pojęcia życie i śmierć w języku urzędników nie mają znaczenia

Dorota Witt

Dlaczego liczba przeszczepów w Polsce z roku na rok spada? Rozmowa z prof. Zbigniewem Włodarczykiem, szefem Kliniki Transplantologii i Chirurgii Ogólnej w Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy, jedynym w województwie ośrodku, gdzie przeszczepia się nerki.

W 2012 roku liczba przeszczepów w Polsce wynosiła 1500, a w tym roku (do października) przeprowadzono 1200 takich operacji - wynika z danych Poltransplantu. Skąd ta różnica?

Na te kiepskie statystyki składa się kilka czynników. Transplantologia to dziedzina medycyny, w której bardzo istotny jest aspekt społeczny - ona nie istnieje bez akceptacji społecznej. Akceptacji nie będzie bez edukacji, a tu działają głównie Ministerstwo Zdrowia (któremu łatwiej - mam wrażenie - zapłacić za to, by bohater popularnego serialu zachorował i przeszedł przeszczep czy za materiał na temat transplantologii w telewizji śniadaniowej niż rozpocząć rzetelną, szeroką kampanię) i Kościół. Tak, ten drugi ma w tym kraju ciągle sporo do powiedzenia i choć Jan Paweł II jednoznacznie pozytywnie wypowiedział się o idei dawstwa narządów, więcej jeszcze: wytłumaczył wierzącym, jak rozumieć śmierć mózgu, Kościół od lat na ten temat milczy. Gdyby tylko milczał, nie było jeszcze najgorzej.

Nie widziałem dotąd kapelana, który na oddziale szpitalnym wspierałby pacjenta, czekającego na przeszczep od zmarłego dawcy czy jego rodzinę. Słyszałem za to o tym, że Kościół pozwala na organizowanie pogadanek, podczas których padają nieprawdziwe informacje na temat przeszczepów, a mity powielają osoby, które firmują swoje poglądy habitem czy sutanną albo tytułem doktora. Wracając do przyczyn spadku liczby przeszczepień: udział ma w nim organizacja pracy w szpitalach, w których pobiera się narządy. Chylę czoło przed anestezjologami, którzy godzą się podjąć stwierdzenia śmierci mózgu u pacjenta. To skomplikowane i czasochłonne. Dość powiedzieć, że dziś robi się to tylko w co trzecim szpitalu z potencjałem donacyjnym (takim, gdzie można pobrać i przeszczepić narząd), w pozostałych nie. Mówiąc wprost - przeszczepia się mniej narządów, bo mniej się ich pobiera.

Transplantologia zaczyna być dziedziną bardzo niedofinansowaną. Obowiązujące wyceny, według których rozliczamy się z Narodowym Funduszem Zdrowia, zostały zatwierdzony kilkanaście lat temu. Kilkanaście lat i odtąd ani drgnęły!

Podobno szpitalom nie opłaca się zgłaszać dawcy - procedury długo trwają i dużo kosztują.
System, który przed laty wdrożyło Ministerstwo Zdrowia i Poltransplant jest niewydolny.

W Hiszpanii na milion mieszańców przypada 50 dawców - to najlepszy wynik w Europie. W Polsce 14 - to ogon Europy.
I właśnie hiszpańskie rozwiązania postanowiono przełożyć na nasze warunki. Idea była słuszna: w szpitalach mieli zacząć pracować koordynatorzy, niezależni od dyrekcji szpitala i niezależni od pracujących w nim anestezjologów. Mieli pomagać w rozpoznawaniu śmierci mózgu, zgłaszać dawców narządów, czuwać nad procesem przygotowania dawcy, a za to wszystko dostawać godziwe wynagrodzenie. Mieliśmy mieć kalkę sprawdzonego systemu, a mamy jego parodię. W całym kraju, w szpitalach z potencjałem donacyjnym, pracuje ponad stu koordynatorów, są zatrudniani przez dyrektorów placówek jako członkowie zespołu oddziałów intensywnej terapii. Gdzie więc mowa o niezależności? A i godziwego wynagrodzenia brak. Środki, które na ten cel przekazuje Poltransplant są żałosne. Dobrze, powiem wprost: koordynator dostaje od Poltransplantu 250 zł miesięcznie. Jaką pracę można wykonać za te pieniądze?

Pojęcia życie i śmierć w języku urzędników nie mają znaczenia
Dariusz Bloch Prof. Zbigniew Włodarczyk kieruje Kliniką Transplantologii i Chirurgii Ogólnej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. Jurasza w Bydgoszczy

Chyba nie tylko dla nich brakuje pieniędzy.
Transplantologia zaczyna być dziedziną bardzo niedofinansowaną. Obowiązujące wyceny, według których rozliczamy się z Narodowym Funduszem Zdrowia, zostały zatwierdzony kilkanaście lat temu. Kilkanaście lat i odtąd ani drgnęły! Nie pojmuję, jak można pozwalać na długie dializowanie pacjentów zamiast zabiegać o to, by dostali przeszczep nerki. W skali kraju z roku na rok przeprowadzono o 300 mniej przeszczepień nerek. Przygotowanie jednego pacjenta do operacji, zabieg, opieka nad nim po przeszczepie - wszystko to w pierwszym roku kosztuje ok. 60 tys. zł. W każdym kolejnym roku po przeszczepie opieka nad takim pacjentem będzie kosztowała ok. 20 tysięcy. Rok dializowania jednego pacjenta to także koszt 60 tys. zł. Tylko że jeśli nie dostanie przeszczepu, tę kwotę będzie trzeba wydawać co roku. Prosty rachunek: 300 pacjentów, którym nie zrobiono przeszczepu musi być dializowanych. Pomnóżmy to przez 40 tys. (o tyle mniej niż dializowanie kosztowałoby jego leczenie w drugim i kolejnych latach po przeszczepie). To daje jakieś 12 milionów złotych rocznie. Nie wspominam nawet o skutkach i kosztach niezrealizowanych przeszczepach serca, wątroby, bo ci pacjenci po prostu bez tych operacji umarli. A w urzędniczym języku takie pojęcia jak „śmierć” i „życie” nie mają większej wartości.

Może coś się z tą sytuacją robi, może działa Krajowa Rada Transplantologii, może minister zdrowia?
Krajowa Rada Transplantologii od pewnego czasu pozostaje nieaktywna, a minister zdrowia, który powinien wsłuchiwać się w jej opinie, nie przejmuje się nią.

W Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy przeszczepiono w tym roku 38 nerek. Mniej niż w latach ubiegłych.

Nerki przeszczepia się także od żywych dawców.
Przeszczepy rodzinne to w Polsce niewielki odsetek wszystkich takich zabiegów.W Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy w tym roku robiliśmy dwa przeszczepy nerek od żywych dawców, choć przygotowywaliśmy do takich operacji więcej par. Niestety ze względów medycznych nie do wszystkich zabiegów doszło. Jesteśmy chorym społeczeństwem, a dawca musi być zdrowy. Nefrolodzy informują pacjentów o możliwości przeszczepu już po rozpoczęciu dializowania. Kiedy i chorzy, i jego bliscy zdążyli przywyknąć do dializ, nauczyli się funkcjonować w przeorganizowanej codzienności, dowiadują się, że mieliby przechodzić długi proces przygotowujący do operacji. To nie mobilizuje rodzin do działania. Przeszczep w sytuacji tych pacjentów powinien być podstawowym rozwiązaniem, pierwszą możliwością leczenia zaproponowaną przez lekarza, nie jedną z kilku opcji do wyboru.

Na przeszczep czeka się u nas 8-10 miesięcy. Krótko w porównaniu z oczekiwaniem w innych krajach. Więc co, sukces?
Żaden sukces. Po pierwsze to średni czas oczekiwania. Może pacjent dostanie nerkę po dwóch tygodniach od rozpoczęcia dializ, a może po pięciu latach. Po drugie: ten krótki czas oczekiwania nie jest wynikiem dużej liczby przeszczepów, ale małej liczby zgłoszeń biorców.

To znaczy, że stacjom dializ nie opłaca się zgłaszać biorców?
Nie używałbym kategorii opłacalności. Problem znowu jest złożony. Wśród nefrologów pokutuje mit, że pacjent może dostać nerkę dopiero po tym, jak przez jakiś czas będzie dializowany. NFZ sfinansuje tylko jedną procedurę zgłaszania na listę biorców, a jest ona czasochłonna i skomplikowana. Potrzeba szeregu konsultacji. Proces się wydłuża. Czasem za bardzo, fakt. Byłem biegłym w takiej właśnie sprawie: pacjent złożył zawiadomienie do prokuratury, podnosił, że proces przygotowania go do wpisania go na listę oczekujących na przeszczep był za długi. I rzeczywiście: stwierdzono przewlekłość postępowania przygotowawczego. W sumie na zakwalifikowanie czekał dwa lata, podczas gdy powinno to trwać jakieś sześć miesięcy. Pacjent wygrał przed sądem. Ale trzeba pamiętać, że każdy rok na dializach pogarsza długoterminowe rokowania chorego i zmniejsza jego szanse na powrót do zdrowia, gdy przeszczepu już się doczeka.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.