Pokazali, co to jest wolny polski duch
- Pobyt w Potulicach był konsekwencją tego, co robiliśmy w 1980 i 1981 roku. Najważniejsze, że przeżyliśmy - konstatuje Andrzej Cierzniakowski.
Jest 13 grudnia 1981 r. Noc. Miliony Polaków jeszcze nie wiedzą, że w niedzielę obudzą się w kraju, w którym od kilu godzin trwa stan wojenny. Dla tysięcy rodaków, w tym przedstawicieli przedsierpniowej opozycji i działaczy NSZZ "Solidarność" ta noc była wyjątkowa.
Jak nas nie rozwalili, to znaczy, że przegrali
W sierpniu 1980 r. Andrzej Cierzniakowski pracował w "Miastoprojekcie". - Po powstaniu "Solidarności" wszedłem w skład Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego "S". Reprezentowałem w nim grupę Biur Projektowych - wspomina.
Żartuje, że "poprzez powielacze zaczął się jego kontakt z MKZ". - Dowodem jest zdjęcie, która trafiło na wystawę przygotowaną przez IPN.
Wieczór, 12 grudnia 1981 r. Cierzniakowski spędził w mieszkaniu Ryszarda Helaka, swojego związkowego szefa, a prywatnie przyjaciela, z którym kiedyś pracował w "Miastoprojekcie". - Do domu Ryszarda przyszło czterech panów. Mówili, że milicja złapała jakiegoś włamywacza, który powołuje się na Helaka i dlatego on ma się z nimi pofatygować na komendę, w celu konfrontacji. Ot, taką sobie bajeczkę wymyślili. Uznałem, że coś tu "śmierdzi", dlatego chciałem się jak najszybciej oddalić. Zanim opuściłem mieszkanie, Ryszard złapał za telefon, by zadzwonić do żony, która była u swojej matki, ale telefon milczał -opowiada. - Zszedłem więc na dół, bo na parterze w bloku był automat, ale też nie działał. "Smutni panowie" puścili mnie bez przeszkód. Po chwili wróciłem po coś na górę, ale zaraz zszedłem ponownie. Mój "maluch" stał na parkingu. Na dworze było minus 15, więc samochód nie zapalił. Gdy wychodziłem z auta, byli już przy mnie. Usłyszałem: "Pan pozwoli z nami". Potem dowiedziałem się, że pod moim domem esbecja jeszcze długo na mnie czekała.
Jeszcze tej nocy znalazł się w Zakładzie Karnym w Potulicach (więzienie zamieniono na ośrodek odosobnienia). - Nie mam traumatycznych wspomnień z tym miejscem - zapewnia pan Andrzej. - Robiłem to, co trzeba było robić w tamtym czasie, a pobyt w ośrodku dla internowanych był tego konsekwencją. W tę grudniową noc jechaliśmy w nieznane. Gdy zobaczyłem, że przywieźli nas do więzienia, uznałem, iż nie jest źle, bo jesteśmy pod kontrolą.
Przeżyliśmy - to jest najważniejsze!
W tym samym transporcie do Potulic znalazł się Gerard Lewandowski, grafik MKZ (potem Zarządu Regionu NSZZ "S"). - Właśnie Gerard przypomniał, że jak przyjechaliśmy do Potulic, to wygłosiłem coś, co można nazwać proroczą przemową. Powiedziałem: - Jak nas nie rozwalili, to znaczy, że przegrali!
Cierzniakowski potwierdza, że warunki więzienne były bardzo spartańskie. - Dla kogoś, kto nigdy nie był za kratami, z pewnością był to trudny czas. Najgorsze były początki. Potem wiele się zmieniło. Okres pobytu w Potulicach wspominam jako czas nauki i dokształcania się. Byli wśród nas naukowcy z UMK, ludzie zaangażowani społecznie, robili kursy, prelekcje.
Wolność odzyskał dopiero 8 grudnia 1982 r. Dlaczego pozostał w odosobnieniu prawie przez rok? - Nie wiem. Chyba mi się podobało - żartuje. - Siedziałem w sumie 360 dni.
Po wyjściu na wolność wrócił do "Miastoprojektu", jak mówi "na deskę". W grudniu 1983 r. wyemigrował do Szwecji. Kontaktu z krajem nie zerwał. Bywa w rodzinnej Bydgoszczy. Na obchody 35. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, które odbywały się w Potulicach 29 sierpnia też przyjechał.
- Spędziłem za kratami dwanaście miesięcy, ale warto było. Niczego nie żałuję - zapewnia Cierzniakowski.
Kordon strażników i głos Jaruzelskiego
13 grudnia, nad ranem, Ireneusz Jurałowicz wysiadał z kibitki przed bramą więzienia w Potulicach. - Dochodziła godzina czwarta, kiedy opuszczaliśmy milicyjne "suki". Przywitał nas kordon strażników z tarczami i psami - wspomina Jurałowicz, w sierpniu 1980 r. przywódca strajku w Fabryce Form Metalowych "Formet", potem lider zakładowej "S".
Nie kryje, że wtedy naprawdę się bał. - Kiedy dostałem decyzję o internowaniu, nie było we mnie strachu. Ale gdy nas wieźli w nieznane, to mówili, że na białe niedźwiedzie jedziemy. Jak zobaczyłem tylu strażników, to ogarnął mnie strach. Potem przez głośniki puścili przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego.
Po Jarułowicza przyszli do domu. Wyważyli drzwi.
- U mnie to samo zrobili. Najpierw chciałem ich wpuścić, ale szybko się rozmyśliłem, więc wysadzili drzwi. Siedziałem do czerwca 1982 roku - najpierw w Potulicach, potem w Strzebielinku - przypomina Bolesław Magierowski, organizator strajku w Zakładach Urządzeń Okrętowych "Famor", od października 1980 r. przewodniczący Komisji Zakładowej, od września 1980 do czerwca 1981 r. członek Prezydium MKZ.
I Jurałowicz, i Magierowski przyznają, że najgorsze wspomnienia z Potulic dotyczą Wigilii. - Była okropna. Panował wielki smutek. Podzieliliśmy się opłatkiem - opowiada Magierowski.
Jurałowicz dodaje: - Dopiero w styczniu wywalczyliśmy trochę swobody - na godzinę lub dwie otwierano cele, mogliśmy się odwiedzać. Zapamiętałem porucznika Zimnego, który był naszym "wychowawcą". Jego nazwisko podaliśmy do Radia Wolna Europa. Nie był w porządku, nie zachowywał się dobrze wobec ludzi.
Ksiądz Kutermak przemyca grypsy
Obecność duchownych za kratami łagodziła stres i niosła nadzieję. W Potulicach kontakt z internowanymi miał ks. Józef Kutermak. Duchowny nie tylko odprawiał co tydzień msze święte w potulickim więzieniu, nie tylko spowiadał internowanych, ale także pomagał osadzonym w wielu sprawach. Dzięki przemyconemu za kraty aparatowi fotograficznemu, możliwe stało się dokumentowanie życia "w internacie".
Każdy przyjazd ks. Kutermaka był okazją, by podsunąć duchownemu grypsy. Niezwykle aktywni byli młodzi działacze "S" z Torunia, zawodowo związani z UMK.
Z czasem rygor z pierwszych tygodni odosobnienia stał się dla internowanych mniej dokuczliwy.
Ireneusz Jurałowicz wspomina: - W takie dni jak 16. każdego miesiąca (data wyboru krakowskiego biskupa Karola Wojtyły na papieża - przyp. H.S.) czy 31 sierpnia (rocznica Porozumień Sierpniowych - przyp. H.S.) odbywały się zbiorowe śpiewy, paliliśmy świeczki. Strażnicy na wieżyczkach byli mocno skonsternowani.
Ubikacja z bardzo kusą zasłonką
Internowanych ulokowano w pawilonie VII, który został opróżniony z więźniów kryminalnych. - W nocy musieli "czyścić" cele, bo gdy nas tu zapakowali, na stole stało jedzenie poprzedników - wspomina Zbigniew Ankiersztajn ze Służewa, który razem z wieloma innymi osobami internowanymi w Potulicach wszedł po latach za więzienne mury. Stało się tak przy okazji regionalnych obchodów 35. rocznicy Polskiego Sierpnia.
- Tak, to nasza cela. Poznaję, choć wtedy był tu większy tłok. Stały cztery dwupiętrowe prycze, teraz jest dużo luźniej - mówi Adam Dolata, w latach 80-tych pracownik "Towimoru". Był w jednej celi ze Ankiersztajnem. - Drzwi do ubikacji też nie było. Od reszty celi ten kąt odgrodzony był kusą zasłonką.
Powiedzieć, że warunki sanitarne były fatalne, to tak jakby nic nie powiedzieć.
Ankiersztajn: - U dołu ściany, za pryczami były dziury, którymi przekazywaliśmy sobie informacje między celami. Strażnicy przymykali na to oko, bo chcieli mieć spokój. Naprawdę potrafiliśmy nie tylko na całe gardło śpiewać hymn państwowy, ale także bardzo głośno krzyczeć.
29 sierpnia 2015 roku na ścianie Zakładu Karnego w Potulicach odsłonięto pamiątkową tablicę poświęconą działaczom „Solidarności” i innych organizacji, internowanym i więzionym przez władze PRL, po wprowadzeniu stanu wojennego. Inicjatorem odsłonięcia tablicy był ówczesny wicemarszałek senatu Jan Wyrowiński (był internowany w Potulicach i Strzebielinku). Tablicę wykonał prof. Andrzej Borcz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, autorem tekstu inskrypcji i informacji historycznej jest dr Krzysztof Osiński z Delegatury IPN w Bydgoszczy.
To podczas tych uroczystości Jan Stanisław Ciechanowski, szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych mówił: „Oddajemy dzisiaj hołd bohaterom wolnej Polski, którzy podczas ciemnej nocy komunistycznej dyktatury tzw. PRL-u pokazali, co to jest wolny polski duch. To miejsce szczególne, w którym tak wielu rodaków zginęło tylko dlatego, że byli Polakami. I pewnie nie przypadkowo skorzystano z tego, że był tu zakład karny, w którym można było po raz kolejny, w ramach totalitarnej dyktatury, skryminalizować bohaterów.