Pokazujemy, że zależy nam na przyszłości miasta
Rozmowiamy z dr Agnieszką Opalińską z Uniwersytetu Zielonogórskiego o konsultacjach społecznych i zmianach w mieście.
Jest pani pracownikiem naukowym, ale angażuje się też pani w działalność społeczną. Skąd ta chęć zmiany w mieście?
Zawsze byłam naukowcem, który próbuje realizować teoretyczne założenia w praktyce. Staram się pokazać, że świat nauki też jest bardzo praktyczny. Te założenia naukowe można przełożyć na konkretne efekty, chociażby w procesach rewitalizacji czy społecznych.
Na czym polega metoda bottom up, której używa pani badaniach?
To jest jedna z metod konsultacji społecznych, polegająca na tym, że mieszkańcy od początku do końca uczestniczą w procesie zmiany przestrzeni ich otaczającej. Ważne jest to, że inicjatywa musi wyjść od nich samych. To mieszkańcy muszą zauważyć, że wokół nich jest coś, co należałoby zmienić.
Jak wygląda to na konkretnym przykładzie?
Emilia i Paulina,mieszkanki ul. Chmielnej ,zauważyły, że w ich okolicy nic się nie dzieje i dobrze by było, żeby powstał tam plac zabaw. Zawiązały więc grupę inicjatywną. Dobrze, jak w tej grupie są społecznicy, naukowcy, architekci, lokalna władza i sami mieszkańcy.
I co taka grupa robi?
Organizuje wydarzenie, luźne spotkanie, tak, by każdy mógł się wypowiedzieć. Ten piknik, warsztaty mogą mieć formę plastyczną. To chodzi o to, że każdy może dorzucić swój kamyczek. Efekty tych warsztatów trafią do architekta, do moderatora i potem jest to przekładane na konkretne zapotrzebowanie. Z tym projektem udajemy się do tego, kto odpowiada za dany teren, do którego on należy. Taki projekt nie tylko realnie wpływa na przestrzeń, ale też na lepszą komunikację, integrację. Chodzi o to, by ludzi wyciągnąć z domu, bo obecnie mało mamy okazji do sąsiedzkich kontaktów. Kiedy już wszystkie formalności zostaną załatwione, to dochodzi do realizacji marzenia. Podczas niej grupa inicjatywna też jest obecna. Pilnuje wykonawcę, żeby wszystko szło zgodnie ze społecznymi założeniami.
Czy mieszkańcy realnie się w angażują w takie pomysły?
Oczywiście. To nas zaskoczyło, że tyle ludzi przychodzi, bo czują, że to jest ich miejsce. Mieszkańcy czują się docenieni, że ich głos ma znaczenie.
Czy teraz mieszkańcy częściej zgłaszają się do pani?
Jesteśmy na finale realizacji pomysłu z przestrzenią na Jędrzychowie, zgłosiła się grupa ze Słubic. Rozmawiamy też o kolejnych terenach w Zielonej Górze. Zobaczymy, co uda nam się zrobić. Pomysłów jest coraz więcej.
Organizuje też pani finał WOŚP w mieście. Skąd chęć pomagania?
Chciałabym, żeby moje dzieci wiedziały, na czym polega pomaganie, że warto angażować się w takie akcje. Moje dzieci też korzystały ze sprzętu, jako niemowlaki, który został ufundowany przez WOŚP. W tym roku będzie mała scena rodzinna i przyjazna. To ciekawy pomysł, bo dzieci poznają tę inicjatywę, będą mogły wrzucić coś do puszki i pomóc innym. Jeśli coś ma się zmienić, to trzeba zacząć od najmłodszych.
Co musi zmienić się w mieście?
Chciałbym, by ludzie nauczyli się rozmawiać, otwierać na innych. Uwierzyć, że coś może się udać. Często słyszę o ciekawych inicjatywach, ale ludzie mówią, że nie warto się tego podejmować, bo i tak nie wyjdzie. Zmieńmy to! Napisaliśmy, w zaangażowaniu ze stroną społeczną, władzami miasta, społecznikami, regulamin konsultacji społecznych. Udało się go wspólnie wypracować. Może to jest właśnie ten krok – by otworzyć się na wspólne działania społeczne, bo one są trudniejsze, dłuższe, ale budują trwałe relacje. Zielona Góra ma potencjał, by być miastem społecznym. Może w przyszłości nasze miasto będzie otwarte? Wydaje mi się, że robimy kroki w tym kierunku.
Co sprawia pani w pracy radość?
Cieszące się dzieci. Mam satysfakcję, że udało się na Chmielnej stworzyć tę przestrzeń rekreacyjno-sportową doprowadzić ją od A do Z.
Dziękuję za rozmowę.
Natalia Dyjas