Pokémon, czyli jak wyszedłem z redakcji łapać dziwne stworki. Mogę Was tego nauczyć
Postanowiliśmy sprawdzić, jak działa gra, która podbiła serca milionów ludzi na całym świecie. Nasz dziennikarz chwycił smartfona i ruszył w miasto na poszukiwania jak największej ilości Pokémonów
Miliony graczy na całym świecie, wpatrzonych w telefony, Nintendo droższe nawet od Sony, a wszystko to za sprawą jednej gry mobilnej - Pokémon GO. Podbiła serca nie tylko młodych, ale też nieco starszych. Na czym polega? To aplikacja, która zachęca użytkowników do szukania w realnym świecie mitycznych stworzeń, wyświetlanych na ekranach telefonów. Tak, to nie żart. Jeśli widzicie ludzi, wpatrzonych w ekrany smartfonów, goniących bez ładu, składu po ulicach czy parkach, to właśnie oni. Dlaczego to robią. I to na całym świecie? Postanowiłem sprawdzić osobiście, jak działa gra, której stworzenie okazało się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Chwyciłem smartfona, wyszedłem na ulice Rybnika i ruszyłem na poszukiwania... Pokémonów.
Kto zostanie mistrzem?
„Niniejszym oświadczam Pokémonom świata: Ja będę mistrzem Pokémon! Nim właśnie będę!” - brzmi znajomo? Te słowa wypowiedział Ash Ketchum, główny bohater kultowego animowanego serialu „Pokémon”. Oświadczenie padło w pierwszym odcinku, dzień przed rozpoczęciem przygody Ash’a z Pokémonami. Teraz podobne słowa padają z ust milionów graczy na całym świecie, którzy chwytają smartfony i co tam im jeszcze pod rękę wpadnie, by zagrać w Pokémon GO - mobilną grę od firmy Nintendo.
Od czego zacząć? Od zalogowania się i wybrania postaci, którą będziemy się poruszać - możliwe jest wybranie płci, a także drobna modyfikacja stroju naszego bohatera. Później oczywiście nadajemy mu imię, choć trzeba zaznaczyć, że wiele z nich jest już zajętych. W moim przypadku pada na: „xBarttek”. Niezbyt wymyślne, zdaję sobie z tego sprawę, ale w końcu nie chodzi tu o nazwę bohatera, a o zabawę. A ta zaczyna się już od pierwszego załadowania się gry.
- Uważaj na otaczających cię ludzi i przedmioty. Nie wchodź na tereny niebezpieczne - brzmią komunikaty przed załadowaniem się gry. Nie wszystkie na początku powstania Pokémon GO były wyświetlane, ale od czasu rozprzestrzenienia się gry na inne kraje (dla Europy, w tym Polski, oficjalnie gra stała się dostępna 16 lipca - red.) i wynikających z tego coraz liczniejszych wypadków, o czym później, dodatkowe informacje pojawiły się prędko. Wracając jednak do gry - klikamy „ok” przy każdym komunikacie, a gdy te znikną, zaczynamy.
Pokémon GO wykorzystuje technologię rozszerzonej rzeczywistości, co w skrócie polega na tym, że stworzony przez nas bohater porusza się po mapie okolicy, w której aktualnie się znajdujemy. Tym samym każdy nasz krok w prawdziwym świecie zostaje odwzorowany w grze. Stałem akurat na rybnickim deptaku, kiedy wokół mojego bohatera pojawiły się trzy pierwsze, podstawowe Pokémony - Bulbasaur (typ trawiasto-trujący), Charmander (typ ognisty) i Squirtle (typ wodny). Wybrałem pierwszego z sentymentu, bo uwielbiałem go w czasach dzieciństwa, a po kliknięciu w stworka na ekranie telefonu, Bulbasaur pojawił się przede mną na... deptaku.
- Robi pan zdjęcia? - pyta jedna z mieszkanek Rybnika, w którą akurat wycelowałem telefonem. - Nie, łapię Pokémony - odpowiadam, a uśmiechnięta pani stwierdza, że jej syn też „gra w te stworki”. Nie przedłużając, kilka zamaszystych ruchów dłoni, zaczynając od PokéBalla (takiego „pojemnika” na Pokémony - red.) i kończąc na stworku, łapię Bulbasaura. Najpierw kulka rusza się trzy razy (w tym czasie Pokémon może się jeszcze z niej wydostać), a gdy wszystko jest w porządku - następuje charakterystyczny dźwięk, wokół PokéBalla pojawiają się gwiazdki i gotowe - pierwszy stworek złapany. I na tym właściwie polega cała gra. Na tym, by „złapać je wszystkie”, jak głosi popularne hasło z animowanego serialu. Chodzę więc w pobliżu rybnickiej Bazyliki, przy fontannie łapię wodne Pokémony, a w parku niedaleko Kampusu trawiaste.
Przy okazji gry mamy oczywiście jeszcze dodatkowe przedmioty, które mogą leczyć nasze Pokémony, wskrzeszać je, inne osłabiać, czy ułatwiać nam ich schwytanie poprzez korzystanie z lepszych PokéBalli. Do tego mamy przedmioty zwabiające Pokémony wokół nas lub w dane miejsce - tzw. PokéStopy, czyli prawdziwe lokacje, które dają nam przedmioty, gdy w realnym świecie do nich dojdziemy i klikniemy w specjalne znaczniki. Do tego mamy walki w Gym’ach, czyli zdobywanie dla nas i naszej frakcji (którą wybieramy po zdobyciu 5. poziomu spośród trzech możliwych - red.) danych lokacji i parę innych, mniej istotnych opcji. W planach jest jeszcze stworzenie możliwości wymiany Pokémonów i walki między graczami. Najważniejsza zasada w grze? Chodzić, chodzić i jeszcze raz chodzić - no, ewentualnie jeździć na rowerze. Bo tak też można.
Niebezpieczna gra? To zależy...
Przy okazji spacerów po Rybniku i zbieraniu coraz to nowszych okazów Pokémonów (a warto to robić, bo po przejściu wyznaczonej ilości kilometrów ze specjalnych jajek wykluwają się rzadkie Pokémony - red.), często zdarzało mi się, że się zapatrzyłem. A to prawie w kogoś wszedłem, a to uderzyłem w ławkę czy wtargnąłem na drogę dla rowerzystów. I trochę racji w tym jest, że Pokémon GO może być niebezpieczne. Ale, jak celnie wskazują internauci, to nie gra jest tego powodem, a nieostrożni ludzie. Bo trzeba mieć na uwadze, że wciąż jesteśmy w realnej rzeczywistości. Zaś to, że nasz Pokémon może zostać przez nas wskrzeszony nie znaczy, że w prawdziwym świecie również można to zrobić... Zwłaszcza że przypadki śmiertelne przy okazji gry miały już miejsce. Media na całym świecie informowały o przypadkach takich jak znalezienie martwego ciała w jeziorze po tym, jak jeden z graczy chciał złapać na moście rzadkiego Pokémona i spadł. Było też zdarzenie z 18-latkiem z Gwatemali, który razem z kuzynem włamał się do jednego z domów w mieście Chiquimula, by zdobyć rzadkiego Pokémona, i został zastrzelony przez właściciela posiadłości.
Gra wzbudza także wiele kontrowersji, jeśli chodzi o miejsca, w których można złapać Pokémony. Mowa tu o Muzeum Holocaustu, Auschwitz czy łapaniu Pokémonów przy okazji wizyty papieża na Jasnej Górze. Bo o tym, że łapanie stworków w miejscu, w którym zginęły setki osób jest niestosowne, powinni wiedzieć wszyscy. Zwłaszcza że dane typy Pokémonów pojawiają się w lokacjach, które odpowiadają ich specyfikacji. A przynajmniej tak mają się pojawiać, bo na razie ta część gry nieco szwankuje. W każdym razie, idąc tym tropem - nad wodą znajdziemy Pokémony typu wodnego, w parkach Pokémony trawiaste, w górach skaliste. I tak dalej.
Co jednak w przypadku, kiedy ktoś sobie nie życzy, by w danym miejscu Pokémony występowały? Takie pytanie po raz kolejny, po aferze z Pokémonem typu trującego w Auschwitz, padło w czasie Światowych Dni Młodzieży, kiedy gracze chcieli urządzić sobie polowanie na stworki w trakcie wizyty papieża Franciszka w Częstochowie. Pikachu obok papieża?
- W teorii jest możliwe wyłączenie obszaru z pokazywania się stworków i zdezaktywowanie PokéStopów, ale to tylko teoria. Trzeba skontaktować się z twórcami aplikacji i ich o to poprosić. Jest szansa, że się zgodzą, choć równie dobrze mogą tego nie robić - mówi Piotr Grabiec, pracownik Spider’s Web, bloga o nowych technologiach, i specjalista w temacie Pokémon GO. Jak zapewniają w Spider’s Web, wówczas jedyna zmiana, jaka by nastąpiła to niemożność łapania Pokémonów na danym terenie, bo po prostu stworki by się tam nie pojawiały.
- Jeszcze nie było takiej sytuacji, by twórcy wyłączyli jakiś teren z aplikacji. W przypadku Muzeum Holocaustu bardziej prawdopodobne jest, że gracze po prostu poszli po rozum do głowy i przestali łapać tam pokemony - mówi Piotr Grabiec ze Spider’s Web.
Socjolog: „To wcale nie jest zła gra”
- Widzę na swoim osiedlu w Tychach dziesiątki młodych ludzi, czasami nawet w moim wieku, którzy szukają Pokémonów. Plusem jest już sam fakt, że wyszli z domów. Do tego pojawia się wiedza i możliwość poznania topografii swoich miast. Instytucje, parki, cmentarze, miejsca pamięci, zabytki - to jest nie do przecenienia. Czytałem krytyczne uwagi na temat tej gry, ale ja doceniłbym jej pozytywne aspekty. Ostatnio odwiedził mnie mój krewny z Niemiec. Razem z moim synem ruszyli na poszukiwania tych stworków. Nie zgadzam się z tym, że to jest „ zła gra”, która odrywa od „ realu”, jak mówią niektórzy ortodoksi. Ona wymusza wyjście w przestrzeń, wzbudza zachowania społecznościowe i łączy tych wszystkich ludzi, a to jest najważniejsze - ocenia prof. zw. dr hab. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Jednego grze nie można odmówić: wyciągnęła na zewnątrz miliony młodych ludzi, którzy do tej pory niejednokrotnie większość czasu spędzali w domach przed komputerami.Osobiście przyłapałem się na tym, że też częściej chodzę po mieście, zamiast jeździć. Cóż, na piechotę łatwiej spotkać jakiegoś rzadkiego Pokémona...