Pokochał rodzinne miasto swej żony i jego pasją stała się historia Karlina
Krzysztof Szczeciński od 28 lat jest „ambasadorem” Karlina w Niemczech. Wciąż poszukuje świadków karlińskiej historii i sam odkrywa jej karty A Do muzeum przekazuje kolejne skarby.
Nie jest pan karliniakiem, a jednak to właśnie miasto, dokładnie historia Karlina, zajmuje szczególne miejsce w pana sercu. Dlaczego?
To dzięki żonie, która mieszkała w Karlinie przez osiem lat. Żona ma tu rodzinę, bardzo często przyjeżdżamy w odwiedziny. A historią interesowałem się od zawsze. Urodziłem się w Gdańsku i to przepiękna historia tego miasta najpierw mnie urzekła. Zacząłem zbierać dawne gdańskie pocztówki, później dokładnie to samo zacząłem robić w Karlinie.
Czym urzeka pana Karlino?
Tym, że miejsca, które widziałem na pocztówkach sprzed lat, odnajdywałem od razu. Te miejsca mało się zmieniły, a mnie interesowało, co w nich było. Co w nich się działo dawniej. Zacząłem wtedy zgłębiać historię miasta. Najpierw sam, później wspólnie z dawnymi mieszkańcami Karlina, którzy dziś mieszkają w Niemczech. Zaczęliśmy kolekcjonować pocztówki i dziś mamy ich już ponad dwieście. I mnóstwo pamiątek, które już dziś częściowo są eksponatami Muzeum Ziemi Karlińskiej.
Pocztówki złożyły się na piękną publikację - „Karlino na starych pocztówkach”.
I to właśnie dzięki niej poznaliśmy dawnych mieszkańców miasta. A później potoczyło się to lawinowo. Otwarcie Muzeum Ziemi Karlińskiej, konferencje historyczne, organizowane w Karlinie.
Jak udaje się panu docierać do ludzi, do eksponatów związanych z często bardzo zamierzchłą historią Karlina? Listy, które w środę przekazał pan do Muzeum pochodzą z 1603 roku. To prawdziwe skarby.
W służbie przeszłości stoi współczesność. To internet umożliwia mi wyszukiwanie takich skarbów w Austrii, w Niemczech, nawet w Stanach Zjednoczonych. Wiele udaje się zdobyć od dawnych mieszkańców miasta, również tych, którzy od czasu drugiej wojny światowej nie byli w Karlinie. Oni utrzymują ze sobą intensywne kontakty. Również dzięki wydawaniu Karlińskiej gazety „Körliner Zeitung”. Nawiązała się między nami korespondencja. Z panem Siegfriedem Knüt- terem, który podarował nam wspomniane listy, również koresponduję.
Czy pracuje pan w „Körliner Zeitung”?
Jestem nazywany w niej „szefem-korespondentem” (śmiech). Gazetę wydajemy w nakładzie 200 egzemplarzy, a czyta ją około tysiąc osób. Wysyłamy ją też do Karlina.
Co miesiąc w gazecie samorządowej publikuje pan artykuły, poświęcone historii miasta i gminy. Są to niezwykłe opowieści, gawęda z walorem edukacyjnym. Dotyka pan wątków sportowych, kulturalnych, pisze o kolei, gospodarce, motoryzacji. Może warto pomyśleć o złożeniu większej publikacji?
Zdradza pani nasze plany! Wspólnie z burmistrzem i szefową promocji myślimy o książce, którą można wzbogacić niepublikowanymi pocztówkami. Napisałem już sześćdziesiąt odcinków i może pod koniec przyszłego roku uda się nam zaprosić czytelników do lektury.
To przed nami, a za nami... mnóstwo prezentów. Do Muzeum Ziemi Karlińskiej przekazał pan z małżonką wiele eksponatów.
To głównie pamiątki osobiste dawnych mieszkańców, dokumenty ich rodziców, zdjęcia, przedmioty codziennego użytku, dyplomy mistrzów murarskich. Pierwszym eksponatem był pęk kluczy do ratusza, które należały do Hoffmanna, jednego z przedwojennych radnych. Co ciekawe, do niektórych zamków w ratuszu jeszcze pasowały! I jeden z cenniejszych eksponatów otrzymaliśmy od wnuka byłego mieszkańca, malarza Fischer - Cörlina. Ów wnuk pisał do byłego proboszcza w Karlinie o obrazie ołtarzowym, który namalował jego dziadek. Dzięki temu zdobyliśmy jego adres. Odwiedził nas. Ponieważ zbieramy wszystko, co związane jest z Karlinem, mamy na ścianach wiele obrazów Fischer - Cörlina. Powiedział, że nie widział jeszcze tylu rzeczy dziadka. Zdecydował się w zeszłym roku podarować nam dyplom chrztu swego ojca, namalowany przez dziadka. Pięknie oprawiony można podziwiać w muzeum.
Nie możemy zapomnieć o najnowszym prezencie, czyli listach podpisanych przez księcia Barnima, wystawionych w Starym Szczecinie 29 marca i 6 maja 1603 roku. Jak udało się je panu zdobyć?
Wiedziałem, że ktoś kupił je w domu aukcyjnym. Udało mi się nawiązać kontakt z ich właścicielem. Urodził się w Redlinie i przeprowadził się z rodzicami do Karlina. A listy łączą w sobie oba te miejsca. Jak już mówiłem, korespondowaliśmy z Siegfriedem Knütterem. Wysyłałem mu swoje artykuły, przesyłałem zdjęcia. W odpowiedzi wysłał mi właśnie te listy, prosząc, bym przekazał je do Muzeum Ziemi Karlińskiej.
To oryginały?
Dom aukcyjny ma swoich specjalistów, którzy potrafią to stwierdzić. Autentyczność potwierdzają znaki wodne.