Pokonała chorobę dzięki wsparciu swoich bliskich [zdjęcia]
Kiedy Ania Wyszkoni śpiewała z zespołem Łzy, jej piosenki uznawano za przejaw złego gustu. Nowa miłość odmieniła jej osobowość, a także muzykę.
Bardzo rzadko zdarza się, by gwiazdy popu opowiadały o swoich problemach życiowych podczas występów transmitowanych na cały kraj przez telewizję. Tym razem tak się jednak stało. W miniony weekend podczas Polsat SuperHit Festivalu, lubiana piosenkarka Ania Wyszkoni wyznała wszystkim oglądającym koncert celebrujący dwudziestolecie jej kariery, że do niedawna była poważnie chora. Mało tego - groziła jej również utrata głosu.
Zaskoczeni widzowie odetchnęli jednak z ulgą, gdyż wokalistka podsumowała swe wyznanie stwierdzeniem, że udało jej się pokonać chorobę i jest już w dobrej formie. Co dokładnie dolegało Wyszkoni - na razie nie wiadomo. Być może były to kłopoty z tarczycą.
- Przyjdzie taki moment, w którym o tym opowiem, żeby przestrzec inne osoby i zwrócić uwagę na problemy ze zdrowiem, które rzadko są poruszane w mediach. Kobietom powtarza się cały czas o badaniach piersi i innych podstawowych sprawach, natomiast u mnie to było coś zupełnie niespodziewanego. Ale pokonałam tę chorobę, pokonałam ją dzięki moim bliskim, którzy bardzo mnie wspierali - tłumaczy Faktowi piosenkarka.
Motyle w brzuchu
W trudnych chwilach pomagał Ani jej obecny partner - Maciej Durczak. To jeden z najbardziej znanych menedżerów na polskiej scenie muzycznej. Przez wiele lat prowadził zespół Ich Troje, doprowadzając go do ogólnopolskiego sukcesu. Teraz jego oczkiem w głowie jest właśnie Wyszkoni.
- Uwodziliśmy się nawzajem. Pamiętam, że kiedy Maciek zadzwonił do mnie, oficjalnie, jako menedżer, poczułam, że mocniej bije mi serce. W tamtym momencie zrozumiałam, że to dla mnie coś więcej niż kontakt służbowy. Na kolejne spotkanie jechałam przekonana, że będzie ono decydujące i powie mi wszystko o tym, co czuję. Rzeczywiście, kiedy go zobaczyłam, poczułam motyle w brzuchu - tłumaczy wokalistka w „Gali”.
Jej relacja z Maćkiem nie miała łatwego startu. On był wtedy w innym związku. Dlatego choć oboje od razu poczuli do siebie słabość, miłość rozwijała się powoli. Nawet kiedy byli już parą, przez pewien czas mieszkali osobno - ona na Górnym Śląsku, a on we Wrocławiu. Ale często byli razem, ponieważ Maciek otoczył Anię opieką menedżerską. Wyjeżdżali więc razem na koncerty.
- Muzyka jest naszą pasją, spędzamy wiele czasu słuchając jej i rozmawiając o niej. Nie zawsze są to łatwe i lekkie rozmowy, ale zawsze są bardzo twórcze. Staramy się obiektywnie oceniać wywiady, koncerty i występy telewizyjne. Z każdego wyciągamy wnioski. Potrafimy godzinami rozmawiać o naszych wspólnych muzycznych planach. Nie wyobrażam sobie życia z kimś, kto nie byłby związany z moją branżą i tym, co robię. Często podróżuję, koncertuję. Mam ten komfort, że mój ukochany podróżuje razem ze mną - wyjaśnia piosenkarka.
Po siedmiu latach postanowili wreszcie razem zamieszkać. Mimo to nie wzięli ślubu do dzisiaj. Niektórym trudno to zrozumieć, tym bardziej, iż Ania wielokrotnie deklaruje, że jest katoliczką.
- Staram się o tym nie myśleć na co dzień. Mam swoją wiarę w sercu i to jest najważniejsze. Chodzę do kościoła, kiedy czuję taką potrzebę. Wierzę w to, że Bóg dał mi mojego anioła, który mnie prowadzi. I to jest dla mnie główną siłą. Nie zastanawiam się nad instytucją Kościoła, zasadami, które ona ustala. Chociaż wiem, że dla niektórych to może być problemem. Szczególnie w ważnych momentach życiowych. Moja mama często mnie pyta, co zrobię, kiedy nie będę mogła przyjąć komunii podczas uroczystości pierwszej komunii mojej córki. Dla mnie to nie stanowi aż takiego problemu i myślę, że sobie poradzę - mówi nam piosenkarka .
Trudne momenty
Ania ma również oparcie w swych dzieciach. Młodsze z nich to czteroletnia córka Pola, która jest owocem związku z Maćkiem. Już kiedy miała roczek, jeździła z rodzicami w trasy koncertowe po Polsce. Z czasem stało się to jednak dla niej zbyt męczące - i dziś, kiedy muzyczna para rusza w drogę, ich pociecha zostaje z opiekunką lub którąś ze swoich babci w domu. Urodzenie Poli było jednak momentem, który mógł poważnie zaważyć na karierze piosenkarki.
- Przez dwa miesiące byłam tak zajęta Polą, że miałam wrażenie, że w ogóle zapomniałam, jak to jest być artystką. Miałam trudne momenty. Bardzo dużo o tym czytałam. Zastanawiałam się nawet, czy nie odwiedzić psychologa. Byłam spełniona jako matka, ale czegoś mi brakowało. Kiedy dwa miesiące po urodzeniu Poli wróciłam na scenę, poczułam, że zaczynam się odbudowywać emocjonalnie. Dzisiaj jestem spełniona w stu procentach - wspomina gwiazda w „Gali”.
Zupełnie inaczej było w przypadku pierwszego jej dziecka - piętnastoletniego syna Tobiasza. Chłopiec był dość absorbującym dzieckiem, źle sypiał, miał problemy zdrowotne. Być może spowodował to fakt, że Ania i jej ówczesny mąż, Adam Piguła, nie żyli ze sobą dobrze. Kiedy doszło do rozwodu, chłopczyk powoli się uspokoił. Ponieważ piosenkarka wyprowadziła się od męża, zamieszkała w domu rodziców na wsi Tworkowo koło Raciborza. No i mając obok siebie różne traktory i kombajny, chłopak postanowił, że będzie... rolnikiem.
- Tobiasz przez wiele lat próbował w sobie stłumić muzyczny talent, ale jako dwunastolatek przyznał się wreszcie, że chciałby być muzykiem. W tej chwili najbardziej ciągnie go kultura didżejska. Słucha Skrillexa, miksuje nagrania, jest totalnie zakręcony na tym punkcie. A córka zaczęła śpiewać, zanim zaczęła... mówić! Śpiewa bardzo czysto, więc sądzę, że odziedziczyła słuch muzyczny po mnie i Maćku - cieszy się piosenkarka.
Miłosna metamorfoza
Kiedy Ania miała pięć lat, obejrzała po raz pierwszy w życiu z rodzicami w telewizji festiwal w Opolu. -Ja też będę piosenkarką - ogłosiła po zakończeniu transmisji.
Rodzice traktowali początkowo te plany z przymrużeniem oka. Ale jednocześnie nie sprzeciwiali się tej pasji. Dziewczynka zaczęła więc uczęszczać na zajęcia tańca nowoczesnego, potem zaczęła uczyć się śpiewu i wreszcie w wieku szesnastu lat została wokalistką pop-rockowego zespołu Łzy. - Na początku było trudno. Chodziliśmy z nagranym materiałem od wytwórni do wytwórni. Nikt nie chciał z nami podpisać kontraktu, nie proponował żadnej formy współpracy. Ale się nie poddawaliśmy. Było nam o tyle łatwiej, że byliśmy bardzo młodzi i nie czuliśmy żadnej presji. Dla nas liczyło się tylko jedno: móc grać dla ludzi. I właściwie pocztą pantoflową dotarliśmy do mas. Dzięki naszej wytrwałości coraz więcej ludzi zaczęło nas rozpoznawać - tłumaczy wokalistka w serwisie Na Zdrowie.
Choć piosenki Łez cieszyły się popularnością wśród słuchaczy, grupa nie była grana w radiu i telewizji, bo uznawaną ją za „wieśniacką”. Muzycy jednak radzili sobie z tym, koncertując w całym kraju i sprzedając płyty po występach. W efekcie takie piosenki jak „Agnieszka” śpiewała cała Polska. Mimo sukcesów, w końcu między Anią a resztą zespołu zazgrzytało.
- Jestem kobietą i byłam wśród facetów, którzy mieli inną wrażliwość, chcieli inaczej grać. Kiedy nagrywałam pierwszą solową płytę, otworzyłam się, poznałam nowych ludzi i chciałam z nimi współpracować. A głównym problemem w zespole było to, że chłopcy chcieli pracować we własnym zamkniętym gronie. Postawili mi ultimatum, a ja nie lubię być stawiana pod ścianą. Znam swoją wartość. Po naszym rozstaniu zaczęli mnie oczerniać - mówiła.
Jako solowa artystka Ania zaprezentowała się w zupełnie innym stylu niż w Łzach. Ubrana bardziej elegancko, zaczęła śpiewać romantyczne piosenki o miłości, zdecydowanie bliższe muzyce popowej niż rockowej. I od razu odniosła wielki sukces.
- Moja metamorfoza w dużym stopniu związana była z życiem prywatnym. Poznałam Maćka, który jest moim menedżerem, i ta nowa miłość mnie uskrzydliła, jeszcze bardziej otworzyła na ludzi. Jak niemal każda kobieta, zawsze marzyłam o takim uczuciu: poznaję idealnego faceta, zakochujemy się w sobie, on jest romantykiem i mnie rozpieszcza. I taką filmową miłość znalazłam. To moje największe szczęście! - puentuje.