Polacy trzymają się dobrze. Ale czy Polska też?
Na pytanie: „Co słychać w polityce” odpowiadano kiedyś: „Chiny trzymają się mocno”. Pytając dzisiaj o to, co dzieje się w Polsce, można by odpowiedzieć podobnie: „Polacy trzymają się dobrze”, ale czy Polska też?
Dopiero co wróciłem z wakacji, gdzie starałem się stać z dala od polityki, zwłaszcza polskiej, choć odbywały się właśnie ważne spotkania z prezydentem USA, wskazujące na ważny, historyczny moment, rokujący nadzieję na uporządkowanie spraw naszego bezpieczeństwa wobec zagrożeń zewnętrznych, co jednak nie powstrzymało obecnego rządu polskiego od podjęcia nowej, ustawowej strategii wewnętrznej, której celem okazało się demolowanie demokratycznego systemu sądownictwa, po to, by je poddać całkowitej kontroli rządzącego układu partyjnego.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo proces destrukcji istniejącego porządku prawnego trwa już od października 2015 r., ale utarczki sejmowe dotyczące ustroju sądów powszechnych, Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa przybrały postać o takim nasileniu, które musi budzić niepokój i stawia pytanie, czy aby nie należałoby posłać tych „przedstawicieli narodu” bodaj na kilkudniowy kurs kindersztuby?
Nauczyliby się mówić po polsku zrozumiale, rozmawiać zachowując szacunek dla rozmówcy, unikać wyzwisk, a nade wszystko rozmawiać o problemach i uzasadniać swoje zdanie. Może już nie wypada prosić, choć chodzi o minimum grzeczności i taktu, by nie wchodzić w słowo rozmówcy, samemu wyrażać swoje poglądy krótko i pozwolić, by inni mieli czas na zajęcie swojego stanowiska.
Kuriozalne jest prowadzenie sejmowych obrad. Wygląda to tak, jak gdyby ktoś bił cepem o klepisko, a zanim mówca zdąży przedstawić swój pogląd, a zwłaszcza gdy braknie mu czasu na dokończenie zdania, prowadzący przerywa mu i wyczytuje nazwisko następnego.
Wystąpienia poselskie muszą być zgłoszone w odpowiednim trybie, chyba że przemawia poseł pełniący funkcję prezesa partii, mającej w Sejmie większość parlamentarną razem z koalicjantami. Wynika z tego, co zresztą zostało wcześniej powiedziane o całym społeczeństwie, że jego żaden tryb nie obowiązuje i może mówić nawet takie rzeczy, które powinny się natychmiast spotkać z reprymendą prowadzącego obrady, a nawet z upomnieniem i wydaleniem z sali obrad.
Swoi są traktowani normalnie, przeciwnikom politycznym, odbiera się głos w połowie zdania. Wynika z tego, że są równi i równiejsi, panowie i słudzy, dobrzy i źli, a większe prawa przysługują tym należącym do wyższej kasty.
Pytanie do prokuratury w epoce tzw. lepszej zmiany: czy godzi się milczeć, kiedy poseł oskarża opozycję o morderstwo brata i nazywa jej członków kanaliami? Czy można wierzyć ustawodawcom, że potrafią uchwalić taką reformę sądownictwa w Polsce, która każdemu odda to, co mu się należy i będzie ono bezstronne, skoro na forum parlamentu jednym pozwala na wszystko, a drugim zamyka usta?
Skandalem było przedstawienie projektów ustaw o ustroju sądów powszechnych, o SN i KRS bez konsultacji z powołanymi do tego organami, z opozycją, ze społeczeństwem, a nawet z prezydentem RP i uchwalenie ich w nocy w błyskawicznym tempie, odrzucając wszystkie poprawki. Nie wystarczy mieć większość, potrzebny jest jeszcze rozum, by nie działać w ustawodawstwie na wzór napadu na bank, ale dać wodze namysłom, poddać się krytyce.
Nie dziwię się, że skumulowanie tak wielu błędów spowodowało, że prezydent RP założył weto w stosunku do ustaw o SN i o KRS. Wielkie, może nawet podstawowe znaczenie w doprowadzeniu do tego weta miały wielotysięczne protesty w wielkich i mniejszych miastach Polski. Wreszcie prezydent RP usłyszał głos suwerena. Ale ten suweren chce więcej, bo ustawa o sądach powszechnych może być wykorzystana do czystki w sądach, celem ich upolitycznienia. Poczekamy. Może te weta pozwolą rządzącym wejść na właściwą drogę.