Polacy wielkim faworytem finału w Lesznie. Tego nie da się przegrać!
Drużynowy Puchar Świata to impreza jakby stworzona dla naszych żużlowców. W szesnastu dotychczasowych finałach reprezentacja Polski zdobyła jedenaście medali, w tym siedem złotych
Reprezentacja Polski jest zdecydowanym faworytem sobotniego finału Drużynowego Pucharu Świata.
- To miłe, że wszyscy widzą w nas kandydata numer jeden do złota. Za to jednak tytułów się nie przyznaje. Trzeba je wywalczyć na torze. A to już nie jest takie proste. Każdy z zespołów, który przyjedzie do Leszna, będzie chciał wygrać i nikt nie odda punktów za darmo. Jest takie powiedzenie „bij mistrza” i musimy być przygotowani na walkę o każdy metr toru - mówił na konferencji prasowej trener Marek Cieślak.
- Wiem, że jesteśmy faworytem, ale z tego powodu nikt medali nam nie da - mówi Marek Cieślak
Szkoleniowiec reprezentacji Polski, jeśli przed leszczyńskim finałem miał jakiś problem, to był to tylko i wyłącznie problem bogactwa, bo kandydatów do kadry było naprawdę wielu. Ostatecznie o medale pojadą ci, którzy na co dzień startują w Grand Prix, a więc Patryk Dudek, Bartosz Zmarzlik, Piotr Pawlicki oraz Maciej Janowski. Z tej czwórki tylko tego ostatniego nie było przed rokiem w Manchesterze, gdzie biało-czerwoni sięgnęli po tytuł mistrza świata. Można zatem stwierdzić, że w kadrze nie zaszły wielkie zmiany.
Jadą tylko najlepsi
- Drużynowy Puchar Świata to zawody, w który trzeba stawiać na najlepszych. I ja tak zrobiłem. Wszyscy nasi reprezentanci jadą w tym sezonie dobrze. Mają swoje wzloty i upadki, ale ogólnie są w bardzo dobrej formie. Przypominam tylko, że w kadrze są współlider klasyfikacji generalnej Grand Prix oraz trzeci zawodnik tego cyklu. Mowa o Patryku Dudku i Macieju Janowskim. Bartosz Zmarzlik to trzeci żużlowiec świata i najskuteczniejszy zawodnik polskiej PGE Ekstrali-gi. Do tego dochodzi miejscowy idol Piotr Pawlicki - wyliczał selekcjoner.
Leszno było już dwa razy gospodarzem DPŚ i za każdym razem te zawody wygrywali Polacy
Kandydatura tego ostatniego wzbudzała wśród kibiców najwięcej emocji.
- Piotrek jeździ w tym sezonie ze zmiennym szczęściem, ale nie zapominajmy, że nie tak dawno wygrał turniej Grand Prix na Łotwie - bronił zawodnika trener Marek Cieślak.
Sam Pawlicki zapewniał na konferencji, że zrobi wszystko, aby złoto ponownie trafiło w nasze ręce.
- To będzie dla mnie szczególny finał, bo rozgrywany w moim mieście i na moim torze, na którym przejechałem tysiące kółek. Gdziekolwiek jednak by się ten finał nie odbył, to i tak trzeba będzie ciężko na ten tytuł zapracować - stwierdził kapitan Fogo Unii.
Podobnego zdania byli na konferencji prasowej pozostali nasi reprezentanci.
- Chcę jak najlepiej pojechać i osiągnąć z reprezentacją kolejny triumf - mówił Bartosz Zmarzlik. - Jesteśmy tutaj po to, by walczyć o najwyższe cele. W ubiegłym roku, w bardzo podobnym składzie, daliśmy radę, więc liczę na to, że i tym razem staniemy na wysokości zadania. Ja dwa razy jeździłem w finale i za każdy razem Polska wygrywała. Teraz liczę na podobne rozstrzygnięcie - śmiał się Patryk Dudek.
Na tego zawodnika szczególnie liczą polscy kibice.
To przecież właśnie on wraz z Jasonem Doylem jest liderem tegorocznego cyklu Grand Prix.
- Na początku sezonu jeździłem w kratkę, ale w tym momencie wydaję się być w optymalnej formie. Tor w Lesznie? Jego geometria bardzo mi odpowiada. To właśnie na nim zdobyłem swoje tytuły mistrza Polski. Zarówno jako junior, jak i senior. Można więc powiedzieć, że to dla mnie szczęśliwy obiekt. Jest jednak wielu zawodników, którzy lubią się ścigać w Lesznie - dodał zielonogórzanin.
Kibice dadzą kopa
Kapitanem reprezentacji Polski w tym roku jest jednak Maciej Janowski.
- Pod nieobecność Jarka Hampela każdy z nas mógłby pełnić tę funkcję. Stanowimy zgrany kolektyw i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Ta dobra atmosfera powinna przełożyć się na wynik.
Czy czujemy presję? Raczej jest to motywacja, chęć pokazania się z jak najlepszej strony.
Wiemy, że podczas sobotniego finału Stadion Smoczyka zapełni się do ostatniego miejsca i bardzo się z tego powodu cieszymy. To powinno dać nam dodatkowego kopa - uważa wrocławianin.
On także wydaje się być w bardzo wysokiej formie.
- Nie ukrywam, że ostatnia wygrana w Grand Prix Danii mocno mnie podbudowała - przyznał Maciej Janowski. Wspomniany przez niego Jarosław Hampel także jest w Lesznie i trenuje razem z reprezentacją. - Jest rezerwowym. Na wypadek, gdyby któryś z podstawowych zawodników zachorował lub gdyby coś się wydarzyło - zdradził trener Marek Cieślak. Taka rola odpowiada powracającemu do wysokiej formy po ciężkiej kontuzji byłemu wicemistrzowi świata.
- Ostatnio wróciłem do dobrego ścigania i ogromnie się cieszę, że ponownie mogę być przy kadrze. Mocno wierzę w chłopaków. Jeśli będę mógł im jakoś pomóc, to z chęcią to zrobię - stwierdził Jarosław Hampel. Od ubiegłego roku w każdej reprezentacji jest też rezerwowy junior, który w każdej chwili może zastąpić swojego kolegę z drużyny. W naszym zespole taką rolę pełni Bartosz Smektała. - To zawodnik miejscowej Unii. Doskonale zna tor, a poza tym bardzo dobrze spisuje się w rozgrywkach ligowych. W razie potrzeby na pewno sobie poradzi - twierdzi selekcjoner.
Dla Bartosza Smektały powołanie do kadry, to ogromne wyróżnienie. - I jednocześnie zaskoczenie. Ciężko jednak na to pracowałem. Zdaję sobie sprawę, że trener zabierając mnie na turniej kierował się tym, gdzie na co dzień jeżdżę. Zapewniam jednak, że sprzętowo, fizycznie jak i psychicznie jestem przygotowany na finał - powiedział młodzieżowiec Byków.
Polska dominacja
Drużynowe Mistrzostwa Świata na żużlu rozgrywane są od 1960 roku.
W tym pierwszym, historycznym turnieju, który odbył się w Goeteborgu, zwyciężyli Szwedzi. Rok później o medale walczono we Wrocławiu i na najwyższym stopniu podium stanęli już Polacy. Dla naszych barw jeździli wówczas Marian Kaiser, Henryk Żyto, Florian Kapała, Mieczysław Połukard i Stanisław Tkocz. Biało-czerwoni wygrywali także w 1965 roku w Kempten i rok później we Wrocławiu. Zdobyliśmy także złoto w 1969 roku w Rybniku.
Potem polski żużel znalazł się w poważnym kryzysie i medali było jak na lekarstwo. Drużynowe Mistrzostwa Świata także dopadł kryzys. W pewnym momencie te zawody upodobniły się nawet do turnieju par. I jeden z takich dziwnych turniejów Polska wygrała. Było to w 1996 roku w Diedenbergen. Niewiele miało to jednak wspólnego z prawdziwą rywalizacją najlepszych zespołów świata. Dlatego w 2001 roku powołano do życia Drużynowy Puchar Świata. Pierwsze zawody odbyły się we Wrocławiu i wygrali je Australijczycy. Polacy pierwszy raz sięgnęli po złoto cztery lata później na tym samym torze.
Od tego momentu trwa nasza dominacja.
W sumie zdobyliśmy jedenaście medali, w tym siedem złotych! Dwa z nich nasi reprezentanci wywalczyli na torze w Lesznie. Było to w 2007 i 2009 roku. Każdy z tych turniejów miał swoją dramaturgię. Czy to ze względu na rywalizację na torze, czy to z powodu panujących wówczas warunków atmosferycznych. - W obu tych finałach jeździł Jarek Hampel, który teraz też jest z nami. Mam nadzieję, że przyniesie nam szczęście - mówił trener Marek Cieślak.
Wiemy, że rywalami Polaków w finale będą m.in. Brytyjczycy oraz Szwedzi. Ci pierwsi przyjadą bez swojej największej gwiazdy, skonfliktowanego z federacją i kolegami z zespołu Tai Woffindena. Szwedzi z kolei, choć jadą w teoretycznie najmocniejszym składzie, to także wydają się być dalecy od swojej optymalnej formy.