Polak już nie kupuje w Czechach, ale Czech w Polsce - jak najbardziej
Polacy rezygnują z zakupów tuż za południową granicą. Za to Czesi chętnie przyjeżdżają do nas Największym powodzeniem u czeskich klientów cieszą się polskie kurczaki, schab, jogurty i twarogi
Jest w Prudniku pawilon handlowy, przy głównej trasie, do granicy w Zlatych Horach czy w Głuchołazach. Z Joanną Chudy, która prowadzi tu dwa sklepy, wspominamy nie tak znowu odległe czasy, kiedy to przed pawilonem stały tekturowe duże plansze z odręcznym napisem: Tani cukier z Czech.
To naprawdę nie było dawno temu, 1993 rok. W Polsce wprowadzono VAT, który - wraz z innymi opłatami nakładanymi na cukier dla dobra rolnictwa - wywindował jego cenę do granic wytrzymałości portfeli rodaków.
A w Czechach wciąż utrzymywały się stare ceny: - Czyli było o połowę taniej za kilo cukru, a że Czesi są o rzut kamieniem od nas, to jeździło się do nich po cukier. Oczywiście nie z pustymi rękoma, bo w podobnym czasie, już nie pamiętam z jakich powodów, były u nas tańsze niż u nich jajka - wspomina Joanna Chudy.
Równowaga w polsko-czeskim handlu przygranicznym nie była jednak zachowana. Polak więcej importował, niż eksportował. W Głuchołazach, a potem w Zlatych Horach polska mrówka maszerowała przez granicę z papierosami, piwem, lentilkami, studentską czekoladą, herbatką aromatyzowaną rumem… No i oczywiście pobrzękiwała flaszkami z piwem i wódką. Zdecydowanie bilans eksport/import wypadał na korzyść naszych południowych sąsiadów - to znaczy mrówki (bo tak nazwano niegroźnych przemytników, jakimi byli wówczas niemal wszyscy mieszkający nad granicą Polacy) zostawiały w Czechach miliony koron.
Równowaga w polsko-czeskim handlu przygranicznym nie była jednak zachowana. Polak więcej importował, niż eksportował.
Ale czasy się zmieniają. Według wstępnych danych Czeskiego Urzędu Statystycznego, wartość czeskiego importu żywności z Polski w okresie pierwszych jedenastu miesięcy 2015 roku w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego wzrosła o prawie 22 proc. i wyniosła 1,1 mld euro. Czyli za taką kwotę Czesi kupują polską żywność.
W Prudniku, tuż obok ronda, z którego zjeżdża się na kolejne przejście graniczne, w Trzebinie, stoi Lidl, przy którym całkiem często parkują auta z Jesenika, a jego pasażerowie robią zakupy. Lidla oczywiście też mają, ale ceny w koronach mają wyższe.
Olga jest z wioski Bartultovice, wychodzi z Lidla, pchając koszyk z ziemniakami, sałatą, mlekiem i schabem, a także przecenioną kurtką narciarską: - Taniej i szybciej niż u mnie. Na takie zakupy musiałabym jechać do Jesenika czy Bruntalu - mówi.
Joanny Chudej taka scenka nie dziwi: - Zarówno u nas w Prudniku, jak i w Głuchołazach Czechów widzimy: w mięsnym, w obuwniczym, tekstylnym. Szczególnie dużo ich właśnie w sieciówkach, bo tam towar jest najtańszy. Kupują w Polsce buty, kurtki, nawet biżuterię. No i mięso, i to sporo. Mój znajomy woził co tydzień do Czech całe busy drobiowego mięsa, bo było na to zapotrzebowanie.
Potem wybuchła afera, bo w polskim mięsie wykryto sól zwykle używaną do posypywania dróg zimą. Skład niby ten sam co w soli kuchennej, ale jednak przeznaczenie inne. W Czechach natomiast mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się przypadki zgonów i ciężkich zatruć po wypiciu tamtejszej wódki - czeski alkohol wycofywano ze sklepów, a nasi rodacy przestali zasilać gotówką tamtejszy przemysł monopolowy. Więc Czesi nagłaśniali problem soli w polskim mięsie.
- I znajomy przerwał wywożenie kurczaków do Czech - mówi pani Joanna. - Ale teraz widzę, że nasi sąsiedzi znów przekonali się do polskiego mięsa, kupują głównie właśnie drób.
W Zlatych Horach spożywczak zamknięty na cały dzień, a przy wyjeździe z miasteczka jest jeszcze jeden pawilon handlowy, przy czym kupujących jak na lekarstwo, panie na kasach wyraźnie się nudzą. Wracam do centrum - jedyny czynny sklepik to małe delikatesy alkoholowe Prodej Napojov. - Wy, Polacy nie kupujecie już nawet u nas markowej wódki, whisky, rumów czy koniaków - mówi Hana Knoppova, wskazując na półki pełne alkoholi. - Przyjeżdżacie do nas na rekreację, a nie na zakupy. Interesuje was kopalnia złota, jazda na nartach… Ewentualnie jeszcze czeskie piwo chętnie kupujecie i studencką czekoladę, a dla dzieci słodycze - opłatki, kasztany, lentilki…
Za to pani Hana ożywia się, gdy schodzimy na temat zakupów w Polsce. - Wszystko u was kupuję, masło, sery… - mówi. - Udka z kurczaka u nas kosztują 53 korony za kilo, a u was są i po 4 złote, czyli dwa razy taniej! Pracuję w sklepie do 17.00, więc jeśli sama nie mogę jechać do Głuchołaz czy Prudnika albo Nysy na zakupy, to robię listę i mąż wszystko kupuje.
Pytana o złą opinię, jaką miała polska żywność, przynajmniej w mediach - pani Hana tylko śmieje się i macha ręką: - Ot, medialna afera, takimi rzadko który Czech się przejmuje, ważne, że polskie sklepy są tanie, blisko, a jedzenie z nich smaczne!
Ale jest jeden produkt, którego nawet Hana i jej rodzina nie kupi w Polsce - to nasze piwo. - Czeskie jest lepsze. Bez dwóch zdań - mówi.
Z zestawień średnich cen w obu krajach wynika, że Czechy są coraz droższe. Obecnie mniej tam płacimy, i to minimalnie - jedynie za piwa oraz średniej jakości wina. Cała reszta - poczynając od kasz, a kończąc na wołowinie - jest droższa, nawet o 40 procent.
- Czesi w porównaniu z Polakami więcej zarabiają, ale są bardzo oszczędni, więc starają się mało wydawać na życie, szczególnie na jedzenie. Stąd najbardziej popularny jest tu - z mięs - drób. Ostatecznie więc wybiorą produkt polski, choćby przetworzony w czeskiej firmie, bo jest tańszy - mówi Milan Wenit, kierownik wydziału promocji handlu i inwestycji w polskiej ambasadzie w Pradze.
Jednak pójście w niską cenę nie musi się opłacać. - Słyniemy przecież z doskonałych jabłek, ale w praskich sklepach widzę przede wszystkim polskie jabłka gorszego sortu, wręcz przemysłowe - mówi przedstawiciel polskiej ambasady w Czechach. Polskie jabłka kosztują i 10 koron za kilo, inne - 35 koron, ale są tak brzydkie, że nikt po nie nie sięga.
Jest coś, co osładza te gorzkie uwagi. - Furorę w Czechach robią polskie krówki, sprzedają się w każdych ilościach i niemal za każdą cenę - uśmiecha się Milan Wenit.