Polak, Węgier dwa bratanki... Skąd wzięła się ta przyjaźń?
Połączyła nas między innymi królowa Jadwiga, średniowieczni kupcy, generał Bem i II wojna światowa. Węgrzy, choć stali po stronie Niemiec, pomagali Polakom. Polacy mają z Węgrami wiele wspólnych - w większości pięknych - kart historii. Rozmawiamy o nich z historykiem, specjalistą od Węgier, profesorem UJ Stanisławem A. Sroką.
„Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”. Dlaczego tak lubimy Węgrów, a Węgrzy - nas?
Prof. Stanisław Sroka: Lubię żartować, że dlatego, iż nie potrafimy się zrozumieć. Ale rzeczywiście - mówimy o dwóch zupełnie różnych narodach. Dzielą nas pochodzenie (Węgrzy przybyli do Europy z dalekiej Azji), język (węgierski nie należy do rodziny języków indoeuropejskich) oraz kultura i obyczaje.
Co nas więc łączy?
Historia, proszę pani. W tym - pewien rodzaj historycznej nostalgii za utraconą wielkością; większej nawet u Madziarów niż u nas. Trauma po Trianon - w 1920 roku Węgrzy utracilidwie trzecie swojego terytorium, w tym ukochany Siedmiogród - do dziś jest w Węgrach żywa. Można ją wciąż odnaleźć w literaturze, z nią też niektórzy łączą wysoki w tym narodzie współczynnik samobójstw. Pomijając jednak emocje, poczucie skrzywdzenia - łączy nas wiele wspólnych kart historii.
Tak, prezydent Komorowski powiedział kiedyś: „Mało jest w historii przykładów tak długiego, bezkonfliktowego współistnienia dwóch narodów”. Ale przecież nie zawsze żyliśmy ze sobą w zgodzie…
Nie zawsze. Wystarczy wspomnieć choćby „rzeź Węgrów”, do której doszło w Krakowie w 1376 roku. Przez nieistotne w gruncie rzeczy spory, wybuchła wielka awantura, podczas której Polacy zabili około stu Węgrów. W 1474 roku mieliśmy natomiast wojnę polsko-węgierską, związaną z walkami dynastycznymi. Zresztą historia - w większości przyjacielskich - stosunków między tymi dwoma narodami miała swój początek również w konflikcie z początków państwowości obu narodów. Ówczesny władca Węgier Stefan rywalizował z Bolesławem Chrobrym o to, kto pierwszy zostanie koronowany na króla.
To święty Stefan wygrał tę rywalizację.
Tak. Stało się to w 1000 roku, a więc „wyprzedził” Bolesława Chrobrego o, bagatela, 25 lat. Wiąże się z tym kilka legend, między innymi taka, że papieżowi przyśniło się, dlaczego powinien koronować najpierw Stefana - ten rzekomo był ochrzczony przez świętego Wojciecha, choć dziś wiemy, że to nieprawda.
Chrobry nie obraził się o to, że nie był pierwszy?
Raczej nie. Zresztą jedną z jego żon była właśnie Węgierka - fakt, że przez krótki czas, po którym Chrobry oddalił ją od siebie, czyli, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, po prostu odesłał do rodziców. Taki średniowieczny rozwód. Niemniej pokazuje to, że związki dynastyczne między Polakami a Węgrami zdarzały się już na przełomie X i XI wieku: księżniczki węgierskie często były żonami polskich władców i odwrotnie. Możemy wspomnieć choćby Elżbietę Łokietkównę, córkę Władysława Łokietka, która przez 60 lat była królową Węgier - za czasów jej panowania polscy książęta robili na Węgrzech błyskotliwe kariery. Natomiast święta Jadwiga Andegaweńska, przecież Węgierka, była znakomitą królową Polski.
Ona zażegnała polsko-węgierski konflikt o Ruś.
Również, ale co być może jeszcze ważniejsze - doprowadziła pod koniec XIV wieku do odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego. W tym okresie Węgry były dla Polski jedynym niezawodnym sojusznikiem w sporach z Czechami i zakonem krzyżackim. Kwitły też kontakty handlowe, szczególnie na pograniczu polsko-węgierskim: z Bardiowem, Koszycami i Preszowem.
Czym handlowaliśmy z Węgrami?
Polacy sprzedawali Madziarom sól, płótno, ubrania, ryby. Zdarzało się, że wóz jadący na południe był wypełniony w połowie spodniami, a w połowie śledziami. My od Węgrów kupowaliśmy natomiast wino, miedź i konie. Zdarzało się jednak, że węgierscy kupcy napadali na polskich i odwrotnie.
Oprócz relacji dynastycznych, politycznych i handlowych silne były też kulturowe. Jedną czwartą krakowskich studentów stanowili Węgrzy. Przy Brackiej mieli nawet swoją Bursę Węgierską. Węgierscy żacy, niestety, nie zawsze byli święci. Mieli dziwny obyczaj, że raz w roku, 28 grudnia, bili każdego, kto przybył do bursy. Było to dość barbarzyńskie, choć węgierscy studenci tłumaczyli, że robią to, by… uczcić 28 grudnia, który jest Dniem Świętych Młodzianków upamiętniającym biblijną rzeź niewiniątek. I niby to bicie miało ocalić je przed zapomnieniem. Ta pokrętna argumentacja nie przekonała rektora uczelni, który potępił węgierski obyczaj i nakazał zamykać Bursę Węgierską na ten jeden dzień w roku.
Obok świętej Jadwigi postacią scalającą naszą historię jest jej ojciec Ludwik Węgierski: od 1342 roku król Węgier, a od 1370 - również Polski.
Na Węgrzech Ludwik nosi przydomek „Wielki” i jest uznawany za świetnego władcę. Ocena jego panowania polskich historyków jednak dzieli. Z jednej strony Ludwik był twórcą przywileju koszyckiego, nadającego polskiej szlachcie wiele praw. Z drugiej strony, Ludwik jednak wiele polskich spraw zaniedbał - w tym rozwój krakowskiej uczelni, która za jego panowania po prostu podupadła. Pewnie dlatego że przez niemal cały czas przebywał na dworze węgierskim.
Nie lubił tu przyjeżdżać?
Nie wiadomo. Bardziej prawdopodobne jest, że nie pozwalało mu na to zdrowie.
Na co chorował?
Na trąd - częsta średniowieczna przypadłość.
W kolejnym stuleciu, mieliśmy jeszcze jednego wspólnego króla: Władysława Warneńczyka.
Jego czteroletnie panowanie na tronie Węgier zostało przerwane przez śmierć w bitwie pod Warną. Nie wszyscy historycy amatorzy w nią jednak wierzą. Niektórzy utrzymują, że Turcy nie zabili króla Węgier i Polski. Warneńczyk po 1444 roku miał osiąść na portugalskiej Maderze i resztę życia spędzić, ciesząc się urokami przyrody i… miłości. Na portugalskiej wyspie, według legend, miał spłodzić również syna - według niektórych fantazyjnych amatorów historii był nim... Krzysztof Kolumb.
Dziwne, bo według innej opowieści Warneńczyk był gejem.
Kto wie, z kim on cieszył się życiem na tej Maderze? O ile jednak średniowieczni władcy i zawierane przez nich unie odcisnęły na naszej historii ważny ślad, o tyle prawdziwa przyjaźń polsko-węgierska rozpoczęła się dopiero w XIX wieku i z tego czasu, jak podejrzewam, wzięło się przysłowie „Polak, Węgier, dwa bratanki”.
Ponieważ pomogliśmy Madziarom podczas powstania węgierskiego w 1848 roku?
Tak. Po stronie węgierskiej walczyły trzy tysiące polskich żołnierzy. Szczególne miejsce w pamięci historycznej Węgrów zajmuje urodzony w Tarnowie generał Józef Bem. Postać cudzoziemca, dowodzącego wojskami w Siedmiogrodzie i odnoszącego spore sukcesy, do dziś Węgrów wzrusza - w tym kraju spotkamy wiele pomników Bema, a przy najbardziej znanym deptaku w Budapeszcie znajduje się kino jego imienia. Sándor Petőfi, jeden z najbardziej znanych poetów węgierskich, ale też uczestnik Wiosny Ludów na Węgrzech - Bem był jego dowódcą - rozsławił go w wierszach, nazywając „ojczulkiem Bemem”. Przyjaźń polsko-węgierska umocniła się wreszcie w tragicznym wieku XX, szczególnie podczas II wojny światowej.
Przecież Węgrzy stanęli po stronie Państw Osi!
Owszem, ale od samego początku podkreślali, że nie będą brać udziału w zbrojnej akcji przeciwko Polsce. Pál Teleki, ówczesny premier Węgier, odmówił Hitlerowi możliwości inwazji na Polskę z terenu Węgier. Argumentował to „względami moralnymi”. Hitler, czytając depeszę od Telekiego, dostał ataku furii. Schronienie na Węgrzech znalazło 100 tysięcy uciekinierów z okupowanej Polski. W Balatonboglár, nad Balatonem, Węgrzy utworzyli nawet gimnazjum dla polskiej młodzieży, finansowane przez węgierski rząd. W Budapeszcie stworzono polską parafię, na Węgrzech redagowano pismo „Wieści Polskie”. W 1940 roku z Węgier do Francji ewakuowano, za cichym przyzwoleniem węgierskich władz, kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego, co bardzo pomogło w procesie formowania Polskich Sił Zbrojnych Na Zachodzie.
Węgrzy pomogli nam również podczas Powstania Warszawskiego.
Węgierscy żołnierze, sprzymierzeni z Niemcami, ewidentnie sympatyzowali z warszawiakami. Żołnierze węgierscy często dostarczali polskim powstańcom żywność i broń. Tak więc II wojna jest wzruszającym i rzadkim przykładem na to, jak przyjaźń dwóch narodów może okazać się silniejsza niż wojenne przymierza. Polacy pięknie odwdzięczyli się Węgrom w 1956 roku, kiedy ci próbowali się wydostać spod wpływów radzieckich.
Być może pomogliśmy Węgrom dlatego, że powstanie na Węgrzech było inspirowane polskimi wydarzeniami - strajkami w Poznaniu w tym samym roku?
To na pewno miało wpływ na naszą solidarność z Madziarami. Węgierscy politolodzy używają terminu „ekspres Warszawa” - chodzi o to, że pewne wydarzenia w Polsce lub dziejące się tu zmiany polityczne po niedługim czasie „przenoszą się” na węgierski grunt. Tak było i w tym przypadku: na ulice Budapesztu wyszli studenci solidaryzujący się z Polakami. Nieśli ze sobą transparenty, z których można było odczytać hasła takie jak „Niech żyją polskie zmiany”. Swój marsz zakończyli pod pomnikiem Józefa Bema, gdzie odczytali listę swoich żądań. Między innymi domagali się wolności słowa, wolnych wyborów, uniezależnienia od ZSRR i nominacji Imre Nagya na szefa rządu. Później, wieczorem, Węgrzy zniszczyli pomnik Józefa Stalina. To pociągnęło za sobą splot wydarzeń, które doprowadziły do zbrojnej interwencji wojsk radzieckich. Powstanie zostało krwawo stłumione. Zginęło 2,5 tysiąca Węgrów, a 13 tysięcy zostało rannych. Praktycznie jedynym wsparciem dla Węgrów - w dużej mierze moralnym - byli Polacy.
Zdążyliśmy zapomnieć, że kiedy nawiedziła nas powódź w 1997 roku, pierwsi z pomocą przyszli nam Węgrzy
Udzieliliśmy też im wsparcia materialnego...
Tak. Polacy wysyłali na Węgry żywność, lekarstwa, pieniądze. W sumie Polska, która sama borykała się z problemami, pustymi półkami, niepewnością - udzieliła Węgrom większej pomocy niż bogate i wielkie Stany Zjednoczone. Najbardziej poruszająca była wielka akcja krwiodawstwa - prawie 12 tysięcy Polaków zgłosiło się, aby bezinteresownie oddać rannym „bratankom” swoją krew.
To był gest, który Węgrzy pamiętali bardzo długo - i w dużej mierze pamiętają do dziś. My zdążyliśmy zapomnieć, że w 1997 roku, kiedy Polskę nawiedziła wielka powódź, pierwszym państwem, które udzieliło nam materialnej pomocy, były właśnie Węgry.
Może nie pamiętamy, ale darzymy Węgrów sympatią i szacunkiem.
Na pewno mamy z nimi miłe skojarzenia. Lubimy węgierską serdeczność, otwartość, kuchnię. Od dziewięciu lat 23 marca obchodzimy nawet Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Ekipy polityczne się zmieniają, ale nie zmieniają się odczucia mieszkańców.
Lubimy jeździć na Węgry, lubimy śmiać się z ich przedziwnego języka. Tyle że - to już moja smutna obserwacja - tak naprawdę nie wiemy o „bratankach” wcale dużo. Kiedyś, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, przeprowadzałem ankietę na temat znajomości węgierskiej kultury, nauki, sportu. Polacy pytani o „wielkich Węgrów” co najwyżej byli w stanie wymienić kilku piłkarzy. O węgierskiej literaturze nie mieli pojęcia. Podobnie o odkryciach węgierskich naukowców czy dziełach węgierskich muzyków. A „przyjaźń” powinna być przecież oparta nie tylko na wzajemnej serdeczności i sympatii, ale i na poznawaniu siebie. A w tym zakresie, jak sądzę, jest jeszcze sporo do zrobienia.