Polemika: Uniwersytet Środkowoeuropejski w Gdańsku?
- Pana felieton „CEU do Gdańska” bardzo mnie zdziwił, a nawet rozbawił - pisze Piotr Wilczyński. - Prywatne uniwersytety założone przez wielkich kapitalistów są wśród najlepszych w świecie - odpowiada Piotr Dominiak.
Szanowny Panie Profesorze
Od wielu lat czytam z zainteresowaniem Pana felietony zamieszczone w piątkowych „Rejsach”. (…)
W zdecydowanej większości przypadków zgadzałem się z Pana opiniami. Od pewnego czasu Pana i moje poglądy zaczęły się jednak znacznie różnić. Szczególnie Pana felieton „CEU do Gdańska” bardzo mnie zdziwił, a nawet rozbawił.
Pomijam osobę założyciela (i pewnie dalej sponsora) tego Uniwersytetu. Zna Pan na pewno poglądy pana Sorosa oraz jakiego typu fundacje i organizacje są przez niego utrzymywane. Ja nie chciałbym, aby tego typu placówka przeniosła się do Gdańska. W tej kwestii ma Pan oczywiście prawo do odmiennego od mojego poglądu.
Bardziej mnie dziwi inna sprawa - Pan, wieloletni nauczyciel akademicki (a obecnie nawet prorektor Politechniki Gdańskiej) chciałby poprawić pozycję polskich szkół wyższych poprzez „zaimportowanie” obcego uniwersytetu? Nie poprzez własne działania podnoszące jakość kształcenia studentów i poziom kadry dydaktycznej? W takim razie proponuję bardziej radykalne działanie - przyjmijmy flagę i godło na przykład Niemiec, Francji albo najlepiej Stanów Zjednoczonych. Wtedy, bez własnej pracy i wysiłku, podniesiemy od razu rangę nie tylko szkolnictwa wyższego, ale całej Polski.
Argument, że „nauka jest ze swojej natury światowa, a nie narodowa” jest tak samo prawdziwy, jak do niedawna powtarzany pogląd, że kapitał nie ma narodowości. Nobla przyznaje się obywatelowi konkretnego państwa, a nie „Europejczykowi” czy „obywatelowi świata”.
Propozycja zawarta w Pana felietonie świadczy, niestety, o świadomym czy podświadomym ustawieniu się w drugim szeregu. Tych gorszych. To zakłada, a priori, że inni są od nas mądrzejsi, lepiej zorganizowani i lepsi we wszystkim. Taki sposób myślenia na pewno nie przyniesie sukcesu.
Sam jestem absolwentem Politechniki Gdańskiej, dawny Wydział Budowy Okrętów. Od dwudziestu lat pracuję w międzynarodowej korporacji. Wielokrotnie z niesmakiem obserwowałem kolegów z Polski, którzy często, mając dużą wiedzę i doświadczenie, „ustawiali” się świadomie w roli tylko pomocników mniej mądrych pracowników z innych krajów. Jest powiedzenie: jeżeli sam się nie szanujesz, nie oczekuj, że inni będą ciebie szanować. (...)
Przez kilkanaście lat przyjmowałem do pracy młodych absolwentów Wydziału Oceanotechniki Politechniki Gdańskiej. Poziom wiedzy (a właściwie niewiedzy) magistrów po pięcioletnich studiach kierunkowych był żenujący. Byli (i są nadal) kompletnie nieprzygotowani do pracy. Zawsze zastanawiałem się, czego tych ludzi uczono na politechnice przez pięć lat. Trzeba ich było potem przez minimum dwa lata nauczyć wszystkiego od początku. Zresztą tylko kilka procent z nich nadawało się do pracy jako inżynier projektant.
Dlatego moja propozycja jest całkowicie inna - zamiast ściągać do Gdańska CEU, należy radykalnie zmienić sposób kształcenia na polskich uczelniach. Dotyczy to zarówno studentów, jak i profesorów.
Przy okazji chcę napisać o jeszcze innej sprawie często poruszanej przez ekonomistów, a która mnie bardzo denerwuje. Chodzi o sprowadzanie milionów obcokrajowców, którzy podobno są absolutnie niezbędni do pracy w Polsce. Zapominamy o 1,5 mln bezrobotnych w Polsce? I dwóch milionach osób, które wyjechały za granicę w poszukiwaniu pracy? Może trzeba po prostu podnieść zarobki w Polsce? A ilu z tych pracujących Ukraińców pracuje legalnie i płaci podatki? Czy musimy również popełniać te same błędy, które popełnili Niemcy, Francuzi , Holendrzy i mają teraz miliony obcych i nienawidzących ich Turków, Arabów? Czy chcemy mieć za kilka lat w naszym kraju milionową mniejszość ukraińską domagającą się różnych praw dla siebie? To są pytania retoryczne. Niestety, nie dla tak zwanych ekonomistów i znacznej części polityków, którzy patrzą bardzo krótkowzrocznie. Dla ekonomistów straciłem zresztą resztkę szacunku w 2008 roku. Ich prognozy ekonomiczne są warte tyle samo co przepowiednie „starego górala” odnośnie do pogody na lato lub zimę.
Pozdrawiam,
Piotr Wilczewski
***
Szanowny Panie Piotrze
W naszej dyskusji proponuję rozdzielenie kilku spraw:
Central European University jest finansowany przez Sorosa, i to fakt. Sorosa można lubić lub nie, ale jego „groźne” (jak Pana rozumiem) poglądy to liberalizm. Liberalizm w wersji skrajnej nie jest czymś z mojej bajki. Jednak trudno byłoby stwierdzić, że badania naukowe prowadzone na tej uczelni były skażone skrajnymi poglądami.
Wróciłem właśnie z corocznego zgromadzenia ogólnego Europejskiego Stowarzyszenia Uniwersytetów (EUA). Zrzesza ponad 850 uczelni, z których wszystkie z pewnością nie są prowadzone przez liberałów i lewaków (członkami są m.in. katolickie uniwersytety z Włoch, Portugalii). (...) Jednomyślnie przyjęto rezolucję w obronie CEU, potępiono też działania Erdogana, który przeprowadza czystki na uczelniach. Nie było żadnego głosu popierającego politykę Orbána. Powszechne jest przekonanie, że autonomia organizacyjna, akademicka (badawcza, dydaktyczna), kadrowa jest wartością decydującą o poziomie każdej uczelni. Z autonomią finansową sprawa jest nieco odmienna.
Prywatne uniwersytety założone przez wielkich kapitalistów (nie zawsze o nieposzlakowanej opinii) są wśród najlepszych w świecie (ale bywają też marne). W czołówce rankingu szanghajskiego przeogromna większość uczelni to jednostki prywatne: Harvard, Stanford, MIT, Cambridge, Princeton itd. Wyjątkiem na topie jest Berkeley. To nie znaczy, że „prywatne” jest w edukacji zawsze lepsze niż „publiczne”, ale z pewnością nie jest gorsze.
Wielkie uczelnie zachodnie zakładają filie w różnych krajach na świecie i finansują je ze swoich pieniędzy (czyli nie środków z kraju, w których działają). Oferują też dyplomy swoich macierzystych uczelni. Z reguły są one uznawane przez miejscowe władze. Czasem są to podwójne dyplomy. Rynek edukacyjny staje się rynkiem międzynarodowym, czy nam się to podoba, czy nie.
Internacjonalizacja jest nie tylko czymś nieuniknionym. Jest też warunkiem postępu, ponieważ mieszanka kultur, doświadczeń, wiedzy tworzy wartość dodaną. Pozwala też organizować najlepsze z możliwych zespołów badawczych. (...) Nie znam jednolitej etnicznie dobrej uczelni. I cieszę się, że wreszcie po latach nasze ministerstwo dostrzegło ten problem i zaczyna skłaniać polskie uniwersytety do wyjścia z własnego podwórka.
Pomysł zaimportowania CEU do Gdańska ma charakter symboliczny. Gdańsk, chcę nadal w to wierzyć, jest miastem wolności. Jest to pomysł mało realny. Chęć przyjęcia CEU zgłosiło natychmiast wiele ośrodków.
Z przekąsem napisałem, że to najszybszy sposób, by uczelnia z Polski znalazła się w rankingach o 200-300 miejsc wyżej niż obecne lokalne potęgi. Twierdzi Pan, że powinniśmy starać się, by to nasze, wyrosłe na miejscu uczelnie znalazły się na tym miejscu. Staramy się, naprawdę. I przyznaję, że obecny rząd próbuje zrobić na tym polu więcej niż poprzednie. Ale... Po pierwsze, wymaga to znacznie większych nakładów na badania. Po drugie, awans wielkich molochów jak UW, UJ, AGH jest niesłychanie trudny ze względu na zróżnicowany poziom pracujących tam zespołów. Po trzecie, w polskim systemie akademickim ogromna większość środków finansowych przeznaczona jest na dydaktykę, a naukowców (i uczelnie) ocenia się za wyniki badawcze. Po czwarte, nasza kultura akademicka toleruje miernotę i nie sprzyja preferowaniu najlepszych.
Sprowadzenie do Polski takiej jednostki jak CEU (niewielkiej, zinternacjonalizowanej, o kulturze „konkurencyjnej”) wprowadziłoby ferment do całego środowiska. Wymusiłoby na krajowych graczach starania o podwyższenie poziomu: badań i kształcenia. Alternatywą mogłoby być stworzenie takiej polskiej jednostki od podstaw. Ale nie ma na to ani publicznych pieniędzy, ani klimatu. Pomysł nie jest pójściem na łatwiznę. To włożenie kija w mrowisko.
Co do niskiego poziomu absolwentów uczelni, w pełni się zgadzam. Tylko nie wiem, czy zdaje Pan sobie sprawę z „drobnego” kłopotu radykalnego podniesienia ich jakości. W moim pokoleniu (kończyłem studia w 1971) studiowało w Polsce niespełna 350 tys. osób, w latach 80. ok. 450 tys. Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku było ich 1,8 mln! Teraz mamy ok. 1,2 mln. A roczniki z ostatnich kilkunastu lat są 40-50 proc. niższe niż w „moich” czasach. Jeśli Pan wie, jak tę masę lepiej kształcić przy mniej więcej takiej samej kadrze nauczycieli, to chętnie posłucham. Ubiegłoroczna zmiana zasad finansowania, która zmusi uczelnie do radykalnego obniżenia liczby studentów, to krok w dobrym kierunku, ale na efekty trzeba będzie poczekać.
Ostatnią kwestię, którą Pan poruszył, skomentuję bardzo krótko. Gdyby podniesienie płac rozwiązywało problemy rynku pracy, to wyjście wielu gospodarek z niedorozwoju byłoby bardzo proste. Jakoś to się nigdzie nie sprawdziło. I nie jest to wina tzw. ekonomistów.
Z wyrazami szacunku
Piotr Dominiak