- Gdyby nie dzielnicowi, którzy akurat byli na miejscu, moje dziecko by się udusiło. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła - mówi Ewa Kula
Niespokojny wieczór i chwile grozy przeżyła Ewa Kula z Świbnej, której córka zadławiła się plastikowym elementem.
- Po południu na ulicę spadło drzewo. To cud, że nikogo nie zabiło! Na miejscu zjawiła się policja. Gdy cała akcja się kończyła, poszłam do kuchni zrobić coś do jedzenia, a moja córka raczkowała w pokoju. W pewnym momencie zobaczyłam, że mała nie oddycha. Zwróciłam się do siostry, że mała chyba się dusi. Wzięłam ją do góry nogami, tak że Kinga zwymiotowała. Jednak to nie pomogło, bo dławiła się coraz bardziej, aż w pewnym momencie zrobiła się sina. Nie spałam do drugiej w nocy, bo zbierałam wszystkie elementy, które mogłaby połknąć - mówi zdenerwowana Ewa Kula, mama dziewięciomiesięcznej Kingi.
Teściowa pani Ewy pobiegła na podwórko po męża kobiety i powiedziała, że Kinga się dławi. - Mama męża przybiegła do domu. Najpierw próbowałam sama ratować Kingę, ale bezskutecznie - opowiada zrozpaczona kobieta. E. Kula wspomina, że całe wydarzenie było dla niej ogromnym szokiem. - Stałam jak sparaliżowana, nie byłam w stanie nic zrobić. Zadzwoniłam na pogotowie, które jechało do nas bardzo długo, a z Lubska to tylko siedem minut drogi na sygnale! Najbardziej jestem zawiedziona tym, że musieliśmy tak długo czekać na karetkę - informuje E.Kula.
Na szczęście niedaleko ich domu byli jeszcze policjanci,zabezpieczający miejsce upadku drzewa. Około godz. 20.00 do policjantów podbiegła kobieta, która zrozpaczona krzyczała, że dusi się dziecko. Dzielnicowa, sierż. Agnieszka Moczydłowska i st.sierż. Łukasz Szewczyk od razu pobiegli do domu, by sprawdzić co się stało. W mieszkaniu zobaczyli matkę dziewczynki, która trzymała niemowlę w ręku. Mała już siniała. - Gdy policjantka wbiegła do domu, od razu wiedziała co ma zrobić. Ja stałam w mieszkaniu i nie miałam pojęcia, jak dziecku pomóc! - wyjaśnia E.Kula.
Sierż. A.Moczydłowska i st.sierż.Ł. Szewczyk natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową niemowlęcia. Małą Kingę ułożyli na przedramieniu i uderzali nadgarstkiem w okolicę mędzyłopatkową. Wykonywali tak długo, dopóki dziewczynka nie zaczęła swobodnie oddychać. - Byłam tak zdenerwowana, że nie byłam w stanie swobodnie porozmawiać z dyspozytorką. Policjanci od momentu, gdy wykonali telefon na pogotowie, cały czas czekali z niecierpliwością na przyjazd karetki - opowiada nam mama Kingi. Kobieta po ustabilizowaniu się stanu zdrowia Kingi, pojechała z dzieczynką na obserwację do żarskiego szpitala. Dzięki fachowej wiedzy dzielnicowych, dziewczynkę udało się uratować.
- Pierwszy raz udzieliłam takiej pomocy medycznej niemowlakowi. Byliśmy w Świbnej na interwencji, gdy nagle na podwórko wybiegła kobieta i prosiła o pomoc przy dziewczynce, która się dusiła. Wspólnie z kolegą pobiegliśmy do mieszkania i od razu przeszłam do ratowania Kingi. Położyłam ją na przedramieniu i oklepywałam w plecki. Maluszek był na początku siny, lecz później jej stan się poprawił. Do momentu przyjazdu lekarza, trzymałam małą na rękach i lekko uderzałam między łopatkami, żeby ta plastikowa zakładka nie wpadła głębiej. Gdy lekarz pojawił się na miejscu, udało mu się wyjąć ciało obce z buzi dziecka. Dziewczynka cały czas płakała, nie mogłam jej otworzyć ust. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Dla mnie najważniejsze jest, że udało nam się uratować życie Kingi - mówi sierż. A.Moczydłowska.