Policjant uratował dziecko. Pogotowie odmówiło pomocy
13-letni syn Jarosława Jaroszewicza miał wysoką gorączkę i dygotał. Mimo to, gdy zadzwonił po karetkę usłyszał, że ma sam zawieźć syna do szpitala. Nie wiadomo, jak skończyłaby się cała sytuacja, gdyby nie policjant na służbie, który pomógł zdesperowanemu ojcu.
Mnie, jak i wielu sokółczan boli, że karetki nie działają jak należy. Dzwonisz pod numery ratunkowe, a tam ci pomocy nie udzielają - mówi wyraźnie rozżalony tym faktem Jarosław Jaroszewicz, 41-letni wdowiec z trójką dzieci z Sokółki.
Jest już kolejną osobą, która w ostatnim czasie postanowiła podzielić się na naszych łamach swoją historią związaną z działaniem karetek pogotowia. Pisaliśmy niedawno, jak traktowane są wezwania do osób starszych. Jak się okazuje, wezwania do dzieci również nie zawsze kończą się wysłaniem karetki.
Dzieci pana Jarosława wraz z kolegami bez jego wiedzy poszły się kąpać nad jezioro. Jak się już dowiedział później, jeden z kolegów dla zabawy podtapiał jego 13-letniego syna. Syn wrócił znad jeziora. Przyznał się, że się kąpał, ale o tych podtopieniach nic mu nie powiedział. Zjadł obiad i położył się do łóżka. Pospał jakieś 1,5-2 godziny.
- Obudził się i zaczął gorączkować. Mówił, że zaczęło go gardło boleć. Dałem mu tabletkę przeciwbólową i przeciwgorączkową, zacząłem robić zimne okłady na głowę. Nie mogliśmy za bardzo zbić tej gorączki. Miał 38,9 stopnia, potem nawet 39,3 stopnia. Zadzwoniłem więc na numer 112 i przedstawiłem sytuację, że nie mogę w żaden sposób zbić tej gorączki. Zapytano mnie, czy syn wymiotuje. Odpowiedziałem że nie, ale że dostaje już trzęsawki. Zapytano mnie o objawy i kazano samochodem samemu zawieść dziecko do szpitala - opowiada pan Jarosław.
Na takie zalecenie odpowiedział, że jak mu dadzą samochód to dziecko zawiezie, bo nie ma własnego i dlatego dzwoni po karetkę pogotowia. Odmówiono mu jednak wysłania karetki. Zadzwonił zatem pod numer 999. Tu również usłyszał odmowną odpowiedź.
- Wtedy wysłałem swoją partnerkę po karetkę do nas, do przychodni na ulicę Pocztową. Ale jak szła na to pogotowie, to policja akurat miała jakąś interwencję pod Bankiem Spółdzielczym. Podeszła więc do policjanta i zapytała o pomoc. Mundurowy o imieniu Seweryn powiedział że pomoże, a jeżeli potrzeba, to zawiezie nawet dziecko do szpitala. Był tam też i drugi policjant, którego imienia niestety nie znam - mówi wdzięczny za okazaną pomoc ojciec dziecka.
Radiowóz podjechał pod ich dom. Pan Jarosław zaniósł słaniające się już dziecko na rękach do niego. Zostali zawiezieni do szpitala na OIOM. Tam po wsadzeniu dziecka na wózek i po przebadaniu zostali skierowani na oddział dziecięcy. W ocenie ojca zajęto się nim profesjonalnie. W szpitalu wszystko było już jak należy, nie było żadnych problemów. Stwierdzono u niego początki anginy. Wodę, której się nałykał, już sam wcześniej z siebie wykrztusił.
- Podziękowałem na FB dla pana Seweryna, ale chciałbym to jeszcze raz zrobić za pośrednictwem Nowin. Zachował się wspaniale. Uważam, że mało jest policjantów w Sokółce, którzy by się tak zachowali. Chciałbym mu tutaj bardzo podziękować - podkreśla wdzięczny ojciec.
To właśnie dzięki tym internetowym podziękowaniom trafiliśmy na tę historię. Postanowiliśmy nagłośnić sprawę i uhonorować w ten sposób postawę policji. Zwróciliśmy się do asp. szt. Marty Rudź, oficer prasowej komendanta w Sokółce o pomoc w odnalezieniu funkcjonariuszy.
- Obaj funkcjonariusze, którzy pomogli w trudnej sytuacji dziecku oświadczyli, że potraktowali tę sytuację jako swoją powinność - pomoc osobie potrzebującej. W związku z tym, że każdy z ich kolegów - funkcjonariuszy KPP Sokółka zachowałby się w podobny sposób, proszą o nie wskazywanie ich imiennie - poinformowała nas Marta Rudź.
Cóż, musimy zatem uszanować wolę obu policjantów i pozostawić ich anonimowymi.
- Zaszedłem już po tym wszystkim na pogotowie na ulicę Pocztową do dyspozytorki, zapytać czemu tak wyszło. Powiedziała mi, że zlecenia nie dostała, a karetki stoją - kończy opowieść rozżalony rodzic.
Próbujemy zatem dowiedzieć się w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku dlaczego nie została wysłana karetka do tego dziecka.
- Odsłuchałem rozmowy i wynika z nich, że dziecko faktycznie gorączkowało. W rozmowie telefonicznej zostało zalecone, by ojciec sam zawiózł dziecko do ambulatorium, ewentualnie na SOR - mówi Mirosław Tarasiuk, zastępca dyrektora ds. medycznych.
Wyjaśnia, że jak człowiek nie ma samochodu, to nie oznacza, że musi jechać do niego karetka. Dzieje się to tylko w określonych sytuacjach. A opisywana przez nas sytuacja odbywała się w ramach nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, kiedy do pacjenta się jeździ wówczas, kiedy nie jest w stanie sam dotrzeć do ambulatorium ze względów medycznych. Tak to jest opisane na stronie NFZ i jest zgodne z wszelkimi przepisami.
- Nie do każdej gorączki można wysyłać zespoły ratownictwa medycznego czy lekarza. Dyspozytor przekazał pełną informację temu panu - kończy Tarasiuk.
Marta Rudź, oficer prasowa komendanta w Sokółce:
2 sierpnia około godz. 19. w Sokółce do funkcjonariuszy KPP Sokółka pełniących służbę w rejonie ul. Ściegiennego podeszła kobieta, która poprosiła mundurowych o pomoc. Z jej oświadczenia wynikało, że nie może dodzwonić się do służb pomocowych, a chłopiec źle się czuje. Kobietę razem z dzieckiem oraz jego ojcem funkcjonariusze przewieźli do SP ZOZ Sokółka gdzie dziecku udzielono pomocy.