Policjant zabił, policja zapłaci? Pozew wpłynął do sądu w Koninie
12 lat temu w Koninie policjant brutalnie zabił byłą żonę. Teraz ich dwaj synowie, matka i brat ofiary domagają się odszkodowania od policji, która - ich zdaniem - odpowiada za czyny podwładnego.
Czy pracodawca odpowiada za haniebne czyny swojego podwładnego? Z takim pytaniem zmierzy się koniński Sąd Okręgowy, do którego trafił nietypowy pozew.
Beata została brutalnie zabita w 2004 roku. Teraz jej dwaj synowie nie pozywają sprawcy, czyli swojego ojca, matka Beaty nie pozywa byłego zięcia, brat zmarłej nie pozywa byłego szwagra. Wszyscy pozywają Komendę Miejską Policji w Koninie, w której pracował zabójca. I która miała wiedzieć, że przyszły morderca nadużywa alkoholu, wszczyna awantury, bije żonę, przystawia jej pistolet do głowy, grozi, że zabije. Od policji domagają się odszkodowania m.in. za zerwane więzi rodzinne. Stracili matkę, córkę, siostrę.
Dlaczego rodzina dopiero po 12 latach domaga się odszkodowania i zadośćuczynienia? Bliscy zmarłej Beaty nie chcieli z nami rozmawiać. Śmierć kobiety to dla nich wciąż bardzo trudny temat.
Dlaczego pozew został skierowany przeciwko policji?
- Policjant ma obowiązek dbać o zdrowie, życie i bezpieczeństwo innych osób. Za jego działania odpowiadają przełożeni. Powinni wziąć odpowiedzialność także za to, że w godzinach, kiedy powinien być w pracy, brutalnie zamordował byłą żonę - odpowiada poznański adw. Jarosław Głuchowski, pełnomocnik rodziny i autor pozwu. - Bulwersujący jest także fakt, że Zbigniew K., osoba agresywna, nieradząca sobie z emocjami i słabościami, przez kilkanaście lat nosił policyjny mundur - dodaje.
Prawnik uważa, że tej zbrodni mogłoby nie być, gdyby policja właściwie zareagowała na liczne sygnały o przemocy.
- Jednak policja przez lata jedynie groziła palcem swojemu podwładnemu. Dopiero po dłuższym czasie zainicjowano postępowanie dyscyplinarne zakończone jego wydaleniem ze służby. A postępowanie karne o znęcanie zostało wszczęte dopiero tuż przed samym zabójstwem, w efekcie zawiadomienia byłej żony - mówi adw. Jarosław Głuchowski.
Policję reprezentuje Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa. Domaga się oddalenia pozwu, bo - jej zdaniem - komenda nie odpowiada za czyny podwładnego. Policja przekonuje ponadto, że nie była bierna. Wobec krewkiego funkcjonariusza wszczęła postępowanie dyscyplinarne. Zbigniew K. prawomocną decyzję o wydaleniu ze służby odebrał 25 listopada 2004 roku. W izbie zatrzymań, do której trafił po dokonanym dzień wcześniej zabójstwie.
W tego typu sprawach media często podają, że zbrodnia wstrząsnęła całym miastem. Na pewno wstrząsnęła 13-letnim wówczas Andrzejem. 24 listopada 2004 roku, po powrocie ze szkoły, znalazł ciało matki zawinięte w dywan. Wezwana pomoc lekarska mogła jedynie stwierdzić zgon Beaty.
Podejrzenie od razu padło na jej byłego męża Zbigniewa, z którym rozwiodła się dwa miesiące wcześniej, po kilkunastu latach małżeństwa. Mimo rozwodu nadal mieszkali pod jednym dachem z powodu nie najlepszej sytuacji materialnej. Beata w swoim pokoju zamykanym na klucz, dwaj synowie w swoim, także zamykanym w obawie przed pijanym i awanturującym się ojcem. Zbigniew był wysyłany przez policję na leczenie zamknięte. Ale wizyty u psychiatrów i terapia antyalkoholowa zakończyły się fiaskiem. Osoba, która czytała jego zapiski z terapii odwykowej, mówiła, że była to dość wstrząsająca lektura. Zbigniew nie radził sobie z presją, na jaką jest narażony policjant.
Awanturował się także w noc przed zabójstwem. Rodzina zasnęła dopiero nad ranem. A policjant, jakby nic się nie stało, około godziny 8 poszedł do pracy. Gdy w komisariacie stwierdzono, że znowu jest pijany, odesłano go. Do domu rodziców.
Po kilku godzinach było po wszystkim. Zbigniew wrócił do mieszkania, w którym została Beata. Bagnetem i nożyczkami zmasakrował młodą kobietę. Zadał jej kilkadziesiąt ciosów. Został bardzo szybko zatrzymany. Był pijany. Potem twierdził w sądzie, że wciąż kochał Beatę. I był o nią chorobliwie zazdrosny. Po rozwodzie z nim zaczęła układać sobie życie na nowo.
W sądzie, w obecności psychologów, zeznawali synowie policjanta zabójcy. Nie chcieli widzieć się z ojcem. Gdy zeznawali, był nieobecny na sali. Jeden z nich opowiadał, że tata wszczynał awantury pod byle pretekstem. Nawet wtedy, gdy zdarzało mu się być trzeźwym. - Gardził nami, wyśmiewał się, groził, wyzywał mamę od k... - zeznawał jeden z jego niepełnoletnich wówczas synów.
Oprócz bicia i wyzywania, polewał żonę wodą, dobijał się w nocy do drzwi jej pokoju, a gdy nie chciała otworzyć, dzwonił do niej. Prokuratura oskarżyła go o zabójstwo oraz znęcanie się nad bliskimi.
- Jako prokurator pracujący w Koninie miałem sporadyczny służbowy kontakt ze Zbigniewem K. - wspomina prokurator Krzysztof Szczesiak, autor aktu oskarżenia przeciwko policjantowi. - Do mnie wcześniej nie docierały sygnały, że wszczyna awantury i znęca się nad rodziną. Tuż przed zabójstwem Beata złożyła zawiadomienie do prokuratury w sprawie znęcania się. Nieco później, już po zabójstwie, widziałem dokumenty wskazujące, że w ich życiu nie działo się dobrze. Zmarła Beata oraz jej synowie korzystali z poradni psychologicznej, bo w domu panowała przemoc - dodaje.
Z naszych ustaleń wynika, że rodzina miała tzw. niebieską kartę, a przemoc pojawiła się już krótko po ślubie. Podczas jednej z awantur Zbigniew miał przystawić żonie pistolet do głowy. Miał również ostrzegać, że jeśli będzie chciała się poskarżyć, to niczego nie wskóra, bo przecież jest policjantem. Jak mówi jeden z naszych rozmówców, był na tyle pewny siebie, że kiedyś, mimo obecności policji w jego mieszkaniu, groził żonie, że i tak ją zabije, ale jeszcze nie wie, kiedy i gdzie. Zastraszona kobieta dopiero po kilkunastu latach rozwiodła się z mężem.
Teraz, po prawie 12 latach od zabójstwa, sprawa wróciła na wokandę i będzie miała swoją cywilna odsłonę. Pozwana policja, którą reprezentuje Prokuratoria Generalna, chciałaby oddalenia pozwu rodziny Beaty.
- Policja nie odpowiada za działania podwładnego, które on podejmuje w sferze prywatnej. W pozwie jest także odniesienie do działania pod czyimś kierownictwem oraz na czyjąś rzecz. A do takiego czegoś w tej sprawie nie doszło. Nie ma związku przyczynowo-skutkowego między zbrodnią a działaniami policji. Sprawca zabił jako prywatna osoba, a nie funkcjonariusz policji - przekonuje radca Tomasz Świąder z Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa.
Prawnik dodaje, że nie ma szczegółowej wiedzy o sprawie dotyczącej morderstwa, bo jeszcze nie miał możliwości zapoznać się z aktami postępowania sprzed lat. Zamierza to zrobić w najbliższym czasie. Przekonuje, że przed laty policja podejmowała właściwe działania wobec agresywnego Zbigniewa K.
- Działania były adekwatne do skali jego przewinień. To znaczy wszczęto postępowanie dyscyplinarne za to, że nadużywał alkoholu i wszczynał awantury w domu. Został wydalony z policji. Czy policja powinna wszcząć wobec niego postępowanie karne? Nie mam wiedzy, by w czasie tych awantur groził byłej żonie bronią albo pozbawieniem życia, co skutkowałoby sankcjami karnymi - dodaje radca Tomasz Świąder.
Mimo że od zbrodni minęło niespełna 12 lat, sprawca mordu Zbigniew K. jest już na wolności. Jak to możliwe? Najpierw Sąd Okręgowy w Koninie skazał go na 25 lat więzienia.
- Tutejszy sąd nie widział możliwości wydania łagodniejszego wyroku - mówi sędzia Robert Kwieciński, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Koninie.
Oskarżony policjant nie pogodził się z orzeczeniem i złożył odwołanie. Sąd Apelacyjny w Poznaniu, którego wyrok był prawomocny, dostrzegł okoliczności łagodzące. Na przykład fakt, że morderca przyznał się do zbrodni.
Poza tym jego ojciec, również policjant, zeznał, że syn żył pod ciągłą presją w domu i w pracy. Był po rozwodzie, policja prowadziła postępowanie zmierzające do jego wyrzucenia ze służby, narastać w nim miało poczucie osamotnienia. W efekcie Sąd Apelacyjny zmniejszył wyrok do 15 lat więzienia.
- Sąd Apelacyjny w Poznaniu uznał, że wyrok 25 lat więzienia ma charakter eliminacyjny i to szczególny rodzaj kary. Sąd wskazał również, że tej zbrodni nie można oderwać od sytuacji rodzinnej oskarżonego, poczucia opuszczenia w domu i w pracy - dodaje sędzia Robert Kwieciński, rzecznik konińskiego sądu.
Jak się dowiedzieliśmy, Zbigniew K. w styczniu 2015 roku wyszedł na wolność. Za kratkami spędził niewiele ponad 10 lat. Uzyskał przedterminowe zwolnienie w związku z poważnymi kłopotami zdrowotnymi.
Autor: Łukasz Cieśla