Policjantki nie biją pałą, ale mogą zadrapać
Kiedy chciałam pierwszy raz wyjechać w teren, starzy policjanci kazali mi „przewalić” tony dokumentów. Tygodniową robotę zrobiłam w jeden dzień - opowiada poznańska policjantka.
Jesteś tylko babą. Nie nadajesz się. Jak nie masz siły, to podpisz kartkę i już cię nie ma - słyszą często gdy trafiają na kurs podstawowy. Kobiety - od początku są traktowane tak samo, jak mężczyźni. Śpią tak samo długo, jedzą to, co dostaną na talerzu i harują tak samo, jak oni. W tej firmie szansę mają tylko te z twardym tyłkiem i nerwami ze stali. Po latach mówią, że selekcja jest niezbędna, bo nie każda kobieta przejdzie szkołę życia, a na służbie zaryzykuje swoją ładną buzię i będzie się „kulać z penerem”. Wszędzie są pierwsze, bo muszą udowodnić, że się nadają.
Na początek zwłoki w tapczanie
Rekordy popularności bije ostatnio nowy film Patryka Vegi „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. W środowisku policyjnym mówi się, że historie świeżo upieczonych policjantek Zuzy i Jadźki są nieco przerysowane, ale mają w sobie pierwiastek prawdy. Sprawdziliśmy, jak to wygląda z perspektywy poznańskich mundurowych.
Policjantka operacyjna z Zespołu do spraw Wolności Seksualnej i Obyczajności Wydziału Kryminalnego KMP w Poznaniu ma za sobą już siedemnaście lat służby. Zanim wyjechała pierwszy raz w teren, starzy policjanci kazali jej „przewalić” tony dokumentów. Tygodniową robotę zrobiła w jeden dzień i wyjechała w miasto. W trupa - w odróżnieniu od bohaterki filmu Vegi - nigdy nie wdepnęła, ale podczas jednej z akcji, kiedy do mieszkania na poddaszu wślizgiwała się oknem (kobieta może to zrobić, „bo przecież jest szczuplejsza”), ze sterty ubrań wyciągnęła bluzkę z ludzką ręką. Jak się okazało, zwłoki, które znajdowały się pod ciuchami, leżały tak długo, że zdążyły się już rozpaść.
Innym razem weszła do mieszkania, w którym miała przebywać poszukiwania dziewczyna. Faktycznie, kobieta była w środku, a oprócz niej dwaj mężczyźni przy wódce i trup w tapczanie.
- W całym domu unosił się okropny smród. Zwłoki leżały tam ponad miesiąc. Ciało stopiło się do tego stopnia, że po suficie sąsiadów, którzy mieszkali pod nimi, zaczęły chodzić robaki
- wspomina policjantka, której nazwiska nie możemy podać.
Naomi i prostytutki
Pierwsze lata swojej pracy policjantka kryminalna spędziła w Komisariacie Poznań Grunwald. Po dziesięciu latach przeszła do Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. Teraz jej praca polega m.in. na ujawnianiu dziewczyn pracujących jako prostytutki. Dzięki nim dociera do alfonsów, których później wsadza za kratki. Jednak, żeby to zrobić, z prostytutkami musi się najpierw zaprzyjaźnić, zdobyć ich zaufanie i szacunek. W początkowych latach służby w KMP po raz pierwszy zamknęła klub nocny w Poznaniu - Naomi. Dziewczyny, które tam pracowały przekonała do zeznań, a ich alfonsa wsadziła do więzienia. - W czasie akcji poleciały w klubie trzy pary drzwi. Dziewczyny pozamykały się z klientami w pokojach i bały się wyjść. Znaleźliśmy też środki odurzające i to był gwóźdź do trumny w tej sprawie - wspomina.
- Dziewczyny rozpoznają mnie z daleka. Czasami dzwonią w środku nocy, bo mają problem z klientem. Jeśli będę ich wrogiem, to nigdy nie dojdę do prawdy. Chcę, żeby mi ufały, bo próbuję je ratować, a nie im zaszkodzić
- tłumaczy policjantka.
Kiedyś miała dziewczynę, która dla jednego alfonsa pracowała przez 13 lat. Wiele razy od niego odchodziła, wyjeżdżała za granicę, by ostatecznie wrócić do niego i do interesu. W końcu mu się postawiła. Wtedy pobił ją tak, że wylądowała w szpitalu.
Faceci są debilami emocjonalnymi, dlatego oddałem głos kobietom
Źródło: Agencja TVN / x-news
- Pojechałam do niej i namówiłam, żeby zeznawała „na papier”. Znalazłam ponad 20 dziewczyn, które też zaczęły mówić. Okazało się, że ich sutenerzy to para: mężczyzna i kobieta, była prostytutka. Oboje trafili do więzienia. Po wyjściu na wolność ona wróciła do branży, ale zarabiała sama na siebie, nie dla sutenera, a on zaczął handlować warzywami - mówi policjantka.
Wysiądziesz sam, czy ci pomóc?
Mówią, że w policji nigdzie nie wymarzniesz i nie wygrzejesz się tak jak w drogówce. Policjanci ruchu drogowego latem i zimą, o każdej porze dnia i nocy pracują na ulicy. Kobieta w patrolu nadal robi wrażenie, ale już nie takie jak jeszcze kilkanaście lat temu. Co innego policjantka na służbowym motocyklu. A taka w Poznaniu jest tylko jedna.
- Widzę zdziwienie kierowców, kiedy ściągam kask i kominiarkę
- przyznaje Anna Bręk z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu.
W dzieciństwie myślała o pracy w inspekcji transportu drogowego. Teraz będąc w policji mówi, że choć jako kobieta codziennie musi dawać z siebie 120 proc. i udowadniać, że się do tego nadaje, uwielbia swoją pracę. Szczególnie, gdy wchodzi na skrzyżowanie i kieruje ruchem. A kobiet w policji, które potrafią to zrobić, jest naprawdę niewiele.
- Nie każdy to umie. Osoba, która wchodzi na skrzyżowanie musi być doskonale przeszkolona, bo, jak kierowcy widzą na drodze policjanta, to nie zawsze wiedzą jak się zachować. Musimy dbać nie tylko o ich bezpieczeństwo, ale też swoje. Nieważne, czy żar leje się z nieba, czy jest -15 stopni Celsjusza, a od mrozu drętwieją usta i ręce - mówi Anna Bręk.
Kiedyś podczas maratonu regulowała ruch na Chartowie. Wtedy pierwszy raz wyciągała kierowcę zza kółka. Jak wspomina, droga była całkowicie zamknięta - jezdnią biegli uczestnicy, nie było żadnej śluzy, a wokoło było mnóstwo kibiców. Jeden z kierowców podchodził do niej trzy razy i pytał, czy może przejechać. - Na początku tłumaczyłam, że każdy się spieszy i jak będzie luka, to go przepuszczę. W pewnym momencie słyszę, że włącza silnik i rusza. Dobiegłam do niego i powiedziałam: wychodzisz sam, czy ci pomóc. Otworzyłam drzwi i wyciągnęłam pana na zewnątrz. Kolega, z którym miałam służbę, nawet nie zauważył, jak doprowadziłam go do radiowozu - wspomina.
Anna Bręk to szczupła, wysoka brunetka. Z pozoru fizycznie może się wydawać słabsza od mężczyzn. Jednak kiedy podczas kontroli kierowca rzucił się do ucieczki, udowodniła, że w policji liczą się nie tylko mięśnie.
- To był młody chłopak. Zatrzymaliśmy go do kontroli, ale nie miał przy sobie dokumentów. Kiedy dzwoniłam do dyżurnego, on wysiadł z kolegą z radiowozu po dokumenty, które rzekomo miał w bagażniku i zaczął uciekać.
Bez wahania wsiadłam za kierownicę i po kilku metrach zajechałam mu drogę. Mężczyzna został zatrzymany i przewieziony do jednostki- wspomina. I dodaje: - Była trzecia w nocy. Widziałam, że kolega biegnie za nim w ciemną ulicę. Bałam się o niego. Zatrzymując kierowcę do kontroli, nigdy nie wiemy, z kim mamy do czynienia.
Z tego policjantka wyszła bez szwanku, ale nie zawsze było tak kolorowo. Pierwszy wypadek miała, kiedy pilotowała kibiców z Palędzia. Wpadła w poślizg i spadła z motocykla. Efekt? Stłuczony kręgosłup i złamany palec. - Mój kierownik powiedział, wtedy że jestem już w tej lepszej części motocyklistów, bo oni dzielą się na tych, co już leżeli i na tych, co będą leżeć. Nikt nie powiedział: ale ty jesteś słaba. Nie poradziłaś sobie, bo jesteś kobietą. To mnie podbudowało.
Betonowe płyty, petardy i butelki
To był czerwiec 2015 roku. Lech Poznań zdobył wtedy tytuł Mistrza Polski, a kibice zgotowali na Starym Mieście jedną z największych zadym ostatnich lat. Grupa chuliganów zaatakowała squot, niszcząc wszystko, co napotkała na swojej drodze. Od płyty Starego Rynku na bocznych dróżkach odgradzali ich policjanci z Ogniwa Konnego Wydziału Zabezpieczania Miasta KMP w Poznaniu. Wśród nich była jedna kobieta - Agnieszka Mazur, szefowa grupy.
- Pamiętam, jak w naszym kierunku leciały betonowe płyty, butelki, cegły i petardy. Nigdy nie pozwalamy sobie, aby kibic podszedł na wyciągnięcie ręki, ale sytuacja była dynamiczna. Niestety jeden z koni dostał butelką w bok i konieczna była pomoc weterynarza. Drugi przewrócił się i poharatał. Kiedy leciała w naszą stronę butelka, odsunęłam konia i dostałam w nogę. To był odruch. Koń mi ufa, wie, że nie dam mu zrobić krzywdy - wspomina policjantka.
Chciałem pokazać silne, samowystarczalne i zdeterminowane kobiety
Źródło: Agencja TVN / x-news
Agnieszka Mazur służy w policji od 16 lat. Praca w ogniwie konnym była jej marzeniem. Jak przyznaje, początki nie były łatwe. Starzy policjanci myśleli, że do tej pracy nadają się tylko mężczyźni, dawali jej trudniejsze konie. Dlatego musiała dawać z siebie 100 proc. Kiedy podczas czyszczenia zwierząt, doznała kontuzji, pracowała z nią przez kilka miesięcy. - Nie poszłabym na L4. To był mój wymarzony moment - przyznaje kobieta.
Koń, podobnie jak pies policyjny, daje funkcjonariuszom przewagę. 700 kilogramów mięsa budzi strach w ludziach, którzy nie znaleźli jeszcze sposobu na jego wystraszenie i wyeliminowanie.
- Pracując z koniem, nie ma problemu zapanować nad większą liczbą osób. Obojętnie, czy rzucają nam petardy, czy butelki pod nogi, zwierzę się nie cofnie. Koń nie jest szkolony, by wyrządzić krzywdę, ale jeśli jeździec tak go poprowadzi, to przejdzie po człowieku - mówi.
Mazur jest w tej chwili jedyną kobietą w ogniwie konnym i od dwóch lat dowodzi 12 policjantom. Jak mówi, wcześniej była szarym funkcjonariuszem i z tej pracy się wywodzi. - Przez 11 lat służyłam na ulicy. Nieraz dostałam po twarzy, jak trzeba było się kulać z penerem. Teraz też jestem na każdym zabezpieczeniu, dodatkowo mam tylko papierową robotę.