Politycy kłócą się o szkołę, a może sami trochę czasu poświęciliby edukacji. Swojej
Prezes Jarosław Kaczyński znalazł patent, jak na długie lata uniemożliwić opozycji przejęcie władzy. Na maksa skomplikował życie w szkołach dzieciom i wnukom tych polityków oraz ich popleczników, pozbawiając kolejne pokolenia opozycjonistów dostępu do podręczników, wydłużając przerwy i nakazując odrabiać zadania domowe. Tak przynajmniej wynika z licznych refleksji, jakimi przeciwnicy PiS-u dzielili się po rozpoczęciu roku szkolnego, który jest też początkiem reformy szkolnictwa. Czyli likwidacji gimnazjów, wydłużenia podstawówki do 8 klas i wprowadzeniu czteroletnich liceów. I to z jaką precyzją PiS uderzył.
Trafił z tymi komplikacjami tylko w potomków opozycjonistów, reszta Polaków, w tym moi znajomi o różnych poglądach, jakoś specjalnie nie narzekała na pierwszy dzień w szkole. Na przykład pani poseł z Nowoczesnej zacytowała swoją zrozpaczoną znajomą: „Przerwy w szkole Misi trwają 15 albo 25 minut. Żeby nauczyciele zdążyli przejść z jednej szkoły do drugiej. :( Podręczniki po 20 września”. Myślę, że Misia włosów z głowy nie rwie, ale... Szkoda, że panie nie widziały problemu, gdy na przykład kilka lat temu, gdy moja córka chodziła do gimnazjum, to co kilka tygodni musiała zmieniać podręcznik, bo z różnych powodów zmieniał się jej nauczyciel, a każdy nowy pedagog był przywiązany do innego tytułu. Podobnych wpisów w gronie antypisowców pojawiło się wiele. Same problemy w tej szkole. Czekałem tylko, kiedy się okaże, że minister Zalewska z prezesem kradną drugie śniadania, plują do zupy i podmieniają kolorowe kredki na czarne.
Ale najbardziej podobał mi się wpis mojego znajomego, który na pewno nie należy do kibiców obecnie rządzących. Przeczytałem u niego: „Głupia sprawa, ale moje dziecko dostało na czas wszystkie podręczniki, plan lekcji, obiady w szkole itd. Idealnie”. Już widziałem, jak się musiał pocić to pisząc, ale brawa za odwagę. Jak go koledzy po linii partyjnej musieli znienawidzić. Szkoda, że przy okazji nie rozpamiętują, jaki bałagan w oświacie zapanował, gdy ich obecny guru polityczny Jerzy Buzek, jako premier, wprowadzał reformę z gimnazjami przy okazji praktycznie likwidując szkolnictwo zawodowe. Tamten chaos czka nam się do dziś.
Ale to nie koniec kontestowania współczesnej szkolnej rzeczywistości. Jeszcze przed wakacjami Rzecznik Prawa Dziecka napuszczony przez rodziców zaprotestował: „Zbyt wiele prac domowych zadawanych dzieciom przez nauczycieli do domu narusza ich prawo do wypoczynku i zabawy”. Ja wiem, że teraz żyjemy w czasach, gdy nawet klasówki i lektury zaburzają uczniom to i owo, ale czy w tym szaleństwie jest jakaś granica? A tak przy okazji, ciekaw jestem, czy to ci sami rodzice, co mają pretensję, że szkoły i przedszkola nie pracują w święta i najlepiej do północy, bo oni nie mogą się realizować. Więc, o jakim to prawie mówi pan Rzecznik? Do ślęczenia nad tabletem i uśmiercania po raz 1245. dziwnych postaci lub oglądania filmów o wydłubywaniu oka kotku?!
Ludzie, nawet protestować trzeba umieć, ale jak się nie odrabiało zadań domowych, to tak jest. Gdy na przykład lider najśmieszniejszej w Polsce partii zwanej Nowoczesną wystąpił przeciw reformie oświaty, to wszyscy żyjący ministrowie edukacji do dziś rozwiązują zagadkę. Ryszard „Porto” Petru rzekł: „Ja też byłem osiem lat w podstawówce i cztery lata w gimnazjum”. Czyli jak, kiedy... Kiedyś skończył podstawówkę, a po latach gimnazjum z powtarzaniem jednej klasy? A może dwa lata siedział w 6-klasowej podstawówce i jeszcze dwa razy repetował w gimnazjum? To zadanie na rozruszanie szarych komórek na rozpoczęcie roku szkolnego.