Kryptonim „Poseł”: były wiceminister spraw wewnętrznych ma proces sądowy za samowolne opuszczanie ćwiczeń wojskowych
Maksymalna kara to... ograniczenie wolności. Oskarżonym jest Andrzej B., były poseł SLD, były wiceminister, obecnie radny w Zielonej Górze. - Prokuratura nadała tej sprawie kryptonim „Poseł”. Postępowanie ma charakter polityczny - mówił wczoraj w poznańskim sądzie.
Tego typu przestępstwo ścigane jest na wniosek dowódcy jednostki. W tej sprawie szef jednostki w Czerwieńsku, w której ćwiczył Andrzej B., nie domagał się ścigania. Prokurator skorzystał więc z przepisu, że z urzędu może wszcząć śledztwo, jeśli wymagają tego „ważne względy dyscypliny wojskowej”. Śledztwo ruszyło na początku 2016 r. wskutek operacyjnych ustaleń żandarmerii. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, polityk zgłosił się do Narodowych Sił Rezerwowych, bo ponoć chciał pokazać współpracownikom, jak spełniać patriotyczny obowiązek wobec ojczyzny. Ćwiczenia odbywał w latach 2013-2015. W teorii pełnił funkcje oficera wychowawczego. O ile w 2013 r. nikt nie miał do niego zastrzeżeń, to ktoś doniósł, że w 2014 i 2015 r. niektórzy przełożeni stosowali wobec niego taryfę ulgową i przymykali oko na jego liczne nieobecności. Andrzej B. stawiał się na rozpoczęciu ćwiczeń, po czym miał znikać i pojawiać na ich zakończeniu. Opuścił też sporą część zajęć na poligonie pod Ustką.
Wyliczano, że był nieobecny przez kilkadziesiąt dni. Ale po zakończeniu szkolenia dostał awans kapitana. Otrzymał też pieniądze za udział w ćwiczeniach NSR oraz nagrodę finansową od przełożonych.
Prokuratura oskarżyła go, że w 2014 i 2015 r. samowolnie opuszczał jednostkę. Akt oskarżenia oparto na zeznaniach świadków i ustaleniach żandarmerii, która sprawdzała konto polityka na Facebooku, logowania jego komórki, lotnisko, z którego leciał do Warszawy. Śledczy wykazali, że w godzinach, w których powinien być w jednostce, prowadził kampanię wyborczą, był też w Warszawie. Oskarżony został tylko Andrzej B. Wojskowy prokurator Bartosz Jandy nie zdecydował się na zarzuty wobec jego dowódców. W śledztwie Andrzej B. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Podczas wczorajszej rozprawy przez około 2 godziny odnosił się do zarzutów. Krytykował nieobecnego na sali prokuratora.
- Podczas przesłuchania w prokuraturze zaproponowano mi, że jeśli się przyznam, to sprawa zostanie umorzona, a oskarżeni zostaną moi dowódcy. Poczułem się, jakby ktoś dał mi w twarz - wyjaśniał. - Jestem niewinny. Owszem, przebywałem czasami poza poligonem i jednostką, np. w moim biurze radnego. Zgodnie z ustawą jako radny mogę opuścić zakład pracy w celu wypełniania obowiązków. Przyznaję też, że byłem w Warszawie. Skutecznie załatwiałem tam pieniądze na remonty kilku remiz OSP spod Zielonej Góry.
Wyciągnął też „asa z rękawa”. Złożył w sądzie dwie przepustki stałe, które przełożeni mieli mu dać w 2014 i 2015 r. Zgodnie z nimi mógłby opuszczać jednostkę, kiedy miał potrzebę. Dlaczego nie złożył w ich śledztwie? Stwierdził, że przepustki odnalazł krótko przed rozprawą. - Można było je złożyć wcześniej i zakończyć sprawę. Nie rozumiem takiej taktyki obrony - mówił prowadzący proces sędzia mjr Przemysław Suszczewicz. Kolejna rozprawa w połowie września.