Polityka historyczna powinna być zgodna z historią [rozmowa]
Rozmowa „Gazety Pomorskiej" z dr. Tomaszem Kawskim z Zakładu Historii Najnowszej UKW o coraz bardziej dzielącej Polaków rocznicy Powstania Warszawskiego.
Im dalej od dnia wybuchu Powstania Warszawskiego, tym rocznicowe emocje coraz większe. Ilekroć na apelach poległych pojawiali się prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk, słychać było gwizdy, a nawet okrzyki „zdrajcy!”. Czym to chamstwo tłumaczyć?
Bezwzględną chęcią osiągnięcia doraźnych celów politycznych przez jedno ugrupowanie. Tego typu wydarzenia można nazwać szeroko pojętą polityką historyczną. Właściwie w każdym kraju uprawiana jest taka polityka, lecz skala i jej zakres są bardzo różne. I w zależności od tego, w jaki sposób układają się polityczne interesy, nacisk będzie położony na wybraną część wydarzeń historycznych. Najprościej mówiąc, na tę, która jest danej grupie akurat wygodna. Jednak nie oczekujmy wówczas, że polityka historyczna będzie zgodna z wydarzeniami historycznymi.
Ale Powstanie Warszawskie wybuchło 72 lata temu, wiemy o nim prawie wszystko, a mimo to pamięć o nim coraz bardziej dzieli.
To nie pamięć dzieli Polaków, tylko politycy. Sądzę, że w tym przypadku mamy do czynienia najpierw z odreagowaniem tłumionych przez cztery dekady napięć i kiedy już wolno niemal wszystko, wykorzystuje się wybiórczo niektóre fragmenty tej historii po to, by ugrać polityczne poparcie.
Godzina "W" 2016, Warszawa. Całe miasto stanęło, aby oddać hołd powstańcom [źródło: Agencja Informacyjna Polska Press]
Jak choćby żenującą dyskusję o tym, czy prezydent Lech Kaczyński poległ, czy zginął?
Choćby to, ale w efekcie okazuje się, że nawet przy tak oczywistej rocznicy słowo „patriotyzm” może znaczyć dla jednych zupełnie coś innego, aniżeli znaczyło dla nieżyjących już bohaterów. W sumie łatwo odwoływać się do patriotyzmu, chcąc zyskać jakiś doraźny kapitał polityczny. Szkoda, że przy okazji tak tragicznych wydarzeń naszej historii jak Powstanie Warszawskie.
Mówi się czasami, że jeśli polityk nie ma zbyt wiele do zaoferowania wyborcom, to wtedy najczęściej odwołuje się do „patriotyzmu”. Bo wówczas trudno zaprotestować.
Kiedy kilka lat temu prezes Związku Powstańców generał Ścibor-Rylski napomniał gwiżdżących narodowców, bardzo szybko stał się obiektem zainteresowania prokuratorów IPN. Blisko stuletniego weterana oskarża się o współpracę z UB, choć powstańcy tłumaczą, że wykonywał rozkazy podziemia. A nieżyjący Władysław Bartoszewski oskarżany jest przez niektórych o... współpracę z Niemcami.
Każda epoka historyczna, a nawet dekada, ma swoich epigonów historii. Z jednej strony budują pożądany wizerunek przez jakieś środowiska, z drugiej pojawia się grupa historyków i publicystów, którzy będą pisali historię zgodnie z oczekiwaniami władzy. W latach 70. i 80. byli nadworni historycy, ale też nie brakło takich w latach 90., ale nazwisk wolałbym nie wymieniać.
Także w ostatnich dwóch dekadach doczekaliśmy się historyków, którzy nadzwyczaj łatwo ferują wyroki i oceny...
Tak, jesteśmy świadkami wielu błyskotliwych karier młodych ludzi, którzy stali się znanymi profesorami. Dotyczy to szczególnie okresu po 2005 roku, kiedy powstały prace wpisujące się w oczekiwania polityczne. Powiedziałbym, że to naturalna kolej rzeczy, ale historia jest nauką, która najlepiej rozwija się bez politycznej presji i niedwuznacznych oczekiwań władzy.
Podczas niedzielnych uroczystości 87-letni weteran Powstania Zbigniew Galperyn wspomniał, że nie rozumie, dlaczego apel poległych powstańców stał się apelem pamięci. Pamięci politycznej?
To sprawa, która budzi mój głęboki niesmak i przypomina „lansowanie historii”. Pokolenia powstańców już praktycznie nie ma i jeśli żyjących weteranów przymusza się do tego, by wpisywali się w narrację historyczną grupy polityków, to jest to żenujące.