"Polityka" - recenzja filmu Patryka Vegi, który miał wywrócić scenę polityczną, ale nie ma czym
Wielka kampania reklamująca „Politykę” jako petardę, która może wpłynąć na wynik październikowych wyborów parlamentarnych, okazała się szybko gasnącą zapałką. Film Patryka Vegi razi kulejącym scenariuszem i nie pokazuje niczego, czego osoby interesujące się polską polityką do tej pory by nie wiedziały.
O „Polityce” było głośno już na długo przed premierą. Trzeba oddać Patrykowi Vedze, że na promocji swoich filmów zna się jak mało kto. Pracom nad produkcją towarzyszyły zabiegi marketingowe, jakby powstawał reportaż, który obali rządy PiS.
Czy "Polityka" to komedia o politykach?
Pierwszy zimny prysznic przyniósł trailer. Owszem, szybko zrobił furorę wśród internautów, ale raczej ze względu na zawarte w nim gagi niż szokujące sceny, które wstrząsną opinią publiczną. Można było spodziewać się, że „Polityka” będzie taką pełnometrażową wersją „Ucha Prezesa” w ostrzejszej, wulgarniejszej wersji. Kto jednak liczy, że film Vegi to komedia, na której będzie się świetnie bawił, może sobie darować wycieczkę do kina, bo wszystkie zabawne sceny zawarto w zwiastunie.
Zobacz trailer "Polityki":
Jakim zatem filmem jest „Polityka”? Chyba sam reżyser miałby problem z odpowiedzeniem na to pytanie. Vega większość swoich produkcji reklamuje jako oparte na prawdziwych historiach. W przypadku „Polityki” od początku było wiadomo, że pokaże w nim postacie wzorowane na rzeczywistych politykach, głównie partii rządzącej i pojawią się w nim sceny
inspirowane prawdziwymi wydarzeniami z życia publicznego. Nie jest to jednak reportaż, raczej próba pokazania tego, jak mogły wyglądać ich kulisy. Otto von Bismarck mówił, że „ludzie nie powinni widzieć, jak robi się kiełbasę i politykę”, a Vega właśnie ten proces nam pokazuje.
Chociaż mówi się, że najlepsze scenariusze pisze życie, to właśnie scenariusz jest najsłabszą stroną „Polityki”. Vega podzielił swój film na nowele, z których każda opowiada historię innej postaci. Niby są ze sobą powiązane, ale całość jest mocno spłaszczona, jakby reżyser starał się upchnąć jak najwięcej „mocnych” scen. Brakuje tu ładu i składu. Można pomyśleć, że film robiono w pośpiechu, „byle zdążyć przed wyborami”.
O trzymaniu widza w napięciu nie ma mowy, bo każdy, kto śledzi wydarzenia polityczne w Polsce, doskonale wie, jak się skończy przygoda na fotelu premiera pani Jadwigi do złudzenia przypominającej Beatę Szydło, czy też np. co
będzie wyprawiał w Ministerstwie Obrony Narodowej Pupil ministra przywodzący na myśl Bartłomieja Misiewicza (chociaż po groźbie pozwu sądowego z jego strony na końcu filmu umieszczono informację, że Pupila nie należy utożsamiać z Bartłomiejem Misiewiczem). Swoją drogą, grający tę rolę Antoni Królikowski naprawdę stworzył świetną kreację, podobnie jak Janusz Chabior wcielający się w rolę ministra obrony narodowej.
Poszczególne nowelki przypominające skecze kabaretowe niczym zatem nie zaskakują. Częściej niż uśmiech, wywołują zresztą obrzydzenie i żal, gdy widzimy sceny łóżkowe z udziałem posła znanego z obrony katolickich wartości oraz jego kochanki albo biorącego łapówki Pupila ministra obrony narodowej. Tylko czy hipokryzja i korupcja wśród polityków są jeszcze dla kogokolwiek zaskoczeniem?
Jaki jest naprawdę Prezes?
Wyjątek stanowią dwie ostatnie nowelki. W pierwszej z nich zatytułowanej „Prezes” Vega pokusił się o nakreślenie psychologicznego portretu człowieka, który pociąga za wszystkie najważniejsze sznurki na polskiej scenie politycznej. Prezes genialnie zagrany przez Andrzeja Grabowskiego jawi się jako osoba niezwykle samotna i oderwana od rzeczywistości, któremu dopiero przychodzący do niego rehabilitant (Maciej Stuhr) uzmysławia, czym są codzienne radości i jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby miał syna.
Świetne wrażenie robi scena, w której Prezes przedziera się przez tłum nienawidzących go demonstrantów. Aby nie zostać rozpoznanym, nakłada papierową maskę... samego siebie. Czy to zdarzenie go odmieni? Tego nie zdradzę, bo to jedna z nielicznych scen, dla których „Politykę” warto obejrzeć.
Niezłym pomysłem na zakończenie filmu była ostatnia nowelka, w której Vega skupił się na partii opozycyjnej. Chociaż przez cały film obrywa się głównie rządzącym, to właśnie ostatni rozdział nie pozostawia wątpliwości, że wszyscy politycy są tak samo zakłamani i zepsuci, a zależy im tylko na władzy i „dorwaniu się do koryta”.
Czy film "Polityka" wpłynie na wynik wyborów?
Czy „Polityka” rzeczywiście może wpłynąć na wyniki październikowych wyborów? Absolutnie nie. Film nie pokazał absolutnie niczego nowego, o czym byśmy wcześniej nie dowiedzieli się z mediów, które swoją drogą również obrywają w filmie.
Jeśli już, to film może co najwyżej zniechęcić do udziału w wyborach osoby, które do tej pory bliżej nie interesowały się polityką. Vega bowiem przede wszystkim obnaża system wyborczy, w którym nie liczą się programy i zasługi poszczególnych polityków, a jedynie miejsce na liście wyborczej albo… nazwisko podobne do innego bardziej znanego polityka.
Osoby wychodzące z kina przyznawały, że film był dla nich nudnawy i za długi. Zapewne odniesie sukces frekwencyjny podobny do innych filmów Vegi ze względu na nośny temat i świetną kampanię promocyjną. Nie jest jednak dziełem, które w jakikolwiek sposób zapisze się w polskiej kinematografii, chociaż ciekawi mnie, jak się go będzie oglądać za 20-30 lat. Czy tak samo, jak my dzisiaj oglądamy „Misia” Stanisława Barei? Poczekamy, zobaczymy...
Zobacz zdjęcia z filmu: