My tu gadu-gadu o „Dziadach” i heheszkach z Barbary Nowak, a tymczasem projekt ustawy o wzmocnieniu roli kuratorów oświaty został przyjęty przez Radę Ministrów niemal niezauważenie i idzie dalej. Niniejszym składam zawczasu najszczersze kondolencje i wyrazy współczucia dyrektorom szkół, nauczycielom, dzieciom oraz rodzicom. Zwłaszcza w Małopolsce.
„Wzmocniony nadzór nad szkołami i placówkami niepublicznymi” wiele ma źródeł, ale żadnym nie jest troska o ucznia czy poprawa stanu edukacji. Decydujący jest brak zaufania do ludzi, brak dialogu ze środowiskiem, walka z wymyślonymi dla politycznych potrzeb problemami (rzekoma lewicowa agenda realizowana w szkołach) oraz to, czemu oprzeć się najtrudniej: chęć posiadania coraz większej kontroli. I absolutnie nie chodzi o zwiększenie kontroli rodzicielskiej - jest wręcz odwrotnie, nowe rozwiązania ją tylko zawężają. To dla kuratora zarezerwowana została między innymi rola cenzora wszystkich ponadprogramowych aktywności, bo dyrekcja każdorazowo musi - według projektu ustawy - „zyskać pozytywną opinię kuratorium dla działań zewnętrznych organizacji na terenie szkoły”. Krótko mówiąc, ustanowiona zostanie kuratela polityczna.
W Małopolsce, dla przykładu, mamy na stanowisku kuratora sami wiecie kogo i ta osoba dostanie wkrótce cały szereg nowych możliwości nadzoru, w tym szachowania i dyscyplinowania „nieposłusznych” dyrektorów szkół. I która będzie skrupulatnie i bez żenady z tych prerogatyw korzystać.
Nawet jeśli wspaniałomyślnie przypiszemy ustawodawcy najszlachetniejsze intencje - choć to akurat nie ten przypadek - to każdą procedurę legislacyjną powinny poprzedzać ćwiczenia z wyobraźni: jak wymyślone przez nas prawo wykorzystałby nasz największy polityczny wróg? W celu zobrazowania skali ryzyka spróbujmy poszukać kogoś z umownej drugiej strony barykady, kto w przyszłości mógłby być na tym stanowisku równie żarliwym radykałem, co Nowak. Krzyżowca tak głęboko wierzącego w swoją misję, że jego jest tylko racja i to święta racja, a także nieposiadającego żadnych zahamowań w narzucaniu jej innym. A jeśli chcemy zadowolić bożka symetryzmu, to trzeba ruszyć na całkowity światopoglądowy skraj Polski. Konkretne nazwisko wyjątkowo trudno wskazać, jednak dla potrzeb tego zadania politycy PiS niech sobie tam wstawią zainfekowaną wirusem cancel-culture hybrydę zawołanego trockisty i jakiegoś wojującego antyklerykała. I jak? Bo aż sam się wystraszyłem.
Jestem rodzicem, którego dzieci na własnej skórze doświadczyły wszystkich możliwych zmian w edukacji w ostatnich latach. Wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków i jego zniesienie, likwidacja gimnazjów, teraz lex Czarnek. To wszystko w mniej niż dekadę, z pandemią w tle, a przecież po drodze było jeszcze gros mniejszych reform, acz też fundamentalnych, bo dotyczących zmieniającego się co rusz programu. Nie rozwiązano starych problemów, tylko dołożono do nich nowe.
Ten brak spokoju i rzucenie polskiej szkoły na front ideologicznej walki czkawką odbijać się nam będzie przez długie lata. A przecież najciekawsze dopiero przed nami.