Polomarket idzie na ustępstwa
Nic nie zrobiłam! Przysięgam! Proszę mi pomóc - mówiła pani Jola, gdy w styczniu przyszła do naszej redakcji. Płakała, ale za to dziś się cieszy.
- Starałam się pracować najlepiej jak potrafię, a wiadomo, że w handlu łatwo nie jest - wspomina pani Jola, która do grudnia ubiegłego roku była zatrudniona w sklepie Polomarketu na bydgoskich Piaskach.
Z dnia na dzień została bez środków do życia
- W październiku przedłużono ze mną umowę do 2018 roku, a w grudniu zwolniono dyscyplinarnie. Wcześniej byłam dobrym pracownikiem, a nagle stałam się zła. Zresztą, nieważne. Najważniejsze, że firma chce się ze mną porozumieć, bo z dnia na dzień zostałam bez środków do życia. Nie miałam na opłaty - opowiada pani Jola.
W sprawie bydgoszczanki i innych byłych pracowników Polomarketu spotkaliśmy się z Michałem Seńczukiem, dyrektorem operacyjnym Polomarketu i członkiem zarządu sieci. Obiecał, że osobiście zbada okoliczności zwolnienia pani Joli.
Słowa dotrzymał. Wczoraj Polomarket przesłał „Pomorskiej” oświadczenie, w którym czytamy, że - po wnikliwym przyjrzeniu się sprawie - proponuje on polubowne rozwiązanie sporu: „Jednym z nich jest zmiana trybu rozwiązania umowy z art. 52 na art. 30 (porozumienie stron - red. ) kodeksu pracy z zachowaniem przysługującego trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia. Ponadto firma wypłaci pracownicy stosowne odszkodowanie wraz z dodatkową kwotą pieniężną, a także ekwiwalent za niewykorzystane dni urlopu. Drugą propozycją jest zaś podpisanie stosownego porozumienia, uwzględniającego wypłacenie pracownicy określonej kwoty pieniężnej”.
W pomoc bydgoszczance włączył się także Związek Syndykalistów Polskich (zrzeszył byłych pracowników Polo), proponując jej pomoc prawną i także negocjując w jej sprawie z zarządem firmy.
- Jestem zadowolony, że Polomarket przyznał się do błędu - komentował wczoraj Jakub Żaczek, prezes ZSP. - Jednak na tym nasze negocjacje z firmą się nie kończą.
„Nie łamiemy praw pracowniczych”
Przypomnijmy, kilka dni temu byli pracownicy tej sieci supermarketów złożyli w Giebni (siedziba zarządu) swoje postulaty.
- Domagamy się wypłaty zaległych wynagrodzeń za nadgodziny oraz za pracę w nocy - wymienia Rafał Skrudlik, były pracownik Polomarketu w bydgoskim Fordonie. - Żądamy także, by firma oddała nam pieniądze za paliwo, bo prywatnymi samochodami przewoziliśmy mięso między sklepami i za mandat za brak akcyzy na alkohol, który dostał supermarket w Fordonie, a złożyli się na niego pracownicy. Ponadto żądamy, by osoby niepełnosprawne były zatrudniane zgodnie z przepisami kodeksu pracy.
Polomarket nie zgadza się z tymi zarzutami. - Nie łamiemy praw pracowniczych - przekonywał podczas niedawnej konferencji prasowej w Bydgoszczy Michał Seńczuk. - Po bydgoskim proteście, niezależnie od kontroli PIP, przeprowadziliśmy własne audyty, które nie potwierdzają zarzutów byłych pracowników. Jednak nie lekceważymy sygnałów i pozostajemy otwarci na rozmowy z nimi. Nie zgadzamy się z oskarżeniami byłego pracownika, który, wbrew temu, co teraz opowiada, nie powiadomił nas o swojej niepełnosprawności i twierdzi, że nasza sieć łamie prawa takich osób (mowa o Rafale Skrudliku - red.).
Wczoraj Polomarket podtrzymał swoje wcześniejsze zdanie na ten temat: - Złożyliśmy pozew, z tym panem spotkamy się w sądzie.
- I w tej sprawie zamierzamy jeszcze negocjować z zarządem supermarketu. Chcielibyśmy, by Polomarket się z tego wycofał - podsumowuje Jakub Żaczek.