Na spakowanie i pożegnanie z rodziną mieli zaledwie kilka godzin. Przez dwa tygodnie ich odwagę i tytaniczną pracę śledziła cała Europa. W poniedziałek wrócili do kraju. W akcji gaszenia pożarów w Szwecji brali udział również strażacy z naszego regionu m.in. z Koszalina, Białogardu, Kołobrzegu i Drawska.
O pomoc polskich strażaków zwróciły się władze Szwecji, która walczyła z największymi w historii pożarami lasów. Swoje zrobiły upały i rekordowa od 74 lat susza. Pożary pomagało gasić 139 strażaków - głównie ratownicy z województw zachodniopomorskiego i wielkopolskiego (po 65 strażaków i 20 wozów). Wspierali ich strażacy z Mazowsza i Komendy Głównej PSP (9 ratowników i 4 samochody).
Wczoraj strażacy wrócili do Polski. Na oficjalnej uroczystości w Świnoujściu przywitał ich premier Mateusz Morawiecki. - Jesteśmy niebywale dumni z waszej pracy. Z tego, że potwierdziliście naszą narodową specjalność, jaką jest solidarność z innymi w trudnych momentach - podkreślił.
W rodzinnych miejscowościach na mundurowych czekali najbliżsi. Jan i Kazimiera Staniszewscy wypatrywali syna Adama przed jednostką ratowniczo-gaśniczą nr 1 w Koszalinie. - Strażacy byli doskonale zorganizowani, mieli dobrego dowódcę. Byliśmy pewni, że wszystko skończy się dobrze, ale zawsze pozostaje w sercu ta odrobina niepokoju o pomyślne zakończenie akcji. To był olbrzymi pożar - przyznała pani Kazimiera. - Byliśmy z synem w kontakcie. Podkreślał, jak wielkie to były emocje. Szczególnie to, jak byli traktowani. Szwedzi witali i żegnali ich co najmniej, jakby byli mistrzami świata w piłce nożnej! - uśmiechnął się pan Jan.
Rodzice pana Adama z syna są ogromnie dumni. - Nie wiem, jak misję oceniają inni, ale dla nas Adam to bohater - powiedzieli. Z dziadkami na tatę czekał syn pana Adama Staniszewskiego - Sebastian. Czy pójdzie w strażackie ślady taty? - Chyba tak. Chociaż na poważnie jeszcze o tym nie myślałem - odpowiedział.
Strażacy byli bardzo zmęczeni i, jak podkreślali, ich marzeniem była kąpiel, regenerujący siły sen i czas z rodzinami, za którymi bardzo się stęsknili. - Przejechaliśmy kawał drogi i bardzo się cieszę, że jesteśmy już na miejscu - powiedział ogniomistrz Adam Staniszewski. - Najważniejsze, że akcja się udała, że pomogliśmy ludziom, którzy potrzebowali naszego wsparcia.
Ta pomoc oznaczała tytaniczną pracę - akcję przez całą dobę. Strażacy pracowali w systemie zmianowym, całodobowym ze zmianami co 12 godzin. Walkę z żywiołem utrudniał wiatr, duszący i gęsty dym, susza i upał. Co było najtrudniejsze? - Trudne były już same uwarunkowania terenu. Skalne podłoże, brak dróg dojazdowych. Działania w strefach były dla nas czymś nowym - odpowiedział ogniomistrz Krzysztof Roman. - Zapamiętamy wzruszające podziękowania Szwedów. Czekali na nas wzdłuż drogi, na wiaduktach.
Szwedzi pisali o strażakach po polsku „bohaterowie”, ale oni sami mówią, że tak się nie czują. - Pojechaliśmy wykonać naszą pracę. Do niej jesteśmy stworzeni - skromnie skwitował ogniomistrz Przemysław Skoczylas.
Misja od początku była planowana na 14 dni. Polscy strażacy przebywali w Szwecji od niedzieli 22 lipca. Byli tam samowystarczalni pod względem logistycznym (zabrali namioty, wyżywienie i paliwo) i medycznym (w grupie byli ratownicy medyczni).