Polska sama kieruje siebie na boczny tor
Dr Maciej Krzemiński: Najbardziej przerażające jest to, że rządzący niespecjalnie się tym wszystkim przejmują.
Przecież gdyby Prawo i Sprawiedliwość próbowało to rozegrać kuluarowo, a nie siłowo, to pewnie dopięłoby swego i wysadziło Donalda Tuska z fotela przewodniczącego Rady Europejskiej...
Byłoby to trudne, ale możliwe. A tak doprowadzono do sytuacji bez precedensu: na ważne stanowisko unijne wybrano polityka, który nie jest akceptowany przez własny rząd. Czegoś takiego nigdy dotąd nie było. To precedens na przyszłość. Grając tą kartą, można było, w kuluarowych rozmowach, wybór Tuska zablokować.
Cała ta historia mówi nam zatem o tym, jaka jest Unia: zdominowana przez Niemcy i nielicząca się z głosami państw narodowych, czy też o tym, jaka jest polska dyplomacja?
Stanowczo to drugie. Oczywiście, można dyskutować, na ile jasno zostały w traktacie określone reguły wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej. Według mnie ten punkt jest całkowicie klarowny...
Ale w konkluzjach szczytu przyjęto jednak, że trzeba te zasady doprecyzować.
Zasady zgłaszania kandydatur. Bo co do zasady kwalifikowanej większości głosów, zostało to jasno zapisane.
Premier Szydło jeszcze walczy, nie podpisując konkluzji szczytu. Minister Waszczykowski kwestionuje ważność wyboru Donalda Tuska - polski rząd brnie dalej w śmieszność?
Twierdzenie, że wyboru przewodniczącego dokonano niezgodnie z prawem, świadczy o naszym braku powagi. Natomiast obejście przez administrację unijną faktu niepodpisania przez panią premier konkluzji jest problematyczne, bo jednak bardzo jasno zostało to określone, że swoje decyzje Rada Europejska podejmuje jednogłośnie. Publikowanie konkluzji mimo sprzeciwu jednego państwa jest według mnie nadużyciem.
Unijni prawnicy mają więc problem. A co dalej z Polską, z jej pozycją w Unii?
Nie wydaje mi się, aby celem stawiania na ostrzu noża wyboru Donalda Tuska było ugranie czegokolwiek w Unii. Nie wierzę, że nasze MSZ jest aż tak słabe w sztuce dyplomacji, że popełniałoby tak kardynalne błędy. Po prostu priorytetem rządu są w tej chwili sprawy wewnętrzne, a sprawy Unii są narzędziem służącym do rozgrywania tych spraw.
Ale skutki są nie tylko wewnętrzne.
Polska sama kieruje siebie na boczny tor. Najbardziej przerażające jest dla mnie to, że rządzący niespecjalnie się tym przejmują. Chyba nie do końca zdają sobie sprawę, że w dłuższej perspektywie, dążąc do osiągnięcia celów wewnętrznych, niszczą wszystko, co jest „na zewnątrz”.
Co jest niszczone?
Nasza pozycja w Europie, a przez to i w świecie. Do tej pory Polska była reprezentantem całego regionu. Gdy pojawił się konflikt na Ukrainie, uczestniczyliśmy w negocjacjach.
Po czym nas z nich wyproszono.
To prawda, ale w wielu innych sprawach Polska występowała w roli reprezentanta regionu. Sam wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej był gestem wobec Europy Środkowo-Wschodniej, tak jak wcześniej Jerzego Buzka na przewodniczącego parlamentu. W tej chwili, jeśli będzie poszukiwany kandydat na jakieś ważne unijne stanowisko, nie wierzę, by mógł to być Polak.
To by mnie jeszcze tak nie zmartwiło. Pytanie, co z różnymi unijnymi politykami: klimatem, bezpieczeństwem energetycznym itp.
I finansami. Pani premier miała usłyszeć nieparlamentarną argumentację Hollanda: wy macie zasady, a my mamy kasę.
To, co za rządów Tuska wynegocjowaliśmy do 2020 r., jest nie do ruszenia.
Rok 2020 zbliża się bardzo szybko. Rozmowy na temat kolejnej perspektywy finansowej rozpoczną się już wkrótce. A Polska zamiast wzmacniać swoją pozycję, coraz bardziej się pogrąża.
9 marca 2017 może więc okazać się dla nas brzemienny w skutki na lata?
W długofalowej perspektywie stracimy bardzo dużo, po to by PiS osiągnął jakieś korzyści na naszym podwórku. To mnie w tym wszystkim najbardziej boli: krótkowzroczność i nieumiejętność perspektywicznego myślenia.
Rząd zamiast przełknąć dyplomatyczną porażkę, zaczyna na tym naszym podwórku rozgrywać to tak, że ci, którzy są dzisiaj z Brukselą, to „partia zewnętrzna”. Stosunek do Unii ma Polaków podzielić.
Brzmi to bardzo niebezpiecznie. Ale naprawdę nie wiem, co siedzi w głowach rządzących i do czego ma to wszystko zmierzać. Nie wolno do tego stopnia lekceważyć sobie naszego członkostwa w Unii. Nie jesteśmy Szwajcarią czy Norwegią, żeby móc sobie pozwolić na egzystowanie poza unijnymi strukturami. A na razie działania polskiego rządu wyglądają niestety tak, jakby na członkostwie w Unii nam nie zależało i nie wiadomo, czy w ogóle warto w niej być.
I ta krótkowzroczność i niefrasobliwość elit PiS są w tym wszystkim najgorsze?
To na pewno.
Rozmawiał Jarosław Zalesiński