Polska to nie będzie kraj dla chorych ludzi
Odkąd w 1993 roku zreformowano służbę zdrowia (powstały wtedy kasy chorych), każdy kolejny minister rozbierał system na części, jak dziecko zabawkę, obiecując, że jak złoży będzie działał perfekcyjnie.
Z obecnym, Konstantym Radziwiłłem jest inaczej. On zabawkę, jaką dostał wyrzuca i chce inną. Taką samą, jaką mieliśmy za PRL - państwową służbę zdrowia, finansowaną nie z odrębnych naszych składek, tylko z budżetu.
Minister wymyślił, że naszym leczeniem zajmie się sieć szpitali państwowych, wytypowana przez jego ludzi. Płacić się im będzie ryczałtem. Bez znaczenia, ilu pacjentami się zaopiekują, na jakim poziomie, ilu wyleczą, a ilu umrze, dostaną tyle samo. Nikomu więc nie będzie zależało, by leczyć szybko, dobrze. Będzie jak na budowie za czasów nieboszczki PRL, gdy mawiano: czy się się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy.
Do tego sieć szpitali jest dziurawa. W Polsce rośnie liczba ludzi w podeszłym wieku, ale w sieci nie ma jedynego w kraju Szpitala Geriatrycznego w Katowicach, jak i innych specjalistycznych, np. leczenia oparzeń w Siemianowicach czy okulistycznego w Krakowie. Z sieci wypadły także prywatne placówki. Ma to rozwiązać podstawowy problem, z jakim nie dawali sobie rady poprzednicy - brak pieniędzy. Minister wierzy, że gdy zabierze je prywatnym, to wystarczy dla państwowych.
Jaka jest wiara w skuteczność reformy świadczy to, jak podaje portal Oko.press, że reformator i kilku jego kolegów ministrów wykupiło w prywatnych lecznicach usługi medyczne dla swych pracowników, płacąc za to z naszych podatków.
Minister szukając oszczędności przywraca także dawny poziom opieki medycznej. W jego rozporządzeniu nie są już wymieniane procedury medyczne decydujące o standardzie opieki i leczeniu. Teraz o tym, jakie mamy prawa jako pacjenci, będzie decydował lekarz. Królikiem doświadczalnym tej dobrej zmiany będą przyszłe matki. Stracą zyskane kilka lat temu prawo do tego, by personel medyczny szanował ich prywatność, omawiał z nimi sposoby radzenia sobie z bólem, do przyjmowania pozycji, które są dla rodzącej wygodne, możliwość znieczulenia itd. A te które urodzą martwe dzieci mogą znów leżeć w jednym pokoju z szczęśliwymi mamami karmiącymi swoje pociechy.
Po co ten powrót do wydawałoby się zapomnianego koszmaru? Butelka wody dla rodzącej, osobne sale porodowe, wanny, znieczulenie - to wszystko kosztuje. A minister szuka oszczędności. Kobieta rodząc ma cierpieć, a o tym co dla niej najlepsze ma decydować lekarz, a nie jakieś standardy. W ocenie szefa resortu zdrowia za dużo kosztuje także opieka nad wcześniakami. Ten cały nowoczesny, drogi sprzęt, personel do obsługi, procedury, czy wszystko to jest konieczne? Tu będzie mu łatwiej, bo jeżeli kobiety mogą protestować, wyjść na ulice i się skarżyć, to wcześniaki głosu nie mają...