Polska wódka, opolski festiwal piosenki i kubańskie cygara
Poznany podczas wyprawy na Kubę Sergio podkreśla: - W Polsce podobało mi się... wszystko. Mężczyzna ma dziś 72 lata. Największą pamiątką z wyprawy są zdjęcia z opolskiego festiwalu oraz flaszki z polską wódką. Sergio chce mieć wciąż kontakt z Polakami, więc pracuje dla nich jako przewodnik.
Opolski festiwal w 2008 roku nie wyróżniał się niczym szczególnym - publiczność obawiała się deszczu, muzycy zagrali to, co Polacy znali i lubili, kabareciarze wyśmiewali polowania, artystką roku została Doda. Może jedynie szczególna była festiwalowa wpadka - podczas finału koncertu „Premier” omyłkowo wręczono nagrodę Kasi Cerekwickiej, po czym odebrano ją, by wręczyć Zakopowerowi.
Tego błędu mógł nie zauważyć Sergio - widz z Kuby, który wtedy oglądał w opolskim amfiteatrze festiwal na żywo. I choć nie znał artystów i tekstów, więc nie mógł z publicznością śpiewać największych przebojów, wspomina festiwal z nostalgią. Był na nim, bo z żoną odwiedził wówczas Polskę i Opole. Do dziś w swoim mieszkaniu w Hawanie, gdzie na ścianie wisi polski kalendarz, a w barku stoi polska wódka, pieczołowicie przechowuje CD ze zdjęciami sprzed 9 lat, z wyprawy do kraju nad Wisłą i Odrą.
- Polacy są jak Kubańczycy. Kochają bawić się razem i śpiewać. Byliśmy na tym festiwalu na zaproszenie naszych polskich przyjaciół. Bardzo nam się podobało - mówi.
Polska zaczęła się podobać Sergiowi na początku lat sześćdziesiątych, gdy jako niespełna dwudziestoletni chłopak ze wsi w centralnej Kubie, który wcześniej nie był za granicą, przyjechał do Łodzi nauczyć się polskiego. Miał do wyboru inne kraje RWPG - już nie pamięta, czemu wybrał akurat Polskę, a nie NRD czy Czechosłowację. Znalazł się w grupie 35 tysięcy Kubańczyków, którzy trafili do polskich szkół średnich, na studia wyższe i do pracy w latach 1962-1988.
- Mama się bała, jak sobie poradzę, ale tato mówił: Jedź, dasz radę, będzie dobrze. I radziłem sobie, choć czasem nie było łatwo. Do dziś pamiętam smak rosołu w zimne dni, którym mnie częstowano w polskich domach moich kolegów. Zawsze mi pomagano. Mnie, obcego, przyjmowano jak swojego. Mam dług wdzięczności wobec Polaków.
Po skończeniu kursu językowego w Łodzi pracował w gdyńskiej stoczni. I choć potem z polskimi inżynierami, którzy pomagali w rozwoju kubańskiego przemysłu, wrócił na Kubę - serce zostawił w Polsce. I gdy tylko ma możliwość, spłaca swój prywatny dług i spotyka się z Polakami, pomagając poznawać Hawanę jako przewodnik. Do tego chce mieć kontakt z polszczyzną, by nie zapomnieć języka przyjaciół. Zaopatrzony w polski przewodnik po Kubie i rozmówki polsko-hiszpańskie, gdyby zabrakło słów, bo te nauczone blisko pół wieku temu umykają - tłumaczy, jak radzić sobie w warunkach, w których też kiedyś żyliśmy, ale coraz trudniej nam je zrozumieć.
- Tu się zarabia od 10 do 30 dolarów miesięcznie, pensja lekarza wynosi 25. To, co możemy kupić w sklepach dla Kubańczyków na kartki, czyli pieczywo, jajka, kawę, ryż, soczewicę i parę innych produktów - może nie jest drogie, ale dorabiać trzeba, bo wyżyć za moją emeryturę i pensję żony się nie da.
Zarabiać można głównie na turystach - Sergio w swoim mieszkaniu w dzielnicy Vedado w Hawanie właśnie skończył remont jednego pokoju z łazienką, przeznaczonego na wynajem.
Turyści na wagę złota
Po śmierci Fidela Castro turystów na wyspie jest coraz więcej - wszyscy spodziewają się, że ta stereotypowa Kuba ze starymi amerykańskimi krążownikami szos, sklepami z pustymi półkami i pozującymi chętnie turystom Kubańczykami z cygarami bezpowrotnie zniknie. Trzeba się więc spieszyć, by ją zobaczyć. Rządzący Raul Castro co prawda zapowiedział na pogrzebie brata, że będzie bronił komunistycznej spuścizny po nim - nikt jednak nie wie, jak będzie, choć świat oczekuje zmian i otwarcia. W turystycznych miasteczkach, takich jak popularne, znane z pięknych plaż Varadero czy Vinales ze swoimi plantacjami tytoniu, trwają remonty kwater dla turystów „casa particulares”. Ciągle wyglądają jak wnętrza, które młodzi Polacy mogą zobaczyć w muzeach PRL - ale w uliczkach przed nimi można zauważyć nowe europejskie samochody.
O zmianach w podejściu do turystów wiele może powiedzieć Ryszard, Polak z Kanady, który od dwudziestu lat dwa razy do roku wygrzewa się na kubańskich plażach.
- Kiedyś tu było naprawdę tanio, a turyści nawet nie musieli stać w kolejce do sklepów, tych specjalnych dla nich, gdzie można coś dostać - opowiada. - Teraz nas się naciąga, podaje nam zawyżone ceny, patrzy, by jak najwięcej na nas zarobić. Kuba zdrożała, ale dla nas z Kanady to ciągle dobre miejsce na wypoczynek, do którego leci się tylko 3 godziny.
Okno na świat
Kubańczycy ciągle mają problem z wyjazdem z kraju - samo wyrobienie paszportu kosztuje 100 USD. Mogą już jednak wiedzieć, co dzieje się poza Kubą, coraz bardziej dostępny jest internet. To nareszcie uchylone okno na świat, tak długo zamknięte przez władze z obawy przed nadmiernym poinformowaniem społeczeństwa, jak wygląda życie poza dyktaturą. Internet jest publiczny, w miejskich strefach hot spotów, bo w domach na koniec 2016 roku sieć miało jedynie 5 proc. mieszkańców wyspy, wskazanych przez rząd. By korzystać ze stref wi-fi, trzeba płacić - godzina surfowania kosztuje 1,5 euro, jeżeli kupi się kartę na poczcie, a jeszcze dwa lata temu kosztowała trzy razy więcej. Turyści zwykle kupują karty nieco drożej, bo od pośredników, ale bez stania w kolejce do poczty. W strefach wi-fi są tłumy - na równi przyjezdnych, jak i Kubańczyków, choć surfowanie, biorąc pod uwagę kubańską pensję, sporo przecież kosztuje. Ale wiele rzeczy jest dalej w kraju darmowych.
- Całe leczenie mam bezpłatne, zęby i wszystko, ty tak u siebie w kraju masz? - pyta mnie Lazzaro, który Kuby przedrewolucyjnej nie pamięta. - Skończyłem studia i moje dzieci też, nic nas to nie kosztowało. Po śmierci Castro na razie nic się nie zmieniło, jest dobrze.
Lazzaro do swej pracy dojeżdża popularnym ciągle na wyspie maluchem, więc choć z życia jest zadowolony, to prosi: - Gdybyś leciała znów na Kubę, przywieź mi parę części do silnika, bo nie mogę ich kupić. To nie jedyne prośby, które można tu usłyszeć - wystarczy wyjść poza opisane w przewodnikach atrakcyjne, zadbane i czyste uliczki turystycznych miejscowości, by usłyszeć prośby o wszystko - o słodycze dla dzieci, przybory szkolne, ubrania, używane, wyjęte z podróżnego plecaka, kosmetyki, środki czystości. To ulice wielkiej biedy. A nawet jak ktoś z zagranicy, jakiś krewny czy przyjaciel, któremu się powiodło w życiu, wysłał paczkę - to i tak na darmo.
- Paczki do nas nie dochodzą - mówią Kubańczycy. A potem milkną.
Tu ciągle nie o wszystkim mówi się głośno.