Polska, ziemia obiecana. Czasem dla Ukraińca przeklęta...
Ukraińcy przyjeżdżają do nas po pieniądze i lepsze życie. Niestety, wielu pada ofiarą oszustwa albo wypadku. - Lawinowo rośnie liczba skarg - nie kryje inspekcja pracy.
Jak wygląda anonimowa skarga napisana przez Ukraińca albo innego pracownika ze Wschodu? Inspektorzy pracy rozpoznają już po minucie takie listy albo maile.
- To taka koślawa polszczyzna, z translatora Google. Treść sprowadza się najczęściej do jednego: „Nie płacą nam!” - mówią inspektorzy pracy.
Bieda na obczyźnie
Aby przyjechać do pracy w Polsce, Ukrainiec często się zapożycza. Po pierwsze, zapłacić musi daninę pośrednikowi. W Polsce i świecie zachodnim to rzecz absolutnie niedozwolona: agencja pośrednicząca w zatrudnieniu nie ma prawa pobierać wynagrodzenia od rekrutowanego pracownika. Zarabić daje agencji pracodawca, któremu ta sprowadza siłę roboczą. Na Ukrainie, jak słyszymy od samych jej obywateli, ta zasada „nie działa”.
Skarg od pracowników ze Wschodu, głównie Ukraińców, lawinowo nam przybywa. Ponad 90 procent z nich dotyczy pieniędzy. Chodzi albo o niewypłacanie wynagrodzeń wcale, albo o ich nieterminowość, albo o wypłacanie stawek niższych niż obiecane
Kolejne pieniądze Ukrainiec wydać musi na załatwienie wizy i bilet do Polski. Warto zdać sobie sprawę z tego, że np. kurs autobusowy miedzy Toruniem a ukraińską Winnicą kosztuje ok. 200 zł. To może być 1/4 albo nawet 1/3 miesięcznego wynagrodzenia robotnika na Ukrainie.
„Coś trzeba mieć przy sobie w Polsce” - to kolejny wydatek, na który przybysz ze Wschodu się zapożycza. Często jest to nie więcej niż 100 zł. Stąd wielkie oburzenie ukraińskich pracowników, jeśli - wbrew obietnicom - nie dostaną od polskiego pracodawcy zaliczki. Na te pierwsze pieniądze bardzo liczą, by po prostu móc kupić sobie jedzenie, środki czystości, polską kartę do telefonu.
Gdy w Polsce pracodawca okazuje się nieuczciwy, Ukrainiec szybko może popaść w biedę. Wystarczy jedna niewypłacona pensja.
- Skarg od pracowników ze Wschodu, głównie Ukraińców, lawinowo nam przybywa. Ponad 90 procent z nich dotyczy pieniędzy. Chodzi albo o niewypłacanie wynagrodzeń wcale, albo o ich nieterminowość, albo o wypłacanie stawek niższych niż obiecane - relacjonuje Waldemar Adametz, wicedyrektor Okręgowego Inspektoratu Pracy w Bydgoszczy.
PIP zapewnia, że na większość ukraińskich skarg, także anonimowych, reaguje. Grunt, żeby dokładnie wskazany był zakład pracy. Często bywa, że jest to firma już inspekcji dobrze znana, bo kłopoty z płatnościami (oględnie rzecz ujmując) ma kolejny raz.
- Wówczas odpowiadamy, zgodnie z prawdą, że w zakładzie trwa kontrola. To nierzadkie sytuacje - ciągnie Waldemar Adametz. - Ograniczone możliwości mamy w sytuacji, gdy Ukrainiec zatrudniony jest na podstawie umowy cywilnoprawnej (umowa -zlecenie). Naszej kontroli w przypadku tych umów podlega tylko to, czy realizowany jest zapis o najniższej godzinowej stawce krajowej.
Siergiej walczy o życie
O prawdziwej tragedii mówić trzeba w przypadku Ukraińca, podtrzymywanego obecnie przy życiu przez lekarzy na OIOM-ie szpitala w Brodnicy.
Trafił tutaj 22 marca, wcześniej zabrany przez policję „spod płota”. Kolejno wyłączały się z pracy poszczególne narządy: nerki, układ trawienny. Obecnie jest w śpiączce, dializowany, z podejrzeniem ropnia mózgu. Twardej diagnozy brak. - Walczymy o jego życie, ale stan jest bardzo ciężki - słyszymy od lekarzy.
27-letni Siergiej zrekrutowany został do pracy sezonowej w gospodarstwie rolnym przez agencję zatrudnienia „Greg-Stal”. Ma ona biuro w małej wsi Wiąg pod Świeciem. To ona Ukraińca zgłosiła, zgodnie z procedurami, do Powiatowego Urzędu Pracy w Świeciu. Ona też anulowała zgłoszenie, dochodząc do wniosku, że Ukrainiec nie przyjechał.
Tymczasem Siergiej w gospodarstwie rolnym pana Andrzeja w gminie Biskupiec (powiat nowomiejski) się pojawił. Pracował tutaj przez dwa dni, ale nie spełnił oczekiwań rolnika. Od ojca Siergieja wiadomo, że syn dzwonił na Ukrainę i mówił, że jest „bardzo ciężko”. Potem zamilkł.
- Ten Ukrainiec? Nie dawał rady - mówi rolnik. - Co miał u mnie robić? No, wszystko. Począwszy od mieszania i podawania pasz, po sprzątanie. Ale on się nie nadawał. Na moje to nie miał ochoty do pracy. Po dwóch dniach zadzwoniłem do firmy „Greg-Stal” i powiedziałem, że go nie chcę.
Gospodarz mówi, że zawiózł Siergieja na dworzec kolejowy. Powiedział mu, że jak będzie jechało coś w kierunku Bydgoszczy, to ma się zabrać. Podobno ktoś miał go tam odebrać. Kto konkretnie? Czy ktoś wydelegowany przez agencję pośredniczącą? Tego już się od rolnika nie dowiadujemy. Nie chce o tym rozmawiać.
22 marca około godz. 15.50 policjanci z Brodnicy odebrali zgłoszenie z Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego o mężczyźnie, który leży pod płotem budynku w Starych Świerczynach (gmina Bartniczka, powiat brodnicki). Sprawiał wrażenie odurzonego.
- Policjanci zawieźli obcokrajowca do szpitala w Brodnicy - relacjonuje Agnieszka Łukaszewska, oficer prasowy KPP w Brodnicy.
W lecznicy, po badaniu, stwierdzono, że Ukrainiec nie jest pod wpływem alkoholu ani narkotyków. Z dnia na dzień było z nim gorzej. Teraz kolejny tydzień jest w śpiączce, dializowany, poddawany hemodynamice serca. To kosztowne procedury, za które szpital będzie musiał wystawić rachunek. Tymczasem firma „Greg-Stal” nie zgłosiła Siergieja do ubezpieczenia. Anulowała przecież w PUP zgłoszenie jego pracy...
Czy Oleg będzie chodził?
Niepewny jest też los Ukraińca, który niedawno uległ wypadkowi w Toruniu.
Do groźnego wypadku na budowie przy ul. Figowej 2 (dzielnica Wrzosy) doszło 13 marca, około godz. 13.00. 42-letni Oleg układał cegły na stropie pierwszej kondygnacji budynku. W pewnym momencie stracił równowagę i spadł z wysokości ok. 3,5 metra na ziemię. Przeżył, ale w wyniku upadku doznał ciężkiego urazu kręgosłupa oraz głowy. Trafił do toruńskiego szpitala.
Ukrainiec pracował dla firmy ze Skępego. Czy był zatrudniony legalnie? Czy miał odpowiednie kwalifikacje? Czy pracował w sposób bezpieczny? Jak wyglądał nadzór nad jego pracą? To wszystko stara się już ustalić PIP. Jej kontrola jest w toku. Równolegle sprawę bada prokuratura.
Rażony prądem Roman
O cudzie mówią ci, którzy znają okoliczności innego wypadku. 21 kwietnia ub.r. w Kruszy Duchownej (gm. Inowrocław) rażony prądem został 25-letni Roman. Wszedł na słup energetyczny „coś naprawić”.
- Z naszych ustaleń wynikało, że brakowało nadzoru nad jego pracą. Do prokuratury skierowaliśmy zawiadomienie, wskazujące na popełnienie przestępstwa. Prokuratura Rejonowa w Inowrocławiu jednak się go nie dopatrzyła - rozkłada ręce Waldemar Adametz z OIP w Bydgoszczy. I on cudem nazywa to, że Ukrainiec przeżył.