Polskie firmy mają dwóch wrogów: pandemię i tsunami fatalnych przepisów

Czytaj dalej
Zbigniew Bartuś

Polskie firmy mają dwóch wrogów: pandemię i tsunami fatalnych przepisów

Zbigniew Bartuś

Administracja rządowa, skarbowa też nie ogarnia tego, co jest uchwalane - bo to się dzieje bardzo szybko i to są rzeczy przeważnie mocno nieprecyzyjne - mówi Justyna Zając-Wysocka, wiceprzewodnicząca Małopolskiego Oddziału Krajowej Izby Doradców Podatkowych.

130 największych organizacji przedsiębiorców i ekspertów gospodarczych w Polsce zaapelowało do władzy, by nie opodatkowywała dodatkowo spółek komandytowych, a mimo to Sejm przyjął projekt resortu finansów. Czy takie niesłuchanie nikogo jest w Sejmie i rządzie incydentem?

Polskie firmy mają dwóch wrogów: pandemię i tsunami fatalnych przepisów

Niestety, to jest zasada działania władzy. Resort finansów realizuje własną wizję „uszczelnienia” systemu podatkowego, znamy mniej więcej pomysły na to „uszczelnienie”, przedstawiciele ministerstwa komunikują to w różnych wywiadach i na spotkaniach od miesięcy, więc jako doradcy podatkowi nie jesteśmy specjalnie zaskoczeni kolejnymi projektami w tym obszarze. Wszyscy jesteśmy jednak zbulwersowani sposobem, w jaki się takie zmiany wprowadza: w szalonym tempie, bez czasu na konsultacje z ekspertami i przedsiębiorcami, których to wszystko dotyka. Co gorsza, przedsiębiorcy nie są w stanie przygotować swoich firm do stosowania nowych rozwiązań.
To wynika z braku kompetencji po stronie władzy?

Pewności nie mam. Ale odnosimy wrażenie, że chodzi właśnie o to, by zaskoczyć i żeby nikt nie miał czasu wykonać jakichkolwiek ruchów służących uniknięciu bądź obniżeniu żądanych przez państwo danin.

Przecież to jest wyniszczające dla biznesu, a w przypadku wielu firm wręcz zabójcze.

Tak, ale trzeba rozumieć, że polski fiskus nie myśli w kategoriach biznesu - czy on przetrwa, czy on ma sens, tylko w kategoriach ściągalności podatków.

No, ale jeśli się zarżnie owcę to już nowej wełny z niej nie będzie.

Nikt o tym nie myśli tak perspektywicznie, zwłaszcza teraz, kiedy budżet gorączkowo szuka pieniędzy.

W ostatnim czasie nie tylko przedsiębiorcy, ale i sami doradcy podatkowi mówią mi, że mają coraz większe problemy z ogarnięciem owych błyskawicznie tworzonych i - delikatnie mówiąc - słabo konsultowanych przepisów.

Przepisy są z zasady niejasne, nie ma regulacji przejściowych, ustawy nie zawierają klauzul w jakikolwiek sposób chroniących przedsiębiorców. A jest tak m.in. dlatego, że przy projektach podatkowych konsultacje są tak naprawdę fikcją, a głosów - nawet tych najbardziej przekonujących i racjonalnych - po prostu się nie słucha. Moim zdaniem, konieczna jest szersza debata na temat funkcjonowania gospodarki. Np. wspomniana na początku spółka komandytowa nie jest formą prowadzenia działalności gospodarczej istniejącą w oderwaniu od reszty podmiotów. Ona jest integralną częścią całego systemu. Nie można brutalnie ingerować w zasady jej funkcjonowania, bo to narusza cały system, wywołuje efekt niszczycielskiego domina, a czasem wręcz tsunami. W efekcie polskie firmy walczą dziś nie tylko z pandemią, ale i tsunami złych, szkodliwych przepisów. Moim zdaniem, nie wolno podejmować ingerencji w system gospodarczy z przesłanek wyłącznie fiskalnych.

Pani chce, żeby fiskus rozumiał biznes, pomyślał czasem jak przedsiębiorcy?

Marzy mi się przynajmniej to, by fiskus rozumiał, że jeśli ktoś zakłada spółkę partnerską lub z o.o., bądź komandytową, to ma jakiś zamysł biznesowy, jakieś plany na przyszłość. Naprawdę niewielu ludzi zakłada firmę w określonej formie tylko z powodów podatkowych.

Mam wrażenie, że zdaniem fiskusa robią to wszyscy.

Na zdrowy rozum: to absurd. Robią tak naprawdę wyjątki. I jako doradcy podatkowi zgadzamy się, że agresywna praktyka unikania opodatkowania przez owe wyjątki musi się źle skończyć. Natomiast w przypadku spółek komandytowych wrzucono je wszystkie do jednego worka z łatką „oszuści”, zakładając, że wszystkie takie spółki są narzędziem brutalnej optymalizacji podatkowej. A to już jest gruba przesada.

Bo?

Obowiązujące w Polsce przepisy pozwalają przedsiębiorcom w różnych sytuacjach legalnie płacić podatek gdzie indziej lub nie płacić go wcale. Powtarzam: legalnie. Więc tu się kłania bardziej kwestia etyki biznesu, patriotyzmu gospodarczego, a nie ścigania w oparciu o jakieś paragrafy. Uszczelnianie systemu nie powinno, moim zdaniem, polegać na wymuszaniu na przedsiębiorcach owego patriotyzmu drogą kar.

A na czym?

Dużo lepsze i skuteczniejsze byłyby zachęty do tego, żeby tu zakładać biznes i tu płacić podatki. Ba, przydałoby się, żeby przedsiębiorca był wewnętrznie przekonany, że warto zapłacić wyższy podatek we własnym kraju dlatego, bo on za to otrzymuje od państwa czy samorządu usługi publiczne na najwyższym poziomie, dla siebie i dla swojej firmy. Oraz - co superważne - jest dla władzy partnerem.

A nie jest?

Nie. Wszyscy mamy wrażenie, że przedsiębiorca - podatnik jest jedynie pionkiem. Jak państwo uznaje, że trzeba wziąć więcej pieniędzy z rynku, to wprowadza taki i taki przepis. I kropka. Nikogo o to nie pyta.

Jak mi się wydaje, dziś skłonność do takiego myślenia jest po stronie władzy jeszcze większa, a to za sprawą stanu wyjątkowego, który nie został wprawdzie formalnie ogłoszony, ale de facto - stał się rzeczywistością, w której powstają kaskadowo nowe regulacje. Władza zyskała swego rodzaju alibi: sytuacja pandemiczna jest tak zmienna, że my musimy tworzyć prawo szybko, bez ceregieli, jakichś tam konsultacji, bo przyświeca nam „wyższy cel”: ratowanie życia, zdrowia, gospodarki i miejsc pracy.

Faktycznie, bardzo dużo pomocy trafiło do przedsiębiorców - nie wnikajmy, czy słusznie, czy nie słusznie, czy do tych, którzy jej potrzebowali, czy nie do tych - to jest odrębny temat rzeka. Natomiast od początku, czyli od chwili, gdy rząd ogłosił, że będzie jakiś program pomocowy, doradcy podatkowi apelują, po pierwsze, żeby władza korzystała z ich informacji - czyli de facto z informacji od firm zmagających się ze skutkami pandemii. A po drugie - o to, by przedsiębiorcy uważali przy korzystaniu z tego wsparcia.

Uważali na dane, jakie podają w formularzach i wnioskach - wypełnianych w zdecydowanej większości drogą elektroniczną?

Oczywiście. Ktoś może odnieść mylne wrażenie, że przecież nie podpisuje tych dokumentów, ale prawda jest taka, że aby skorzystać z różnych form wsparcia, klika na konkretne punkty i linki, czy to w bankowości elektronicznej, czy na stronach dedykowanych danemu narzędziu. I składa oświadczenia woli mające moc prawną taką samą, jak fizycznie sygnowany dokument. To wywołuje określone konsekwencje. I one będą w swoim czasie wyciągane przez instytucje kontrolujące wykorzystanie pomocy, a więc ZUS, urzędy pracy (grodzkie i wojewódzkie), starostów, agendy urzędu marszałkowskiego, zaś w przypadku PFR - zapewne administrację skarbową. Mówimy tu o środkach publicznych. A wszędzie tam, gdzie jest ich wydatkowanie, jest także kontrola tego wydatkowania.

Czyli przedsiębiorca nie może potraktować tego wsparcia jako darowizny, zamkniętego tematu?

Nie może! Musi być świadom, że - szybciej lub później - przyjdzie moment rozliczenia. Inaczej to będzie wyglądać w przypadku ZUS, inaczej w przypadku urzędów pracy, inaczej w przypadku gigantycznych środków z PFR, które są nadal dostępne. Jedno jest pewne: już dziś trzeba doskonale wiedzieć, co się zaznacza, co się oświadcza i czy dane, jakie się podaje, są na pewno prawdziwe i aktualne w dacie wskazanej przez konkretną instytucję. Każda z form pomocy ma swoje warunki, umowy, regulaminy. Te ostatnie potrafią się zmieniać, jak to było i ma się znowu stać w przypadku tarczy finansowej PFR. Są wreszcie wyjaśnienia do przepisów i regulaminów, przeważnie wielokrotnie obszerniejsze od samych regulacji. Tworzy to z jednej strony system wsparcia, a z drugiej - istne pole minowe.

A jak przedsiębiorca popełni błąd, coś pomyli, zdarzy mu się banalna literówka?

To w skrajnym wypadku efektem kontroli - za rok, dwa, a nawet pięć - może być nakaz zwrotu całości uzyskanych środków, wraz z odsetkami. Przedsiębiorcy winni traktować tę pomoc jako publiczne środki służące poprawie płynności finansowej i utrzymaniu miejsc pracy w trudnych czasach, a nie jako coś, co im się należy. Ten drugi sposób myślenia może być źródłem olbrzymich problemów w roku przyszłym lub kolejnych, bo kontrole mogą ruszyć za dwa miesiące, za rok lub nawet za pięć lat. By uzyskać pomoc, trzeba spełnić warunki, które są w wielu wypadkach niejasne.

Częsty przykład: przedsiębiorca wziął dotację na utrzymanie miejsc pracy. W zamian za to zobowiązał się, że nikogo z pracowników nie zwolni w określonym czasie.

Brzmi szlachetnie i prosto, prawda? Ale w praktyce ludzie przecież umierają, z różnych powodów odchodzą z pracy, znajdują inne zajęcie, przeprowadzają się, chorują lżej lub ciężej… Przedsiębiorca musi wiedzieć, jak poradzić sobie w takiej sytuacji, czyli jak liczyć te etaty i jak rozliczyć tę formę pomocy, by nie musiał jej kiedyś zwracać.

Czy przeciętny przedsiębiorca jest w stanie sobie z tym wszystkim poradzić bez asysty dobrego doradcy podatkowego?

Moim zdaniem - to dziś niewykonalne. Uważam wręcz, że każdy przedsiębiorca, dla zapewnienia bezpieczeństwa firmy, winien być otoczony przez sztab ekspertów złożony z księgowego, doradcy podatkowego i radcy prawnego; adwokat ds. karnych też się przyda, bo przecież na każdym kroku grozi przedsiębiorcy odpowiedzialność karna - i za oświadczenia, i za rozliczenia, i za coś, co urzędnik uzna za wyłudzenie publicznych środków. Takie zarzuty już są stawiane.

A doradcy ogarniają prawne tsunami?

Aby sobie radzić, wśród samych doradców podatkowych mamy grupy wsparcia, bo zdajemy sobie sprawę, że jeden specjalista nie jest w stanie ogarnąć wszystkich ważkich kwestii i po prostu dzielimy się wiedzą, doświadczeniem. Trzeba wiedzieć, że administracja rządowa, skarbowa, również nie ogarnia tego, co jest uchwalane - bo to się dzieje bardzo szybko i to są rzeczy przeważnie mocno nieprecyzyjne.

Ten stan wyjątkowy potrwa jeszcze długo?

Musimy być świadomi, że o ile sama pomoc może być doraźna - jedni skorzystali z niej tylko wiosną, innym pomoże ona przetrwać jesień i zimę - to fakt, że z niej skorzystaliśmy, będzie miał konsekwencje przez długie lata. Spory między przedsiębiorcami a instytucjami pomocowymi, w tym skarbówką, będą się ciągnąć, wiele wyląduje w sądach…

Które dzisiaj nie działają lub działają na pół gwizdka, więc rosną zaległości.

Właśnie. A trzeba pamiętać, że również ci przedsiębiorcy, którzy mimo otrzymania pomocy z tarcz nie przetrwają - ogłoszą upadłość, zlikwidują działalność - będą musieli się z tej pomocy rozliczyć. Nie da się tego bezpiecznie zrobić bez specjalisty od upadłości, restrukturyzacji. Pamiętajmy, że organy państwa mogą dochodzić roszczeń z prywatnego majątku np. wspólników upadłej spółki oraz ich bliskich. Już to robią.

Administracja skarbowa od kilku lat sięga do majątku osób, które uważa za odpowiedzialne pośrednio.

Tak. I spodziewam się, że w coraz trudniejszej sytuacji budżetu państwa, wszystkie środki pomocowe będą sprawdzane bardzo surowo i wnikliwie, również pod względem czysto formalnym. Żeby odebrać pieniądze, wszystko ma znaczenie, nawet drobny zapis w regulaminie, który wydaje się nam dziś błahy czy wręcz absurdalny. Przeciętny przedsiębiorca myśli, że podczas kontroli właściwe instytucje będą musiały mu udowodnić, że coś zrobił źle. Tak nie jest. To on będzie musiał udowodnić, że wszystko, ale to wszystko zrobił i rozliczył dobrze.

To może trochę optymizmu na koniec? Mówi się dziś dużo o firmach, które przez pandemię toną. Tracimy z oczu przedsiębiorców, którym wiedzie się dobrze i chcieliby swój biznes rozwijać.

Od kilku lat państwo proponuje im różne ulgi, zwolnienia, preferencje podatkowe mają pobudzać gospodarkę, przedsiębiorców w konkretnym kierunku. W zeszłym roku wprowadzono ulgę IT Box, wcześniej zaczęły obowiązywać ulgi badawczo-rozwojowe. Dużo podziało się w szeroko rozumianej ekologii, zachęty dotyczą m.in. termoizolacji, źródeł energii czy samochodów elektrycznych.

Mimo to inwestycje prywatne, inwestycje firm szorują po dnie. Z tych ulg skorzystało w sumie parę tysięcy firm, to ułamek ułamka. Przez pandemię?

Nie tylko. Przecież wielu firmom w pandemii wiedzie się znacznie lepiej niż wcześniej. A nie inwestują. Nie robią tego, bo to, co dotąd zaproponowała władza, to jest jednak za mało. Uczestniczyliśmy w licznych gremiach dyskutujących o nowych ulgach i preferencjach, które mogłyby skłonić przedsiębiorców, dużych i małych, do inwestowania w pożądanym przez państwo kierunku, czyli - dajmy na to - cyfryzacji, automatyzacji, robotyzacji, zeroemisyjności zgodnej z zasadami unijnego Zielonego Ładu. W tych gremiach znakomici eksperci przedstawiali świetne pomysły na pobudzanie gospodarki, uczestniczyli w tym reprezentanci administracji skarbowej.

Takie działania zostały w pandemii przerwane?

Tak. Wszelkie siły zostały rzucone do ratowania gospodarki, a fiskus skupia się na wprowadzaniu kolejnych obciążeń, choćby spółek komandytowych, które mają mu przynieść dodatkowe wpływy. Nie ma przepisów zachęcających przedsiębiorców do inwestowania w przyszłościowe branże. I to jest bardzo złe, bo bez takich inwestycji przyszłość polskiej gospodarki rysuje się nieciekawie. No i chyba w tych działaniach jest trochę za dużo PR-u, a za mało rzeczywistości.

Zbigniew Bartuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.