Polskie kiełbasy, mięso i wódka były dotąd jednymi z wizytówek naszego kraju. Mięso, szczególnie wołowina, stało się niestety antyreklamą
Na czołówkach światowych gazet piszą teraz o Polsce jako o wytwórcy mięsa "z padliny", które trafiło nawet do szkolnych stołówek (na przykład na Słowacji). To ostatnio jedna z największych antyreklam naszego kraju, przy której nasze wewnętrzne polityczne wojenki rządzżcych z opozycją i to jedynie lokalna "piaskownica"...
Ponoć jesteśmy (językowo) najbardziej wulgarnym krajem na świecie, bo nasze słowo na „k” czy „ch” są już powszechnie rozpoznawalne pod różnymi szerokościami i długościami geograficznymi. No cóż, uderzmy się w pierś (łącznie z piszącym te słowa), bo przecież „mięsem” rzucamy powszechnie, czyli na prawo i lewo (nie tylko w kontekście politycznym), ale w miejscach publicznych, prywatnych i wszelkich innych. Stało się to już prawie stałym elementem naszej słowiańskiej kultury. Więcej: słowo na „k” stosujemy jako przecinek, a to na „ch” często nie tylko jako rzeczownik, ale już głównie jako przymiotnik.
Tym razem jednak polskie mięso nabrało innego kontekstu. No bo przecież polska kiełbasa i wódka były gastronomicznymi ambasadorami naszego kraju w ciepłych i zimnych krajach. Alkohol „made in Poland” to wciąż marka, którym wielu zawróciła w głowie i czyni to każdego dnia. Kontekst, o którym wspomniałem, niezbyt przyjemnie pachnie, bo pochodziły od krów, które padły, ale trafiły na międzynarodowe stoły. Oczywiście chodzi o aferę nagłośnioną przez „Superwizjer”, że polskie ubojnie wykorzystywały padłe i chore zwierzęta, a ich mięso wprowadzały do obrotu. No i zrobiła się międzynarodowa awantura. Słowackie gazety zaalarmowały na przykład, że skażona wołowina z Polski trafiła do tamtejszych szkolnych stołówek. W ogóle wątpliwej jakości mięso z przetwórni w Ostrowii Mazowiec-kiej trafiło przynajmniej do kilkunastu krajów, a w Polsce do około 20 miejsc, w tym w regionie łódzkim.
Rzucanie „mięsem” może wprawdzie zaboleć, ale co najwyżej uszy niektórych. Prawdziwe mięso, tak jak ostatnio wołowina, może zaboleć już bardziej, bo dotyka całą naszą gospodarkę. Polska eksportuje bowiem aż ponad 80 procent wołowiny. Co to oznacza? Ano na przykład to, że w ciągu dziesięciu miesięcy ubiegłego roku zarobiliśmy na tym 1,2 miliarda euro. A teraz przez cwaniaczków z zakładu na Mazowszu straty mogą być wielokrotnie wyższe. O marce Polski nie wspominając...