Polszczyzna. Cztery litery...
Gdzie studenci mieli akademię. Propozycja krakowskiej przekupki. Towarzysz Bierut miał pocałować Broniewskiego w...
Problem jest stary i ciągle żywy: kropkować czy nie kropkować? Na murach, na ścianach oczywiście z upodobaniem pisano lub wyskrobywano wszystkie cztery litery - od „d” do „a”, w druku już nie wypadało. W 1957 roku ukazały się wspomnienia Jana Skotnickiego, malarza, członka krakowskiej młodopolskiej bohemy, a później, w wolnej Polsce, ważnego urzędnika. Wspominał Skotnicki studia w krakowskiej Akademii i swych wybitnych nauczycieli. Wśród nich Jacka Malczewskiego, który na plac Matejki zachodził niechętnie, a jak już zaszedł, zachowywał się dziwnie:
(...) krytyczny stosunek do szkoły krakowskiej, z którą był w ciągłej wojnie, demonstrował nam w bardzo drastycznej formie.
Kiedyś pokazał w drzwiach swą głowę i zapytał:
- Panowie macie mnie w d...?
A kiedy, znając Jacka, odpowiedzieliśmy chórem, że go „tam mamy”, wówczas zapytał:
- A cesarsko-królewskiego dyrektora też macie?
My na to:
- Też.
- A całą Akademię także?
- Tak.
- No, to nie ma co, kochane chłopaki, nie mam co korygować waszych prac, bo i tak będą z was artyści.
Nie wiadomo, czy cztery - a w zasadzie trzy - litery wykropkowali redaktorzy PIW-u czy sam autor, ale chyba on. A swoją drogą, nawet dzisiaj może budzić zdziwienie język Malczewskiego, którego uważamy za artystę uduchowionego, i to ponad miarę. Trzeba jednak pamiętać, do kogo się zwracał - do młodopolskiej i bardzo młodej „malarii”.
Co innego Wańkowicz, który założył się, że czteroliterowe słowo wypowie w obecności generalicji i, co gorsza, biskupa. I wypowiedział. Najpierw długo wodził słuchaczy po litewskich drogach i bezdrożach, aby w końcu zacytować dziadowską, od- pustową pieśń:
A na tej wieżycy święty
Jurgens stoi
I wielkim szydłem w dupę
diabła koli
Oooj jak go boli...
Udało się. Nawet biskupi brzuch zaczął podrygiwać ze śmiechu...
W Krakowie czteroliterowe słowo padało często na targowych placach. Generał Grabowski, postać nieco tajemnicza, miał podobno wtrącić się w zwadę pomiędzy Kraszeską, znaną sekutnicą, a jej koleżanką. Wytworny wojskowy zaczął tłumaczyć rozpyskowanym przekupkom, że paniom nie przystoją takie swary i taki język, a wtedy Kraszeska wypaliła: „Całuj mnie w…”. Generał nie stropił się, odpowiadając:
A dlaczego nie, jeśli tłusta,
biała, umyta.
Podobno przekupka, wtedy jeszcze młoda i ponętna, zapomniała języka w gębie. Może pierwszy i ostatni raz w życiu…
Chyba propozycja całowania w pewną część ciała była dość powszechna wśród krakowskich przekupek, skoro pamiętnikarz Stanisław Broniewski odnotował w swych wspomnieniach taką scenę:
(…) źródło niepowtarzalnych recitali gwarowych stanowiły dialogi sąsiedzkie, wybuchające na tle walki konkurencyjnej o nabywców.
- Pani Janowa, nie jesteś nawet godna mnie pocałować w …
- Niegodna jestem?! Godna jestem, pani Michałowa, godna jestem!
I tym razem pojawiły się kropki...
A skoro o Broniewskim mowa... Właśnie Broniewskiemu, ale nie pamiętnikarzowi, lecz poecie, Bierut miał zaproponować napisanie tekstu nowego polskiego hymnu. „Pocałuj mnie w dupę”- miał odpowiedzieć towarzysz Władysław.