Pomocy trzeba udzielać z głową, a nie po omacku
Aby bezpłatna pomoc prawna w kraju miała sens, muszą się zmienić zasady jej udzielania - apelują eksperci. Trzeba zlikwidować kryterium wieku.
Ustawa o nieodpłatnej pomocy prawnej i edukacji prawnej została uchwalona jeszcze za rządów PO-PSL i działa od roku.
W całej Polsce jest półtora tysiąca punktów, w których porad udzielają adwokaci i radcy prawni. Koszt utrzymania jednego punktu to ok. 5 tys. zł miesięcznie. Rocznie państwo wydaje na tę pomoc około 100 mln zł. I to nie są dobrze wykorzystane pieniądze.
Eksperci oceniają, że pomoc nie trafia do tych, co powinna, bo przysługuje osobom do 26. roku życia, seniorom po 65. roku życia, posiadaczom karty dużej rodziny, weteranom i kombatantom, osobom, które dotknęła klęska żywiołowa. Tymczasem takiej pomocy potrzebują zupełnie inni ludzie.
Dr Jan Winczorek z Uniwersytetu Warszawskiego jest członkiem Rady Pomocy Prawnej i Edukacji Prawnej Społeczeństwa działającej przy ministrze sprawiedliwości (powołany został jeszcze przez poprzedniego ministra). Brał udział w pracach legislacyjnych przy tej ustawie. Akurat przedwczoraj odbyło się posiedzenie rady.
- Trzeba ostrożnie mówić o tej ustawie, aby nie wylać dziecka z kąpielą - przestrzega ekspert. - Funkcjonuje słabo, ale jest potrzebna. Problem wynika z dwóch błędów. Jeden jest w ustawie, a drugi w jej wdrożeniu. Krąg osób uprawnionych do bezpłatnej pomocy jest za wąski. Nie ma wśród nich tych, którzy by najbardziej potrzebowali takiej pomocy. Są osoby, które ucierpiały z powodu klęski żywiołowej czy weterani, ale już nie np. bezrobotni czy niepełnosprawni. Niedawno ustawę znowelizowano w jeszcze bardziej absurdalną stronę i przyznano prawo do korzystania z bezpłatnej porady prawnej kobietom w ciąży, ale tylko w zakresie problemów związanych z ciążą, połogiem i macierzyństwem.
Z badań wynika, że najwięcej problemów mają osoby w średnim wieku, bo one najintensywniej żyją w relacjach z otoczeniem. I to jest powód, dla którego szuka się pomocy prawnej.
Dr Winczorek uważa, że w przypadku ustawy o bezpłatnej pomocy prawnej w ogóle nie powinno być kryterium dostępu związanego z bezpłatną pomocą prawną. I do tego będzie namawiał ministra sprawiedliwości.
- Taka pomoc powinna być możliwa dla każdego, kto o nią poprosi - przekonuje. - Można by jedynie założyć kryterium dochodowe. Teraz jest tak, że są pieniądze na realizację tej ustawy, a osoby udzielające porad otrzymują wynagrodzenie za gotowość, ale mają niewykorzystane moce przerobowe. Drugą sprawą jest niska świadomość społeczna. - Ludzie często nie wiedzą, że taka bezpłatna pomoc istnieje, że problemy, które mają, są do rozwiązania. A nawet jeśli wiedzą, to szukają pomocy w ostatniej chwili, gdy problemy się nawarstwią. To jest zaniedbanie ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości, że nie została przeprowadzona odpowiednia kampania informacyjna i nie ma świadomości marki.
Dr Adriana Bartnik z Politechniki Warszawskiej, jako socjolog prawa od ponad 15 lat, zauważa ogromną barierę mentalną ludzi w korzystaniu z usług prawnika. - Szukają pomocy, porady tam, gdzie już jest problem i gdy sprawa właściwie jest na końcowym etapie - mówi. - Oczekują od prawnika cudów, a prawnik nie jest magiem. Prawnik na etapie sądowym to taki trochę oiom szpitalny, lepiej przeciwdziałać, zabezpieczyć się i to zazwyczaj jest tańsze i skuteczniejsze.
Kinga Kulik, doradczyni antydyskryminacyjna w Stowarzyszeniu Homo Faber, członkini Watchdog Polska oraz Lubelskiej Akcji Lokatorskiej, nie ukrywa, że wielokrotnie - mając świadomość kryteriów ustawy - po prostu szła z podopiecznym do punktu bez uprzednich zapisów, licząc na dobrą wolę prawnika. - Często się udawało - mówi. - Gdy okazywało się, że dana osoba nie spełnia kryteriów ustawowych, dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Odpowiadano nam: dobrze, pomogę, ale nieoficjalnie, powiedzmy, że teraz mam przerwę. Albo: mamy ograniczenia formalne, ale pomogę poza punktem. Absurd polega na tym, że można być bezrobotnym, z niepełnosprawnością, bez dochodów i nie kwalifikować się do nieodpłatnej pomocy prawnej.